Nie lubię własnego wnuka. Jak nauczyć się czuć to ciepło?
Nazywam się Anna Kowalska, mam sześćdziesiąt dwa lata i chcę się podzielić czymś, co wydawało mi się niemożliwe. Czymś, co do dziś mnie niepokoi. Czymś, co ukrywam w sobie, bojęc się oceny, strachu przed utratą kontaktu z córką i… wstydu.
Moja jedyna córka, Ewa, od sześciu lat mieszka w Holandii. Wyjechała tam na studia i niedługo poznała swojego przyszłego męża – Holendra, z którym wzięli ślub. Niestety nie mogłam pojechać na wesele – były problemy ze zdrowiem, trudności z wizą, no i, szczerze mówiąc, finansowo też było ciężko. Czekaliśmy długo na spotkanie, ale choćby gdy Ewa urodziła syna, mojego wnuka, nie udało mi się od razu do nich pojechać – dokumenty, kwarantanny, tysiące kilometrów…
Wnuka, Piotrusia (w rodzinie wołają na niego Petera), zobaczyłam dopiero dwa lata po jego urodzeniu. Wyobraź sobie – pierwszy wnuk, wyczekiwany, rodzinny! Tyle razy wyobrażałam sobie to spotkanie – jak go przytulę, jak popłyną mi łzy euforii po policzkach, jak będzie ciekawie dotykał moich włosów, a ja będę się śmiać i gładzić jego malutką główkę…
Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Od momentu, gdy pierwszy raz go objęłam, rzucała mi się tylko dezorientacja. Zimno. Pustka. Wyciągał do mnie rączki, jak do obcej cioci, ale w moim sercu nie pojawiło się ani ciepło, ani wzruszenie, ani miłość, o której tyle się pisze. Starałam się ze wszystkich sił – uśmiechałam się, bawiłam, piekłam pierniczki. Ale to było mechaniczne, bez prawdziwych uczuć. Czułam się, jakbym grała obcą rolę w czyimś przedstawieniu.
„To minie” – uspokajałam siebie. „Przecież to jeszcze maluch, trzeba więcej czasu i rozmów.” Ale dni mijały, a nic się nie zmieniało. Zostałam ta sama – zimna i zagubiona. Czasem łapałam się na strasznej myśli: gdyby to było dziecko sąsiadki, zachowywałabym się tak samo. Czy naprawdę jestem tak okrutna? Co ze mną nie tak?
Gdy córka z mężem i synem wrócili do Holandii, poczułam… ulgę. I od razu ogromne poczucie winy. Jak to możliwe? Przecież to mój wnuk! Owoc miłości mojej Ewy. Czy mam prawo tak się czuć? Przecież marzyłam o byciu babcią, robiłam na drutach skarpetki na długo przed jego narodzinami, wyobrażałam sobie, jak będę go rozpieszczać, czytać mu bajki, prowadzić za rękę do parku…
A teraz nie wiem, jak żyć z tą pustką. Nie śmiem powiedzieć o tym Ewie – na pewno nie zrozumie. Dla niej to byłaby zdrada. I jak w ogóle powiedzieć coś takiego? Że nie kocham jej syna, swojego wnuka? Po prostu nie czuję z nim więzi. Jakbyśmy byli z różnych światów, a nić między nami zerwała się, zanim zdążyła się zacząć.
Kilka dni temu zadzwoniła i powiedziała, iż na majówkę znów przyjadą. Mówiła radośnie, prosiła, żebym wymyśliła, gdzie pójdziemy na spacer, opowiadała, iż Piotruś już trochę mówi po polsku i będzie mi recytował wierszyki… A ja tylko kiwałam głową i czułam, jak serce zapada się w przepaść lęku.
Jak znów założyć maskę kochającej babci? Jak udawać, iż jestem szczęśliwa, skoro w środku jest wręcz przeciwnie? A może po prostu starzeję się i twardnieję? Albo winne jest to, iż nie umiałam wybaczyć córce wyjazdu, ślubu z obcokrajowcem, nowego życia, w którym dla mnie może już nie ma miejsca…
Nie wiem. Po prostu bardzo chcę zrozumieć – czy można nauczyć się kochać wnuka? Czy to uczucie musi być od początku, wypływać prosto z serca? Dlaczego go nie czuję? Co robię źle? Może po prostu nie nadaję się na babcię? A może to ból po rozstaniu z córką przemienił się w obojętność wobec jej dziecka?
Zwracam się do tych, którzy czuli coś podobnego. Czy zdarzyło się wam, iż miłość do wnuka czy wnuczki nie przyszła od razu? A jeżeli tak – kiedy w końcu się obudziła? Co robiliście, żeby stopić w sobie ten lód?
Bardzo ciężko mi o tym pisać. Ale nie chcę do końca życia być fałszywą. Chcę być prawdziwą babcią. Chcę kochać. Chcę czuć. Chcę, żeby mój wnuk pewnego dnia powiedział dumnie kolegom: „Mam babcię. Najlepszą na świecie.” Ale na razie nie wiem, jak do tego dojść…