Nie lubię własnego wnuka. Jak nauczyć się czuć ciepło?
Nazywam się Zofia Kowalska, mam sześćdziesiąt dwa lata i chcę podzielić się tym, co wydawało mi się niemożą. Tym, co do dziś nie daje mi spokoju. Tym, co przenoszę w sobie, boję się osądzenia, strachu przed utratą kontaktu z córką i… wstydzę się samej siebie.
Moja jedyna córka, Kinga, od sześciu lat mieszka w Austrii. Wyjechała tam na studia, a niedługo poznała przyszłego męża – Austriaka, z którym gwałtownie wzięła ślub. Niestety, nie mogłam pojawić się na weselu — przez problemy zdrowotne, trudności z wizą i, szczerze mówiąc, brak pieniędzy. Długo czekałyśmy na spotkanie, ale choćby gdy Kinga urodziła syna, mojego wnuka, nie udało mi się od razu do nich pojechać — dokumenty, kwarantanny, tysiące kilometrów dzielące nas…
Wnuka, Jakuba (w rodzinie nazywają go Jakobem), zobaczyłam dopiero po dwóch latach od jego narodzin. Wyobraźcie sobie: pierwszy wnuk, wyczekiwany, własna krew! Tyle razy myślałam o tym momencie — jak go przytulę, jak rozdrapie mnie radość, jak on będzie ciekawie dotykał moich siwych włosów, a ja będę się śmiać i głaskać jego małą główkę…
Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Od pierwszej chwili, gdy objęłam wnuka, czułam tylko dezorientację. Chłód. Pustkę. Wyciągał do mnie ręce, jak do obcej pani, ale w moim sercu nie pojawiło się ani ciepło, ani wzruszenia, ani miłości, o której tyle się mówi. Starałam się ze wszystkich sił — uśmiechałam się, bawiłam z nim, piekłam pierniki. Ale wszystko to szło mechanicznie, bez szczerości, bez wewnętrznego oddźwięku. Czułam, jakbym grała cudzą rolę w cudzej sztuce.
„To minie” — pocieszałam się. „On przecież jeszcze malutki, po prostu trzeba więcej czasu, więcej rozmów”. Ale dni mijały, a nic się nie zmieniało. Wciąż byłam taka sama — zimna i zagubiona. Czasem łapałam się na strasznej myśli: gdyby to było dziecko sąsiadki, zachowywałabym się dokładnie tak samo. Czy jestem tak okrutna? Co jest ze mną nie tak?
Gdy Kinga z mężem i synem wrócili do Austrii, poczułam… ulgę. A zaraz potem ogromną winę. Jak to możliwe? To przecież mój wnuk! Owoc miłości mojej córki. Czy mam prawo tak się czuć? Przecież marzyłam o byciu babcią, robiłam buciki na drutach długo przed jego narodzinami, wyobrażałam sobie, jak będę go rozpieszczać, czytać mu baśnie, prowadzać za rękę do parku…
Teraz nie wiem, jak żyć z tą pustką. Nie odważam się powiedzieć o tym Kindze — na pewno by nie zrozumiała. Dla niej to byłaby zdrada. I jak w ogóle to powiedzieć? Że nie kocham jej syna, mojego wnuka? Po prostu nie czuję z nim więzi. Jakbyśmy byli z różnych światów, a nitka między nami zerwała się, zanim zdążyła się zawiązać.
Kilka dni temu Kinga zadzwoniła i powiedziała, iż na majówkę znów przyjadą. Mówiła radośnie, prosiła, żebym wymyśliła, gdzie pójdziemy na spacer, opowiadała, iż Jakub nauczył się trochę polskiego i będzie mi recytował wierszyki… A ja tylko kiwałam głową i czułam, jak serce zapada się w przepaść lęku.
Jak znów założyć maskę kochającej babci? Jak udawać, iż jestem szczęśliwa, skoro w środku jest zupełnie inaczej? A może po prostu starzeję się i twardnieję? Albo winne jest to, iż nigdy nie wybaczyłam Kindze wyjazdu, małżeństwa z obcokrajowcem, nowego życia, w którym dla mnie może już nie ma miejsca…?
Nie wiem. Po prostu bardzo chcę zrozumieć — czy można nauczyć się kochać wnuka? Czy to uczucie musi być od razu, płynąć prosto z serca? Dlaczego go nie czuję? Co robię źle? Może po prostu nie nadaję się na babcię? A może to ból po rozstaniu z córką zamienił się w obojętność wobec jej dziecka?
Zwracam się do tych, którzy czuli coś podobnego. Czy zdarzyło się wam, iż miłość do wnuka nie przyszła od razu? A jeżeli tak — kiedy w końcu się obudziła? Co robiliście, by stopić w sobie lód?
Bardzo ciężko mi o tym pisać. Ale nie chcę do końca życia być fałszywa. Chcę być prawdziwą babcią. Chcę kochać. Chcę czuć. Chcę, żeby mój wnuk pewnego dnia powiedział dumnie kolegom: „A ja mam babcię. Najlepszą na świecie”. Ale póki co nie wiem, jak do tego dojść…