Pragnę wreszcie żyć dla siebie, a nie dla córki i wnuków

newsempire24.com 1 tydzień temu

Chcę w końcu żyć dla siebie, a nie dla córki i wnuków.

Mam 68 lat. Wiek, w którym wydawałoby się, iż już wiele się przeżyło, wiele zrozumiało, a w duszy powinien panować spokój. Ale we mnie jest krzyk. Głuchy, gryzący, zmęczony. Nie chcę już być tylko dodatkiem do czyichś żyć. Jestem zmęczona. Zmęczona byciem wygodną, potrzebną tylko wtedy, gdy można mnie wykorzystać. I po raz pierwszy nie tylko chcę, ale żądam — by żyć dla siebie.

Przez całe świadome życie żyłam dla innych. Dla rodziców, potem dla męża, później dla córki i jej dzieci. Jakbym nie miała prawa do własnych pragnień. Wszystko odkładałam na później: „Jak córka dorośnie, wtedy…”, „Jak przejdę na emeryturę, wtedy…”. Teraz jestem na emeryturze. I niby nadszedł ten czas. Ale nie dla nich — dla wszystkich wciąż jestem tylko zasobem.

Zwolniłam się. Ostatecznie. Przed emeryturą pracowałam jako księgowa w miejscowej przychodni i szczerze mówiąc — nienawidziłam tej pracy całym sobą. Nie dlatego, iż była zła — po prostu zawsze marzyłam o czymś innym. Chciałam malować, podróżować choćby po Polsce, mieszkać w małym domku przy lesie, gdzie rano słychać ptaki, a nie autobusy pod oknem.

Ale zamiast tego — biuro, wykresy, raporty, pośpiech. I oczywiście córka z jej wiecznymi prośbami: „Mamo, pożycz…”, „Mamo, posiedź…”, „Mamo, pomóż…”. Pomagałam. Oddawałam połowę emerytury, bo u nich z mężem „trudna sytuacja”. Zabierałam wnuki, gdy „nie dawali rady”. Gotowałam, prałam, biegałam przez całe miasto, gdy ktoś miał katar czy ból brzucha.

I wszystko to — z miłością. Szczerze. Bo rodzina, bo bliscy. Bo myślałam, iż tak trzeba.

Ale niedawno obudziłam się — dosłownie pewnego dnia — i zrozumiałam: już nie mogę. Nie chcę. Jestem zmęczona. Przeżyłam sześć dekad, a własnego szczęścia — nie pamiętam wcale.

Powiedziałam córce, iż już nie pracuję. Że chcę żyć dla siebie. Jej twarz w tamtej chwili zapamiętam na zawsze. Nie, nie zrobiła sceny, ale jej oczy… W tych oczach była uraza. choćby pogarda. Jakbym ją zdradziła, jakbym nie miała prawa do siebie.

— Czyli pieniędzy już nie będzie? — zapytała. Bez ogródek.

Skinęłam głową.

— A co ja mam zrobić? Przecież liczyliśmy na twoją pomoc!

— Masz męża — odpowiedziałam. — Wychowałam was, podnosiłam, wspierałam. Teraz moja kolej. Nie jestem wieczna. Czas, żebyś nauczyła się radzić sama.

Od tamtej pory się zmieniła. Stała się chłodna. Dzwoni rzadziej. A niedawno oświadczyła, iż wraca do pracy i „mamo, przecież i tak jesteś w domu, posiedź z dziećmi”. Posiedziałam. Jeden dzień. Drugi. A potem przyszedł trzeci — z krzykiem, iż źle nakarmiłam, iż nie tak przebierałam, iż nie zdążyłam posprzątać. Znowu moja wina. Znowu nie wdzięczność, tylko pretensje.

I powiedziałam — dość. Już nie będę. Nie jestem nianią, sprzątaczką, waszą darmową pomocą. Jestem kobietą. Starszą, ale żywą. I, o dziwo, też mam pragnienia. Marzenia. Zmęczenie. I prawo — do ciszy.

Teraz codziennie chodzę do parku. Piję herbatę na balkonie. Wyszywam. Czytam książki, które odkładałam całe życie. Czasem spotykam się z przyjaciółkami, które też mają dość bycia „matkami wszystkich”. Śmiejemy się. Żyjemy.

A córka… niech się złości. Niech uczy się dorosłości. Nie muszę poświęcać się do końca. Moje ciało boli, stawy łamią, ale moje serce — odżywa. Bo po raz pierwszy od lat należy tylko do mnie.

I wiecie co? To nie egoizm. To sprawiedliwość. Nikt nie musi być wiecznym dawcą miłości i czasu. choćby matka. choćby babcia.

Jeśli to czytasz — może się w tym odnajdujesz. Nie bój się. Pożyj dla siebie. Choć trochę. Choć pod koniec. Zasługujesz na to.

Idź do oryginalnego materiału