Nazywam się Zuzanna Kowalczyk, mam dwadzieścia sześć lat. Od lat dzielę przytulne trzypokojowe mieszkanie na warszawskim Mokotowie z mamą. Rodzice rozwiedli się, gdy jeszcze chodziłam do podstawówki. Ojciec wyprowadził się do Krakowa i od tamtej pory pojawia się tylko przy okazji świąt – krótki telefon na Boże Narodzenie, zdawkowe „wszystkiego najlepszego” na urodziny. Zostawił nam mieszkanie, a sam zniknął.
Mama nigdy nie odbudowała życia osobistego. Były przelotne znajomości, adoratorzy, ale nic trwałego. Zamknęła się w świecie pracy, domowych obowiązków i troski o mnie. Zawsze byłam z nią szczera – opowiadałam o każdym koledze, randkach, zauroczeniach. Ale żaden nie stał się kimś ważnym: brakowało iskry, tego szczególnego porozumienia. Nie chciałam marnować czasu – ani swojego, ani cudzego.
Aż poznałam Darka. Spotkaliśmy się na wykładzie z socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Od pierwszych rozmów poczułam między nami nić porozumienia – swobodę, ciepło, autentyczną ciekawość. Nie narzucał się, ale był obecny. Słuchał, pamiętał szczegóły, potrafił rozśmieszyć jednym zdaniem. Zaczęliśmy się spotykać.
Jak zwykle, powiedziałam mamie. Tyle iż tym razem jej reakcja mnie zaskoczyła – chłodna, pełna goryczy. Nie widziała go choćby na zdjęciu, a już wydała wyrok:
— Wychował się w Lublinie? Przyjechał do stolicy „na studia”? — parsknęła. — A teraz znalazł ciebie z mieszkaniem. Łatwa przeprawa.
Nie mogłam uwierzyć. Ta sama kobieta, która mawiała, iż szczęście to szacunek i wspólne marzenia, teraz twierdziła, iż Darek interesuje się metrażem, nie mną. Próbowałam tłumaczyć: on nigdy nie wspominał o wspólnym zamieszkaniu, sam wynajmuje kawalerkę z kolegą, utrzymuje się z pracy w księgarni. Przynosił mi książki ulubionych poetów, gotował zupę pomidorową gdy byłam przeziębiona, spacerował ze mną po Łazienkach. Wszystko dla metrów kwadratowych?
Mama pozostała nieugięta. Urządzała sceny, szeptała, iż „rzucam się w oczy pierwszemu lepszemu”, błagała, bym „nie marnowała życia”. Twierdziła, iż chroni mnie przed błędem, który ona sama popełniła.
Zaczęłam łapać się na wątpliwościach. Po każdej kłótni analizowałam jego gesty: czy na pewno unika tematu mieszkania? Czy na pewno nie liczy na mój majątek? Choć Darka nie zmienił się ani trochę – wciąż ten sam uważny, delikatny, z absurdalnym poczuciem humoru.
Czasem myślę, iż mama po prostu boi się samotności. Że moje dorastanie przypomina jej o własnych niespełnionych nadziejach. Ale czy strach ma usprawiedliwiać niszczenie mojego związku?
Kocham Darka. Kocham też mamę. Tylko jak pogodzić te dwa uczucia, gdy każde dnia kłócą się we mnie głośniej? Marzę, by mama znów potrafiła mi zaufać. By zamiast strachu, zobaczyła we mnie dorosłą kobietę – nie dziecko, które trzeba prowadzić za rękę.
Może kiedyś zrozumie, iż Darek to nie decyzja z rozpędu. Że wybrałam go nie z braku opcji, ale dlatego, iż przy nim czuję się… sobą. Bez masek, bez udawania.
Póki co – każde nasze spotkanie przysłania cień jej słów. choćby gdy śmiejemy się nad Wisłą, w głowie mam echo: „Uważaj, Zuzanno. Serce nie sługa”.
Czy miłość naprawdę musi być walką?