Mąż wspomniał o dacie ważności, a 47-latka rozpoczęła nowy rozdział życia.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Przygotowując z piekarnika lekko przypalone kotlety, nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.

— Twój termin ważności minął. Chcę rozwodu — oznajmił mąż, odsuwając talerz. Brzmiało to tak zwyczajnie, jakby mówił o kolejnej podwyżce cen benzyny. Stałam osłupiała, trzymając drewnianą łopatkę w dłoniach. Kaktus na parapecie sterczał żałośnie z jednym skrzywionym kolcem, jakby potwierdzając: “Twój czas się skończył”. Mam czterdzieści siedem lat, z Bartkiem jestem od dwudziestu lat. Nasz syn, Marek, od dawna studiuje w innym mieście. Kredyt na mieszkanie jest prawie spłacony. I teraz jednym ruchem — “termin ważności minął”.

Wydawało się, jakby wszystko wokół zmieniło się w czarno-biały kadr z polskiego serialu “Latający Makler”. Patrząc na przypalone kotlety, myślałam: “Przynajmniej można odkroić zwęgloną część i nie wyrzucać… czy już za późno?” To dziwne, jak umysł trzyma się drobiazgów, gdy coś naprawdę przerażającego się dzieje.

Rutyna podtruwała nasz związek

Od wiosny w domu panowała atmosfera napiętego milczenia. Bartek wracał późno z pracy, a w weekendy pogrążał się w raportach zleconych przez nowego szefa. Skupiłam się na swojej pracy biurowej: zestawiałam tabele księgowe, sortowałam stosy dokumentów, a wieczorem leżałam na kanapie, głaszcząc naszą kotkę Myszkę. Rzadko rozmawialiśmy. Góra — “Kup mleko”, “Przelej pieniądze na kartę”, “Kto dziś zmywa?” Przemęczenie wzniosło między nami wysoki mur.

Nasz syn Marek ma dziewiętnaście lat, studiuje w innym mieście, żyje w akademiku, rzadko się widujemy. Czasem dzwoni, prosząc o pieniądze. Latem przyjechał na wakacje; mieliśmy nadzieję zorganizować grilla na działce, ale coś zawsze przeszkadzało — a to pogoda, a to Bartek „zbyt zmęczony”. Już wtedy czułam, iż staliśmy się jak sąsiedzi, a nie małżeństwo.

I wtedy usłyszałam ostateczny werdykt: “Twój termin ważności minął”.

Katalizator i narastający konflikt

Tak naprawdę, ziemia pod rozwód dojrzewała od dawna. Kilka tygodni temu zatkał się zlew w kuchni, więc wezwałam hydraulika, a Bartek stwierdził: “To męska robota, nie wtrącaj się”. Dlaczego to powiedział? On wieczorami i tak zwykle nic takiego nie robił. Ale skarcił mnie — jakbym nie mogła poczekać? Jakby ważne było dla niego pokazanie mojej bezradności.

Potem była dziwna sytuacja: sąsiadka pani Walentyna z dobrego serca zapytała na klatce: “Bartuś, Jolu, zaprosicie nas na rocznicę?” Wymieniliśmy z mężem spojrzenia — rocznica minęła miesiąc temu. Oboje zapomnieliśmy. Sąsiadka spojrzała ze współczuciem, jakby już wiedziała, iż mam kłopoty.

Mimo to nie oczekiwałam tak bezpośredniego podejścia:
— Rozwód? Serio?
— Serio — powiedział mąż, unikając mojego wzroku. — Jestem zmęczony. To wszystko trwa za długo.

Próba zrozumienia i dostosowania się

Noc spędziłam na naszej starej kanapie w pokoju, w którym zwykle oglądałam seriale. Myszka, czując moje przygnębienie, łagodnie mruczała u moich stóp. Bartka prawie nie słyszałam — zamknął się w sypialni. Rano mechanicznie wstawiłam kawę i patrząc na krzywy doniczkę z kaktusem, pomyślałam: “Cóż, jemu też się nie powodzi. Stoi w kącie, dawno nie kwitł. Kiedyś zakwitł, ale tylko raz”.

Chciałam spróbować porozmawiać szczerze z mężem, ale nie miałam siły. Pojechałam do pracy, próbując się trzymać. W biurze stosy dokumentów, szare teczki, zamyśleni koledzy w przerwie grający w “Scrabble” na komputerach… A ja nie mogłam się skoncentrować. W głowie krążyła myśl: “Czy jestem jak zepsuta puszka?”

Zadzwoniłam do syna już pod wieczór:
— Marek, u nas… no, tata chce rozwodu.
Milczał chwilę, potem odpowiedział:
— Mamo, od dawna czułem, iż coś między wami nie gra. jeżeli będzie źle, jestem po twojej stronie — powiedział cicho, jakby przepraszając. — Tylko nie daj się poniżać, dobrze?

Słyszałam, iż się martwi. Z jednej strony, to dorosły chłopak, z drugiej — jedyna rodzina się rozpadła.

Interwencja teściowej

Teściowa zadzwoniła do mnie następnego dnia. Zwykle pytała, jak gołębie na balkonie, ale tym razem zaczęła od razu:
— Słyszałam, iż się rozwodzicie? Bartek mi nie wszystko opowiedział. Jak to — zostawić rodzinę w takim wieku?!
Nie wiedząc, co powiedzieć, wydukałam:
— Cóż, nie ja jestem inicjatorem.
— Więc nie dopilnowałaś, zaniedbałaś. Już nie jesteście dziećmi, Jolu. Zadbaj o spokój Bartka, a nie tylko praca, raporty…

Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć: we wszystkich problemach winna jestem ja, “niewystarczająco kobieca”. Ale się powstrzymałam — co z tego, iż będę się z nią kłócić? Teściowa teraz mieszka na wsi, dni spędza na działce z młodszą siostrą i wnukami bratanka. Widzi nasze relacje tylko przez rzadkie telefony. Ale zawsze pewna, iż wszystkiemu winna jest synowa.

Rozmowa przy kuchennym stole

W sobotę wreszcie z Bartkiem odbyliśmy dorosłą rozmowę. Wyszedł z łazienki, zarośnięty i ponury, i usiadł naprzeciwko mnie w kuchni. Na ścianie wisiał zegar z kukułką, pamiątka po babci — kukułka się zacinała już od pięciu lat i od tego czasu milczy. Symbolicznie, jakby czas w rodzinie się zatrzymał.
— Nie zmienię zdania — powiedział cicho, odsuwając filiżankę z herbatą. — Jestem zmęczony, Jolu. O żadnych uczuciach już nie ma mowy. To mieszkanie nie jest warte, żeby nas łączyć. Możesz tu zostać. Nie wymagam natychmiastowej sprzedaży. Ale chciałbym połowę wartości. Sam pewnie wynajmę coś sobie, a potem zobaczę.

Patrzyłam na obdrapany stół, na wyblakłą ceratę w kratkę, słuchając tego prawie biznesowego monologu. Jakby dwóch partnerów omawiało sprawozdanie finansowe. Ale za nami było dwadzieścia lat. Było mi gorzko do łez, chociaż i wstyd było płakać przed nim.

— Rozumiem — odpowiedziałam, starając się nie drżeć w głosie. — Dobrze, rozwód to rozwód.
Zamilkliśmy na chwilę. Czułam, jak we mnie budzi się dziwne uczucie ulgi, jakby ktoś zdjął z moich pleców ciężki plecak. Tak, boję się zostać sama na początku czterdziestki, ale jeszcze bardziej boję się życia w pustce.

W rodzinnym domu

Następnego dnia pojechałam do mamy. Mieszka w starej kamienicy z skrzypiącą windą, gdzie zawsze boję się jeździć. Mama otworzyła drzwi, widząc mnie ze łzami w oczach, od razu mnie objęła i zaprowadziła do kuchni. Wszystko wyglądało jak zawsze: ciemny kredens z zestawem patelni, stos emaliowanych misek, babcina taboretka.

— Może się pogodzicie? — zaczęła mama, nalewając herbaty do barwnej filiżanki z lat dziewięćdziesiątych. — Z twoim ojcem też prawie się rozstaliśmy, ale cóż, ludzie twardzi, daliśmy radę.
— A Bartek… — chciałam odpowiedzieć coś mądrego, ale nagle zdałam sobie sprawę, iż nie mam słów.
Za oknem widać było obdrapane mury klatki schodowej, a pod nimi bzu krzew, który pamiętałam z dzieciństwa. Zimą zawsze wydawał się żałosny, stojąc nagi, ale każdej wiosny budził się do życia w pełnej okazałości. “Może wszystko można ożywić,” — przebiegło mi przez głowę. Ale nie byłam już pewna, czy chcę ożywiać to, co zmarło między mną a mężem.

Kaktus i jego pąk

Wróciłam do naszej prawie pustej kawalerki — Bartek już pozbierał swoje rzeczy i przeprowadził się do kolegi. Pewnie szukał mieszkania bliżej pracy. Przeszłam się po pokojach, zatrzymując się przy parapecie: mój nieszczęsny kaktus stał lekko przechylony w stronę okna. I nagle zauważyłam maleńki pąk na jednym z jego łodyg. Biały, ledwo zauważalny. Zamrugałam: “Oszałamiałam? Przecież on nie kwitł od pięciu lat…”

Na sercu miałam mieszane uczucia: i smutek, i delikatną radość. Jakby natura chciała pokazać, iż choćby zapomniany, smutny kaktus może zaoferować niespodziankę, gdy przyjdzie odpowiedni moment.

Włączyłam radio — akurat nadawana była audycja, w której dyskutowano o wzroście cen usług komunalnych i kursów walut. Dziwnie, iż to wszystko martwi mnie znacznie mniej niż maleńki pączek. Być może z powodu takich drobiazgów utrzymujemy się na powierzchni.

Rozmowa z synem i nowe plany

Dwa dni później zadzwonił Marek:
— Mamo, tata mi napisał, iż się wyprowadził. Wszystko w porządku?
— Tak — odpowiedziałam. — A adekwatne nie, ale sama jeszcze nie wiem, jak żyć dalej. Będę musiała poradzić sobie z mieszkaniem, pracą…
— Nie zawalę semestru, obiecuję. I jeżeli coś, mogę wrócić na wakacje, pomóc ci z przeprowadzką, jeżeli będzie potrzeba.
— Dziękuję, synku — aż zrobiło mi się cieplej na sercu. — Tylko nie rezygnuj z sesji.

Słysząc jego spokojny, troskliwy ton, zrozumiałam: nie jest tak źle. Mam dorosłego syna, który chce pomóc. I mam mamę, mimo iż nasze zdania się różnią. I w końcu mam siebie — osobę, która może zacząć od nowa.

Ostrożny optymizm

Minęły dwa tygodnie. Wzięłam nieplanowany urlop, żeby poradzić sobie z dokumentami, zająć się podziałem majątku, a przede wszystkim — uporządkować myśli. Kotka Myszka patrzyła zdziwiona, jak myję okna i przesadzam kaktusa do nowej doniczki. Tak, zdecydowałam się to zrobić, skoro zaczął kwitnąć. Drobiazg, a cieszy.

Rano, kiedy wstałam, by sprawdzić pocztę, nagle dopadła mnie niespodziewana fala energii. Przypomniałam sobie, iż kiedyś marzyłam, by nauczyć się prowadzić samochód. Może teraz jest najlepszy czas? I zapisać się na jogę. I zająć się działką u mamy na wsi, może pomalować tam stary, rozpadający się stary domek.

Wchodzę do kuchni, piję gorzką kawę, patrzę na kaktusa pokrytego delikatnym kwiatem — białym z cienkimi żyłkami, jak dziecięca ozdoba na starej choince. Trudno mi się nie uśmiechać. Nigdy bym nie pomyślała, iż jedna mała rzecz potrafi przynieść tyle nadziei.

To wciąż nie będzie łatwe: rozwód, notariusz, podział mieszkania, spojrzenia teściowej spod oka, tłumaczenia rodzinie. Ale już nie czuję się jak “przeterminowany towar”. Ja jestem osobą, która wyszła z przedłużającej się zimy do nowej wiosny.

Kilka dni temu złapała mnie sąsiadka pani Walentyna przy windzie i powiedziała, jakby nigdy nic:
— Jolu, dokąd się tak rano wybierasz?
— Zapisałam się na kursy prawa jazdy — uśmiechnęłam się.
— To dobrze — powiedziała, a jej oczy zaświeciły z rozbawieniem — najważniejsze, to nie bać się siebie.

I tak idę przez podwórko do przystanku autobusowego, w myślach układając plan dnia. Na niebie szare chmury, pada deszcz, ale wewnątrz mnie śpiewa mały ptaszek — jest we mnie coś żywego i gotowego na zmiany. Może to jest moje nowe “kwitnienie”? Może nie przypomina wyszukanej róży, ale jest prawdziwe, jak kolec starego kaktusa, który nagle zakwitł białym kwiatem.

W końcu, jeżeli kaktus mógł — dlaczego ja nie mogę zacząć od początku?

Idź do oryginalnego materiału