Rozwód to nie wstyd. Wstyd to żyć w nieszczęściu.
— choćby nie myśl o rozwodzie! To hańba dla całej rodziny! — mama wręcz krzyczała przez telefon. Za każdym razem, gdy to słyszałam, ściskało mnie w środku. Nie rozumiałam, o jakim wstydzie mówi. W czym adekwatnie jest ten wstyd? W tym, iż nie chcę już być nieszczęśliwa? W tym, iż nie wyszło tak, jak marzyłam w młodości?
Mama zawsze powtarzała to samo: „W naszej rodzinie nie ma rozwodów i nie będzie! Jak już wyszłaś za mąż — to żyj! Sama go wybrałaś, teraz cierp!”. Siostra tylko kiwała głową, powtarzając jak mantrę: „Wszyscy tak żyją. Każdy ma problemy. Ważne, żeby nie przynosić wstydu rodzinie!”. A ja nie mogłam już dłużej. Nie chciałam więcej cierpieć. Byłam zmęczona.
Tak, w jednym mieli rację — to był mój wybór. Tylko mój. Pięć lat temu wyszłam za mąż za Wojtka — mężczyznę, w którym zakochałam się bez pamięci. Wydawało mi się, iż to ten jedyny. Czuły, domowy, z poczuciem humoru. Byłam pewna, iż patrzymy w tym samym kierunku. Ale bardzo gwałtownie moje złudzenia runęły.
Już po roku małżeństwa zrozumiałam, iż się pomyliłam. Nie był czuły, tylko infantylny. Nie domowy, ale leniwy. Nie spokojny, ale obojętny na wszystko poza piwem i meczami. Wieczorami — kanapa, telefon, puszka. W kółko to samo. Na początku starałam się widzieć w tym stabilność, domową atmosferę. Ale potem zrozumiałam: on po prostu do niczego nie dąży, niczym się nie interesuje.
Trzymał mnie w czterech ścianach, nie pozwalał spotykać się z przyjaciółkami, wychodzić bez niego. Myślałam — zazdrosny, kocha. Teraz wiem — było mu wygodnie. Zawsze w domu, zawsze pod ręką, zawsze na jego usługach. Podaj, przynieś, posprzątaj, ugotuj.
Kiedyś podziwiałam go jako profesjonalistę, pewnego siebie. A teraz widzę — to zwykły leń, któremu nie chce się ruszyć dalej. Ani razu nie spróbował poprawić swoich umiejętności, podnieść kwalifikacji. Łatwiej narzekać, użalać się, obwiniać szefa.
Z początku próbowałam coś zmienić. Rozmawiałam, motywowałam, proponowałam. Potem zrozumiałam — ściana. Nie słyszy, nie chce, nie widzi potrzeby. Kłótnie, pretensje, milczenie. Wszystko w kółko. A gdy już zdecydowałam się na rozwód, dowiedziałam się, iż jestem w ciąży.
Na chwilę się zmienił — znalazł nową pracę, stał się bardziej uważny. Uwierzyłam, iż jeszcze da się naprawić. Ale gwałtownie wróciło do starego. A ja zostałam zamknięta w domu z niemowlakiem i wrażeniem, iż się duszę.
Przyjaciółki zniknęły — sama trzymałam się z dala, żeby nie drażnić męża. Została tylko mama. Ale zamiast wsparcia — same wyrzuty. „Przesadzasz. Nie pije, nie bije, pracuje. Czego ci brakuje? Nie jest potworem”. A ja myślałam — czy musi bić? Zdradzać? Porzucać dzieci? Czy to za mało, iż ja przy nim umieram jako kobieta, jako człowiek?
Gdy pierwszy raz wspomniałam mamie o rozwodzie, syn miał rok. Odpowiedziała: „To u ciebie depresja poporodowa. Przejdzie. Poza tym mieszkasz w jego mieszkaniu, nie masz pracy. Nie przygarnę cię — żyj z mężem i nie wymyślaj”. I znowu — cierpienie, wstyd, hańba. A to, iż jestem nieszczęśliwa — to niby nie wstyd?
Z czasem było tylko gorzej. Brakowało pieniędzy, a winna zawsze byłam ja — „za dużo wydajesz”. Nie pomagał w domu, nie zajmował się dzieckiem. Wyrzucał mi drobiazgi, choćby gdy byłam na skraju wyczerpania. Znowu zwróciłam się do matki, a ona: „Jak skończysz urlop macierzyński, będzie lżej. Wszystko się ułoży”. Ale gdy znów wspomniałam o rozwodzie, wybuchła: „Oszalałaś? Rozwódka z dzieckiem! Chcesz wychowywać sierotę? Twoja siostra żyje z mężem i nic, znosi! choćby bicie!”
Patrzyłam na siostrę i nie rozumiałam — kiedy przestałyśmy być ludźmi? Kiedy cierpienie stało się normą? Tak, ona ma gorzej, ale czemu ja mam mierzyć swoją krzywdę jej miarą?
W ostatnich miesiącach Wojtek często powtarzał: „Nie podoba ci się — wynoś się”. Wiedział, iż nie mam dokąd iść. Matka odmówiła. Wynająć mieszkanie — za drogo. Zostawić syna — nie ma z kim. Czuł władzę i napawał się nią. A ja traciłam siebie.
Ale niedawno zadzwoniłam do mojej dawnej szefowej. Pogadałyśmy szczerze i zaoferowała pomoc. Powiedziała, iż znajdzie sposób, żeby mnie przyjąć z powrotem, choćby z małym dzieckiem. Zostało tylko znaleźć mieszkanie. I jeżeli się uda — odejdę. W końcu odejdę.
Nie obchodzi mnie, co powie mama. Mam wywalone na rodzinę, plotki, osądy. Nie chcę się już dostosowywać. Chcę żyć. Gorzej nie będzie — już przeżyłam piekło. A teraz chcę po prostu być szczęśliwa. choćby od zera. Ale wolna.