Rozwód to nie wstyd, wstydem jest życie w nieszczęściu

newsempire24.com 3 dni temu

Rozwód to nie hańba. Hańbą jest żyć w nieszczęściu.

„Nawet nie myśl o rozwodzie! To wstyd dla całej rodziny!” — krzyczała do telefonu moja matka. Za każdym razem, gdy słyszałam te słowa, coś we mnie się ściskało. Nie rozumiałam, o jakim wstydzie mówiła. Gdzie tu hańba — w tym, iż nie chcę być już nieszczęśliwa? W tym, iż nie wyszło, jak marzyłam w młodości?

Mama zawsze powtarzała to samo: „W naszej rodzinie nie było rozwodów i nie będzie! Skoro wyszłaś za mąż, to żyj z nim! Sam go wybrałaś, teraz znos!” Siostra tylko kiwała głową, powtarzając jak mantra: „Wszyscy tak żyją. Każdy ma problemy. Ważne, żeby nie przynosić wstydu!” A ja nie miałam już siły. Nie chciałam dłużej znosić. Byłam zmęczona.

Tak, mieli rację w jednym — to był mój wybór. Tylko mój. Pięć lat temu wyszłam za mężczyznę, w którego zakochałam się bez pamięci. Myślałam, iż to ten jedyny. Czuły, domator, z poczuciem humoru. Byłam pewna, iż patrzymy w tym samym kierunku. ale bardzo gwałtownie moje złudzenia rozpadły się jak domek z kart.

Już po roku małżeństwa zrozumiałam, iż się pomyliłam. Nie był czuły, a dziecinny. Nie domatorem, a leniwym. Nie spokojnym, ale obojętnym na wszystko poza piwem i meczami. Wieczorami tylko sofa, telefon i puszka. Raz za razem to samo. Na początku starałam się widzieć w tym stabilność, ciepło. Ale potem pojęłam: on po prostu nie miał żadnych ambicji.

Trzymał mnie zamkniętą w czterech ścianach, zabraniał spotkań z przyjaciółkami, wychodzenia bez niego. Myślałam, iż to z zazdrości, z miłości. Teraz wiem — było mu wygodnie. Zawsze pod ręką, zawsze na jego usługach. Przynieś, podaj, posprzątaj, ugotuj.

Kiedyś podziwiałam go jako profesjonalistę, pewnego siebie. Dziś widzę wyraźnie: to zwykły leń. Nie próbował się rozwijać, podnosić kwalifikacji. Łatwiej narzekać, winic szefa.

Z początku próbowałam coś zmienić. Rozmawiać, inspirować, proponować. W końcu zrozumiałam — to bez sensu. On nie słucha, nie chce, nie widzi potrzeby. Kłótnie, urazy, cisza. W kółko to samo. Gdy wreszcie zdecydowałam się na rozwód, odkryłam, iż jestem w ciąży.

Na chwilę się zmienił — znalazł nową pracę, stał się troskliwszy. Uwierzyłam, iż da się to naprawić. Ale gwałtownie wszystko wróciło do normy. A ja zostałam sama — z dzieckiem na ręku i uczuciem, iż tonę.

Przyjaciółki zniknęły — starałam się nie drażnić męża, rzadko wychodziłam. Została tylko matka. ale zamiast wsparcia — same wyrzuty. „Przesadzasz. Nie pije, nie bije, pracuje. Czego chcesz? To nie potwór.” A ja myślałam — czy trzeba, żeby bił? Żeby zdradzał? Żeby porzucił dziecko? Czy nie wystarczy, iż przy nim umieram jako kobieta, jako człowiek?

Gdy pierwszy raz wspomniałam o rozwodzie, synek miał rok. Odpowiedziała: „To u ciebie baby blues. Minie. Poza tym mieszkasz u niego, pracy nie masz. Ja cię nie przyjmę — żyj z mężem i nie wymyślaj.” I znów — znoszenie, wstyd, hańba. A to, iż żyję z kimś, kto mnie niszczy — to nie hańba?

Z czasem było tylko gorzej. Brakowało pieniędzy, a on winę zawsze zrzucał na mnie — „za dużo wydajesz”. Nie pomagał w domu, nie zajmował się dzieckiem. Ciągle miał pretensje, choćby gdy byłam na krawędzi. Zwróciłam się znów do matki, a ona: „Jak skończysz urlop macierzyński, będzie lepiej. Wszystko się ułoży.” ale gdy znów wspomniałam o rozwodzie, wybuchła: „Oszalałaś? Samotna matka z dzieckiem! Chcesz wychowywać sierotę? Twoja siostra żyje z mężem, choć bije ją regularnie!”

Patrzyłam na siostrę i nie rozumiałam — kiedy przestałyśmy być ludźmi? Kiedy cierpienie stało się normą? Tak, ona miała gorzej, ale dlaczego ja mam mierzyć swoją krzywdę jej skalą?

Ostatnio mąż zaczął powtarzać: „Nie podoba ci się — wynoś się.” Wiedział, iż nie mam dokąd iść. Matka odmówiła. Na wynajem brak środków. Dziecka nie zostawię. Czuł władzę i czerpał z niej radość. A ja traciłam siebie.

Ale niedawno zadzwoniłam do dawnej szefowej. Porozmawiałyśmy szczerze, a ona zaoferowała pomoc. Powiedziała, iż znajdzie sposób, by mnie przyjąć, choćby z małym dzieckiem. Pozostało znaleźć dach nad głową. jeżeli się uda — odejdę. Wreszcie.

Nie obchodzi mnie, co powie matka. Nie dbam o krewnych, plotki, osądy. Zmęczyło mnie dostosowywanie się. Chcę żyć. Gorzej już nie będzie — przeżyłam piekło. Teraz pragnę tylko szczęścia. Choćby od zera. Ale — wolna.

Idź do oryginalnego materiału