Rozwód to nie wstyd. Wstydem jest żyć w nieszczęściu.

newsempire24.com 5 dni temu

— Nigdy się nie waż rozwodzić! To hańba dla całej rodziny! — krzyczała przez telefon moja mama. Za każdym razem, gdy słyszałam te słowa, serce ściskało mi się w piersi. Nie rozumiałam, o jakiej hańbie mówiła. Gdzie tu wstyd? W tym, iż nie chcę być już nieszczęśliwa? W tym, iż nie wyszło tak, jak marzyłam w młodości?

Mama zawsze powtarzała to samo: — W naszej rodzinie nie było rozwodów i nie będzie! Skoro wyszłaś za mąż — żyj z nim! To twój wybór, teraz znoś! — Siostra tylko kiwała głową, jakby recytowała wyuczoną lekcję: — Wszyscy tak żyją. Każdy ma problemy. Ważne, żeby nie kompromitować rodziny! — A ja nie miałam już siły. Nie chciałam znosić. Byłam zmęczona.

Tak, mieli rację w jednym — to był mój wybór. Tylko mój. Pięć lat temu wyszłam za Krzysztofa, mężczyznę, w którym zakochałam się do szaleństwa. Myślałam, iż to ten jedyny. Czuły, domator, z poczuciem humoru. Byłam pewna, iż patrzymy w tym samym kierunku. Ale złudzenia rozpadły się szybciej, niż się spodziewałam.

Już po roku małżeństwa zrozumiałam, iż się pomyliłam. Nie był czuły, tylko dziecinny. Nie domowy, tylko leniwy. Nie spokojny, tylko obojętny — na wszystko poza piwem i meczami. Wieczorami — kanapa, telefon, puszka. Dzień w dzień to samo. Najpierw starałam się widzieć w tym stabilność, spokój. W końcu zrozumiałam: on po prostu nie ma żadnych ambicji.

Trzymał mnie w czterech ścianach, nie pozwalał spotykać się z przyjaciółkami, wychodzić bez niego. Myślałam — to zazdrość, więc musi kochać. Teraz wiem: było mu wygodnie. Byłam zawsze pod ręką — podaj, przynieś, posprzątaj, ugotuj.

Kiedyś podziwiałam go jako profesjonalistę, człowieka z charakterem. Dziś widziałam, iż to zwykły leń, któremu nie chce się ruszyć z miejsca. choćby nie próbował się rozwijać, zdobywać nowych umiejętności. Łatwiej było narzekać — na szefa, na pracę, na cały świat.

Zaczęłam próbować coś zmienić. Rozmawiać, motywować, proponować. Ale było jak groch o ścianę. Nie słuchał, nie chciał, nie widział potrzeby. Kłótnie, pretensje, milczenie. W kółko to samo. I wtedy, gdy już zdecydowałam się na rozwód, dowiedziałam się, iż jestem w ciąży.

Na chwilę się zmienił — zmienił pracę, stał się uważniejszy. Uwierzyłam, iż jeszcze da się to naprawić. Ale gwałtownie wrócił do starych nawyków. A ja zostałam zamknięta w domu z dzieckiem i uczuciem, iż się duszę.

Przyjaciółki zniknęły — sama unikałam kontaktów, by nie drażnić męża. Została tylko mama. Ale zamiast wsparcia — same wyrzuty. — Przesadzasz. Nie pije, nie bije, pracuje. Czego ci brakuje? Nie jest potworem. — A ja myślałam: czy musi być potworem, żebym mogła odejść? Czy musi zdradzać? Bić? Porzucić dziecko? Czy to za mało, iż przy nim umieram — jako kobieta, jako człowiek?

Gdy po raz pierwszy wspomniałam o rozwodzie, syn miał zaledwie rok. Mama odparła: — To u ciebie depresja poporodowa. Minie. A poza tym mieszkasz w jego mieszkaniu, nie masz pracy. Nie przyjmę cię — żyj z mężem i nie wymyślaj. — I znowu: znoś, wstyd, hańba. Ale to, iż żyję z kimś, kto mnie niszczy — to nie hańba?

Z czasem było tylko gorzej. Brakowało pieniędzy, a winna zawsze byłam ja — „za dużo wydajesz”. Nie pomagał w domu, nie zajmował się dzieckiem. Gdy byłam na granicy wytrzymałości, krytykował mnie za byle co. Zwróciłam się do matki, ale odpowiedziała: — Jak skończysz urlop macierzyński, będzie łatwiej. Wszystko się ułoży. — ale gdy znów wspomniałam rozwód, wybuchła: — Oszalałaś? Rozwódka z dzieckiem! Chcesz, żeby wychowywał się bez ojca? Twoja siostra żyje z mężem i znosi, a choćby jest bita!

Patrzyłam na siostrę i nie rozumiałam — kiedy przestałyśmy być ludźmi? Kiedy cierpienie stało się normą? Tak, jej sytuacja jest gorsza, ale dlaczego moje cierpienie ma być przez to mniej ważne?

W ostatnich miesiącach Krzysztof często powtarzał: — Nie podoba ci się? To spadaj. — Wiedział, iż nie mam dokąd iść. Matka mnie odrzuciła. Na wynajem nie było pieniędzy. Nie miałam z kim zostawić syna. Czułam, iż rozkoszuje się tą władzą. A ja gubiłam siebie.

Ale niedawno zadzwoniłam do byłej szefowej. Pogadałyśmy szczerze, a ona zaoferowała pomoc. Obiecała, iż znajdzie sposób, żebym wróciła do pracy, choćby z małym dzieckiem. Została kwestia mieszkania. jeżeli się uda — odejdę. W końcu odejdę.

Nie obchodzi mnie, co powie mama. Mam w nosie rodzinę, plotki, osądy. Nie chcę się już dostosowywać. Chcę żyć. Gorzej już nie będzie — przecież byłam w piekle. A teraz chcę tylko być szczęśliwa. choćby jeżeli od zera. Ale — wolna.

Idź do oryginalnego materiału