Syn przychodzi do mnie potajemnie, by nie martwić żony… A kiedyś oddałam mu wszystko.

newsempire24.com 4 dni temu

**27 marca 2024**

Mój syn przychodzi do mnie po kryjomu, żeby nie zdenerwować żony… A ja kiedyś oddałam mu wszystko.

Wychowywałam go sama. Tak już wyszło — mężczyzna, od którego zaszłam w ciążę, nie chciał ani ślubu, ani odpowiedzialności. Gdy urodził się Szymon, jego ojciec w końcu zniknął — najpierw przesiadywał nocami, potem wymykał się na „piwo z kumplami”, aż w końcu pewnego dnia po prostu nie wrócił. I tak zostałam sama z niemowlakiem na rękach i z pustką w sercu, którą musiałam zaleczyć nie łzami, ale pracą.

Wtedy pomogli mi rodzice. Bez mamy i taty nie dałabym rady. Tata nosił węgiel, własnoręcznie zbudował nam piec, a mama gotowała zupy, huśtała wózek, nocami czuwała przy dziecku, gdy już nie miałam siły. Przetrwaliśmy. Pracowałam w szwalni, brałam dodatkowe zlecenia, szyłam w domu. Wszystko tylko dla niego — żeby mu niczego nie brakowało, żeby nie czuł się gorszy.

Szymek wyrósł na dobrego chłopaka — wrażliwego, posłusznego, zawsze uśmiechniętego. Gdy poszedł do wojska, płakałam po nocach, bo bałam się, iż stracę z nim kontakt. Ale przez znajomych załatwiłam, żeby trafił do jednostki niedaleko naszego miasta. Jeździłam do niego co tydzień, a gdy miał wolne — dowódca pozwalał mu wracać do domu. Do mnie, pod moją opiekę.

Służba się skończyła, poszedł na studia. I wtedy wszystko się zmieniło. Poznał dziewczynę — Kingę. Zobaczyłam ją pierwszy raz na imieninach — wysoka, zadbana, patrzyła z wyższością, jakby już dawno wszystkich oceniła. Szymon przy niej promieniał jak zakochany nastolatek. A ona uśmiechała się tak, jak się uśmiecha do obcych.

Od pierwszej chwili wiedziałam: nie chce mnie w jego życiu. Ani mnie, ani mojej mamy, która uwielbiała wnuka. Kinga nie słuchała, gdy próbowałam tłumaczyć: nie rywalizuję z nią. Ja jestem jego matką. Ona — kobietą, którą kocha. To różne role. Ale ona jakby ciągle z kimś walczyła. I wygrywała.

Przed ślubem zrobiłam coś wielkiego — oddałam im swoje mieszkanie. Tak, mieszkaliśmy w dwupokojowej „kostce” w Łodzi. Nie pałac, ale własne, wypracowane, pełne wspomnień. Wyprowadziłam się do mamy, bo Szymon mówił: „Mamo, tak będzie lepiej”. Uwierzyłam. Myślałam, iż to nas zbliży.

Najpierw była wdzięczność. Potem — remont. Kinga wyrzuciła wszystkie meble, zerwała tapety, choćby żyrandole wymieniła. Ani śladu po mnie. Milczałam — młodość ma swoje prawa, nowe życie, nowe zasady. Ale bolało.

Rok później urodziła się Zosia. Moja pierwsza wnuczka. Byłam szczęśliwa. Pamiętam, jak przywiozłam im prezenty — kocyki, buciki, wstążki… Ale Kinga przyjmowała to jak należne, z wymuszonym uśmiechem, jakby robiła mi łaskę, wpuszczając przez próg. Najpierw pozwalała nam z mamą przychodzić raz w tygodniu na godzinę. Potem oświadczyła:

— U was są koty, zostawiacie sierść. Zosia może mieć alergię. Nie możemy was zapraszać. Wybaczcie.

Tak, mama ma dwa koty. Stare, łagodne, nigdy nie widziały ulicy. Owszem, sierść mogła się czepiać ubrań, ale praliśmy, prasowaliśmy, spryskiwaliśmy — i tak „nie”. Widywaliśmy Zosię tylko na spacerach, w wózku. I choćby do niego Kinga nie pozwalała nam się zbliżać, kurczowo trzymając uchwyt, z tym samym zimnym spojrzeniem.

Szymona prawie nie widujemy. Odwiedza nas ukradkiem — między pracą, na dwadzieścia minut. Spogląda na zegarek, nerwowo. Spytałam go raz:
— Szymon, po co to? Jesteś dorosłym mężczyzną, co się dzieje?

Uśmiechnął się sztucznie i odparł:
— Mamo, Kinga karmi piersią, nie może się denerwować. Co jeżeli zabraknie mleka? Po prostu nie chcę awantur. Wszystko w porządku.

Zrozumiałam — wymyśla. Za pół roku Zosia będzie jadła normalne posiłki. Znajdzie się nowy powód, żeby nas unikać. Stał się obcy. Jakbym nie ja czuwała przy nim, gdy miał gorączkę. Jakbym nie ja nosiła mu paczki do koszar, gdy ganiał po poligonie w ciężkich butach.

Teraz żyje w strachu. Boi się, iż żona się obrazi. Że powie coś nie tak. Nie jest mężczyzną, tylko chłopcem, który boi się obudzić śpiącą tygrysicę.

Milczę. Nie wyrzucam mu. Ale serce pęka. Bo wiem: wszystko, co dałam — miłość, dom, zdrowie — teraz nie ma znaczenia. Bo przy nim jest kobieta, która nie szanuje ani jego przeszłości, ani korzeni.

Nie pragnę wdzięczności. Nie potrzebuję prezentów. Chciałam tylko widzieć, iż jest szczęśliwy. A widzę, iż się boi. I to jest największy ból matki.

**Lekcja?** Czasem miłość to za mało. Trzeba jeszcze nauczyć się stawiać granice.

Idź do oryginalnego materiału