Nie chcę już wracać do małżeństwa – 33 lata wystarczyły: Nowe życie po 55

newsempire24.com 1 tydzień temu

Mam na imię Małgorzata Nowakowska. Urodziłam się i całe życie spędziłam na Podkarpaciu. Mam teraz 61 lat, ale uwierzcie, nigdy wcześniej nie czułam się tak wolna i naprawdę żywa. Jeszcze siedem lat temu myślałam, iż to już koniec — iż życie jest już za mną, a przede mną tylko działka, leki i starość. Ale myliłam się. Chciałabym opowiedzieć wam swoją historię — być może dla kogoś z was będzie to odkrywcze.

Wyszłam za mąż w wieku 22 lat. Wydawał się solidnym człowiekiem: nie pił, nie palił, pracowity. Wszystko wydawało się na swoim miejscu. Urodziłam troje dzieci — dwóch synów i córkę. Ostatni maluch — Jasio — przyszedł na świat, gdy miałam 37 lat. Między nim a starszymi dziećmi była spora różnica wieku. Musiałam na nowo uczyć się być mamą — już nie młodą, zmęczoną, ale przez cały czas kochającą. Zawsze byłam blisko: bez nałogów, cierpliwa, spokojna. Żyłam dla dzieci. Pracowałam, starałam się, ale na siebie pozwalałam niewiele. Wszystko dla rodziny, dla domu. Nie jeździłam nigdzie, nie odpoczywałam. Chociaż marzyłam. Marzyłam tak, iż we śnie spacerowałam po ulicach Paryża, którego nigdy nie widziałam.

Przed ślubem żyłam bardziej intensywnie. Podróżowałam, jeździłam z koleżankami po Polsce, byłam prawdziwie żywa. A potem… zaczęło się „życie według instrukcji”. On nie był złym człowiekiem. Nie pił, przynosił pieniądze do domu, nie szukał awantur. Ale był pusty. Apatyczny. Zawsze skupiony na swoim hobby, jakim była myślistwo. Miał trzy rasowe psy gończe, dziesiątki strzelb, namioty, radia, noże, sprzęt. Wszystko — dla lasu. A ja? choćby kota nie mogłam mieć. On nienawidził kotów, jak zresztą wielu rzeczy, które ja kochałam.

Gdy skończyłam 55 lat, dzieci się wyprowadziły, wnuków wtedy jeszcze nie było. I po raz pierwszy od wielu lat zostałam sama — z tym obojętnym, milczącym mężczyzną. Patrzyłam na niego i rozumiałam, iż nie chcę tak dłużej. Nie chcę być meblem w jego domu. Nie chcę umierać, nigdy nie zaznawszy, czym jest wolność.

We wrześniu, przechodząc na emeryturę, przyszłam do niego z propozycją: rozwód. Bez kłótni. Oddaję ci połowę naszego mieszkania, garaż, samochód, działkę, domek myśliwski i wszystkie twoje psy z arsenałem. W zamian proszę tylko o dwupokojowe mieszkanie w sąsiedniej dzielnicy. Zgodził się bez słowa. Już mu było wszystko jedno. Między nami nie było już nic. Ani słów, ani spojrzeń, ani duszy.

W listopadzie przeprowadziłam się. Z jedną walizką. Bez mebli. Bez naczyń. Bez znajomych ścian. Otworzyłam drzwi nowego mieszkania, usiadłam na podłodze i… rozpłakałam się. Nie ze smutku. Ze szczęścia. Po raz pierwszy od wielu lat oddychałam swobodnie.

Stopniowo zaczęłam urządzać się na nowo. Wymieniłam okna, drzwi, rury. Powoli zrobiłam remont. Kupiłam proste, ale przytulne meble. Przygarnęłam dwa koty — sfinksy. Nazwałam je Greta i Chanel. Po raz pierwszy od dziesięcioleci zrobiłam coś, czego naprawdę chciałam.

Minęło sześć lat. W tym czasie byłam nad Bałtykiem i nad Pojezierzem Mazurskim, odwiedziłam Kraków, Wrocław i Gdańsk. Chodzę do teatru, na wystawy, do muzeów. Pływam na basenie, piekę ciasta, robię na drutach szaliki dla wnuków. Tak, teraz już mam wnuki i jestem szczęśliwą babcią, a dzieci często mnie odwiedzają. Śmiejemy się, rozmawiamy, przytulamy się. Tworzymy prawdziwą rodzinę. Prawdziwą, ciepłą, bez lęku, iż nikt cię nie usłyszy.

Czasami dzwoni były mąż. Pyta, co słychać. Mówi, iż tęskni. Ale ja już dawno mu wybaczyłam i puściłam to. Powrót? Nigdy. Przeżyłam w małżeństwie 33 lata. Wystarczy. Teraz jestem sama, ale nie samotna. Mam ulubiony fotel, poranną kawę przy oknie, moje książki, moje koty, moich przyjaciół i ciszę, której już się nie boję.

Mam skończone 61 lat tej jesieni. I zdecydowanie nie chcę znowu wychodzić za mąż. W końcu naprawdę żyję — bez kompromisów. I wiecie co powiem? Życie zaczyna się wtedy, gdy po raz pierwszy odważysz się wybrać siebie.

Idź do oryginalnego materiału