Nazywam się Wioletta, mam 17 lat i pochodzę z Warszawy. Długo nosiłam w sobie tę historię, jednak teraz zdecydowałam się ją opowiedzieć. Może ktoś odnajdzie w niej siebie, zmieni swoje postępowanie albo chociaż jedna matka zastanowi się dwa razy, zanim postanowi zdradzić swoje dziecko, tak jak zrobiła to moja.
Moi rodzice rozstali się, gdy miałam dziesięć lat. Już wcześniej nie byliśmy szczęśliwą rodziną — ciągłe kłótnie, wzajemne oskarżenia, chłód między nimi był wyczuwalny choćby wtedy, gdy kilka rozumiałam. Po rozwodzie było jeszcze gorzej. Mama i tata jakby rywalizowali o to, komu bardziej zależy — ale nie z miłości, a z obowiązku. Byłam przerzucana z jednego mieszkania do drugiego, jak bezużyteczny bagaż. U taty było mało miejsca, ale przynajmniej spokojniej. U mamy przestrzenniej, ale z każdym rokiem czułam coraz większy ciężar napięcia.
Wszystko runęło, gdy w życiu mamy pojawił się nowy mężczyzna. Miał na imię Krystian. Był o dekadę młodszy od mamy, a od razu zachowywał się tak, jakby to on był gospodarzem domu, a ja przeszkodą. Początkowo uśmiechał się uprzejmie, udając zainteresowanie moimi sprawami. Ale gwałtownie zrzucił maskę. Nie podobało mu się, iż mieszkam z mamą. Nie podobało mu się, iż mama wydaje na mnie pieniądze. Bez skrępowania mówił, iż mój tata jest nieodpowiedzialny, iż jestem ciężarem i iż powinnam już „iść przez życie sama”.
Manipulował mamą, wyciągał z niej pieniądze, przekonywał, iż nie potrzebuje dojrzewającej córki, a wolności i dbania o siebie. A mama… Mama go słuchała. Już nie zauważała, jak nocami płaczę. Jak cicho zbieram książki w kuchni, byle nie wpaść im w oczy. Jak zamykam się w łazience na godzinę, by choć chwilę posiedzieć w ciszy.
Przepełnienie czary nastąpiło pewnej nocy, gdy usłyszałam ich kolejną kłótnię. Krzyki były tak głośne, iż szyby drżały w oknach. Wybiegłam z pokoju, żeby stanąć między nimi, żeby ochronić mamę — bałam się, iż ją uderzy. Ale wszystko potoczyło się inaczej. Spojrzał na mnie z taką wściekłością, iż serce mi zamarło. Krzyknęłam: „Dość! Nie krzycz na nią!”, a wtedy mnie uderzył. Prawdziwy, dorosły, silny cios. Uderzył mnie w twarz tak, iż upadłam i potknęłam się o róg szafy. Wszystko zawirowało. Pamiętam tylko, jak mama krzyczała i… potem cisza.
Myślałam, iż teraz go wyrzuci. Że mama go wygoni, przytuli mnie, wezwie doktora, powie, jak bardzo mnie kocha. Czekałam na to. Patrzyłam jej w oczy — szukając wybawienia. Ale tylko wyszeptała: „Sama wszystko zepsułaś”. A godzinę później powiedziała, iż powinnam przeprowadzić się do taty.
Bez słowa spakowałam rzeczy. Serce jakby wyrwano mi z piersi. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu odeszłam, uświadamiając sobie, iż nie mam już domu.
Teraz mieszkam u taty. Stara się jak może, ale nie mamy tej bliskości, której jako dziecko szukałam u mamy. Już nie mam nadziei, iż ona zadzwoni, przeprosi, przyjedzie… Chociaż w głębi duszy przez cały czas jestem małą dziewczynką oczekującą, iż mama otworzy drzwi i powie: „Przepraszam, córeczko”. Tylko tego nie będzie. Wybrała jego. Tego, kto uderzył jej dziecko.
Nie życzę jej źle. Ale wiem, iż pewnego dnia on odejdzie. Znajdzie kogoś młodszego, piękniejszego, bardziej uległego. Zostawi ją. I wtedy może sobie przypomni o mnie. Ale ja już nie będę tą, która wszystko wybacza. Bo zdrada matki to rana, która nigdy się nie goi.
Mówię to do wszystkich rodziców: nie decydujcie się na dzieci, jeżeli nie jesteście gotowi być obok, jeżeli nie potraficie postawić ich ponad swoimi miłosnymi dramatami. My, dzieci, nie jesteśmy winni, kogo kochacie. Nie prosiliśmy o narodziny. Ale jeżeli już zdecydowaliście się nas wprowadzić na ten świat — nie zdradzajcie.
Mamo, jeżeli kiedykolwiek to przeczytasz… wiedz: przetrwałam. Stanęłam na nogi. Jestem silna. Ale nigdy więcej nie przyjdę do ciebie ze łzami, jak dawniej. Nie jesteś już dla mnie mamą. Jesteś tylko kobietą, która kiedyś mnie urodziła.