Mam na imię Kalina, mam dwadzieścia sześć lat. Od kilku lat mieszkam z mamą w przytulnym trzypokojowym mieszkaniu w centrum Warszawy. Rodzice rozwiedli się dawno temu, gdy jeszcze chodziłam do szkoły. Ojciec wyprowadził się do innego miasta i od tamtej pory pojawia się w moim życiu tylko przy okazji świąt: krótki telefon na Roraty, SMS z życzeniami urodzinowymi — na tym kończy się jego zaangażowanie. Zostawił nam mieszkanie i zniknął.
Mama od tamtej pory nie zbudowała nowego związku. Były próby, adoratorzy, ale nic poważnego. Zamknęła się w świecie pracy, codziennych obowiązków i we mnie. Cała jej uwaga skupia się na moich sprawach. Ja z kolei zawsze dzieliłam się z nią wszystkim: opowiadałam o każdym znajomym, każdym chłopaku, z którym umawiałam się na randki. Ale nigdy nie było „tego” spojrzenia, „tych” słów, „tego” uczucia. Nie chciałam marnować czasu swojego i cudzego, więc gdy brakowało iskry — kończyłam to, zanim się zaczęło.
A potem pojawił się Marek. Poznaliśmy się na uczelni podczas wykładu. Od pierwszych chwil między nami przeskoczyło coś wyjątkowego — swoboda, ciepło, autentyczne zaciekawienie. Nie narzucał się, ale był blisko. Słuchał, pomagał, potrafił mówić tak, iż zapominałam o całym świecie. Zaczęliśmy się spotykać.
Jak zwykle powiedziałam mamie. Nie zwlekałam, przecież zawsze byłyśmy sobie bliskie. Tym razem jej reakcja zaskoczyła mnie: chłodna, oschła, niemal wroga. Nie poznała Marka, nie zamieniła z nim słowa, a od razu go osądziła.
— On jest spod Grójca — rzuciła z przekąsem. — Przyjechał do stolicy na studia? Jasne. A teraz znalazł ciebie z mieszkaniem. Wszystko się zgadza.
Nie wierzyłam własnym uszom. Mama, która zawsze powtarzała, iż szczęście to miłość i zaufanie, nagle twierdziła, iż chłopak jest ze mną dla metrażu. Próbowałam tłumaczyć: Marek nigdy nie wspominał o wspólnym mieszkaniu, nie pytał o pieniądze. Sam pracuje, dzieli kawalerkę z kolegą z pracy. Przynosi kwiaty, organizuje niespodzianki, spacerujemy po Łazienkach — wszystko dla interesu?
Mama pozostała nieugięta. Urządzała sceny, płakała, mówiła, iż „zwiążę się z oszustem”. Błagała, bym zerwała, twierdząc, iż robi to „dla mojego dobra”. Że „chroni moją przyszłość”, bo „jestem zbyt naiwna”.
Zaczęłam łapać się na wątpliwościach. Po każdej rozmowie z mamą dręczyło mnie: może ma rację? Może Marek coś ukrywa? Analizowałam każde jego słowo, gest. Choć on wciąż był ten sam: troskliwy, obecny, szczery. Nie prosił o nic, nie wymagał. Był przy mnie — po prostu.
Lęk jednak został. Rozdarcię między mamą, która zawsze była moją podporą, a mężczyzną, którego kocham, stało się nie do zniesienia. Mama czuje, iż traci nade mną władzę. Boi się, iż dorastam, oddalam się, iż stworzę rodzinę, w której nie będzie centrum.
Nie wiem, co robić. Kocham Marka, ale przez ciągłe pretensje mamy moje serce nie zazna spokoju. Każdy pocałunek przynosi niepokój, każdy uśmiech — zwątpienie.
Jestem zmęczona. Chcę po prostu być szczęśliwa. Kochać bez tłumaczeń. Chcę, by mama znów mnie wsparła, jak dawniej. Ale widocznie wciąż jestem dla niej dzieckiem, które nie potrafi wybierać.
Może ona naprawdę boi się samotności? Może jej własne niespełnione marzenia każą jej tak zaciekle mnie „bronić”? Ale czy można niszczyć miłość przez własne lęki?
Nie wiem, kto ma rację. Chcę wierzyć, iż Marek jest prawdziwy. Że nie dla mieszkania, nie dla wygody — tylko dla nas. Tak jak ja.