Synowa zarzuciła mi coś, czego nie zrobiłam!

newsempire24.com 1 dzień temu

„Ty rozbójnico rodzinna!” — synowa oskarżyła mnie o coś, czego nie zrobiłam.

— Powiedziała mi w twarz, iż marzę o zniszczeniu ich małżeństwa. Wyobrażasz to sobie? — opowiada drżącym głosem Jolanta Kowalska, starsza, inteligentna kobieta, na której twarzy maluje się zmęczenie. — Wyrzuciła to bez cienia skruchy, jakby w ogóle nie miała sumienia. A ja przecież… ja chciałam tylko dobrze.

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy jej syn, 27-letni Krzysztof, wpadł w tarapaty. Niedawno ożenił się z dziewczyną z prowincji — Anią. Młodzi mieszkali w wynajętym mieszkaniu w Piasecznie, niby nieźle, choćby odkładali powoli na własne kawalerki. Ale kryzys nikogo nie oszczędza: Krzysztof stracił pracę i nagle czynsz stał się nie do udźwignięcia. Jolanta — kobieta o wielkim sercu — zaproponowała, żeby się do niej wprowadzili, do jej trzypokojowego mieszkania na Woli.

— Mogli skończyć pod mostem — mówi gorzko. — A ja ich przygarnęłam. Swoich się nie zostawia.

Na początku było w miarę spokojnie. Ale bardzo gwałtownie zaczęło się to, na co Jolanta nie była przygotowana. Okazało się, iż Ania kompletnie nie miała nawyku dbania o dom. Zostawiała kłęby włosów w wannie, nieposłane łóżko, brudne talerze w zlewie. Naczynia, jak wspomina teściowa, myła tylko wtedy, gdy nie miała już z czego jeść — i to wyłącznie dla siebie.

— Potrafiła zrobić sobie jajecznicę, zjeść — i zostawić patelnię, jak leży. Zero szacunku. Bałam się choćby słowa powiedzieć — od razu się obraża, iż ją upokarzam. A ja przecież tylko chciałam, żeby zrozumiała: to nie hotel, to mój dom.

Jolanta wspomina, jak próbowała nawiązać nić porozumienia: mówiła spokojnie, życzliwie, oferowała pomoc, rady. W odpowiedzi dostawała tylko wściekłe spojrzenia i pretensje. Ania uważała, iż skoro ich zaprosili, to teraz „gospodyni” ma cierpieć w milczeniu.

— Doszło do tego, iż przestałam zapraszać gości. Gdy przyjechała moja siostra i zobaczyła ten bałagan, tylko ciężko westchnęła. Spłonęłam ze wstydu. Całe życie przyzwyczajona do porządku, a tu jak na śmietniku.

Syn, jak mówi Jolanta, starał się nie wtrącać. Mówił tylko: „Dajcie nam spokój, sami się dogadamy”. Ale w końcu, nie wytrzymując, matka postawiła ultimatum: albo przemówi żonie do rozsądku, albo będą musieli się wyprowadzić. Rozmowa z Anią w końcu się odbyła, i od tamtej pory zaczęła trochę sprzątać. Nieidealnie, byle jak, ale zawsze coś.

Pokój nie trwał długo. Kłótnie stały się częstsze, Ania wrzeszczała, iż „nie wynajęła się do sprzątania” i „nie będzie żyła po cudzych zasadach”. A gdy Krzysztof próbował ją uciszyć, odpowiadała agresją, oskarżeniami o maminsyństwo, a choćby rzucała talerzami.

Po paru miesiącach para się wyprowadziła. Wrócili do wynajmowanego mieszkania, wzięli kredyt. A Jolanta została sama — pierwszy raz od dawna.

— Wtedy po prostu usiadłam na kanapie i westchnęłam. Wyszorowałam mieszkanie do połysku, otworzyłam okno i cieszyłam się ciszą. Wiesz co? Nie jestem zła, ale poczułam ulgę. Nikt nie śmieci, nikt nie chodzi z pretensjami. Mój dom znów był tylko mój.

Ale spokój nie potrwał długo. Tydzień po wyprowadzce synowa zadzwoniła. Można by pomyśleć, iż przeprosić, podziękować za pomoc. Ale nie. Ania dzwoniła, by oskarżyć.

— To przez ciebie — powiedziała — twój syn jest nieudacznikiem. Za bardzo słucha mamusi, ciągle mnie z tobą porównuje. To twoja wina, iż nie mamy normalnego małżeństwa! Chcesz, żebyśmy się rozstali!

Te słowa były dla Jolanty jak policzek.

— Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież zrobiłam już wszystko, co mogłam. Nie wtrącałam się, nie narzucałam, znosiłam. I teraz to ja jestem „rozbójnicą rodzinną”?

Ania wyznała, iż Krzysztof często daje ją za przykład: „Mama tak robi”, „U mamy zawsze jest czysto”. To ją wścieka, uważa to za manipulację i presję.

— I co wspinalnego? jeżeli całe życie żyłam w porządku, umiem prowadzić dom i syn to docenia — to powód do złości?

Od tamtego dnia Jolanta postanowiła zerwać kontakt z synową.

— Tyle sił w nią włożyłam. Chciałam pomóc. A w rezultacie jestem wrogiem numer jeden. Niech żyją, jak chcą. Nie żywię urazy. Ale więcej nie będę cierpieć.

Mówi to spokojnie. Ale w jej głosie czuć zmęczenie. Głębokie, nagromadzone latami zmęczenie kobiety, która chciała tylko jednego — pomóc synowi, a wyszła na winną.

— A syn? — pytam. — Kontaktuje się z tobą?

— Kontaktuje. Ale tylko w sprawach formalnych. Przychodzi, pomaga w domu. Ale czuję, iż trzyma dystans. Pewnie boi się znowu znaleźć między młotem a kowadłem.

Jolanta patrzy przez okno, za którym zapada wieczór.

— A ja chciałam tylko trochę ciepła. Ciepła i szacunku. Czy to aż tak wiele?

Idź do oryginalnego materiału