„Lepszy taki ojciec niż żaden” – powtarza moja była teściowa.
— Dziecko musi znać swojego ojca! – poucza mnie Ludwika Arkadiuszówna. – Rozwiodłaś się z moim synem, no tak. Ale czy przestał być tatą? Nikt mu tego nie odbierze. Nie można odcinać dziecka od bliskiej osoby. Może nie jest ideałem, ale jednak lepszy taki ojciec niż żaden!
Słucham jej, a serce ściska się z bólu i dezorientacji. Z Igorem rozwiedliśmy się półtora roku temu. Byliśmy małżeństwem prawie siedem lat. Wszystko zaczęło się jak z bajki: zaloty, wyznania, ślub, a potem – narodziny syna. Ale rzeczywistość gwałtownie zmiotła złudzenia.
Na początku przymykałam oczy – no, wypił, no, spóźnił się. Potem poszło lawinowo: picie, nocne włóczęgi, kłamstwa, dziewczyny na czacie, „znajomi” o wątpliwej reputacji. A przecież mieliśmy dziecko. Próbowałam ratować związek. Prośby, kłótnie, wizyty u psychologa, „szczere” rozmowy – wszystko było. Znosiłam choćby jego „wytykanie”, jak to ciężko z nim żyć. Aż w końcu zrozumiałam – dość. Rozwód.
Kuba miał wtedy pięć i pół roku. Wynajęłam mieszkanie, znalazłam pracę, zapisałam syna do pierwszej klasy. Zaczęliśmy życie we dwoje. Nie zabraniałam teściowej widywać wnuka – wręcz przeciwnie, Ludwika zawsze była dla mnie dobra. Pomagała, kiedy mogła: czasem posiedziała z Kubą, czasem pożyczyła grosik. To dobra, uczciwa kobieta. Tylko jedno jej wadzi – zbyt łatwo wybacza synowi wszystko.
A Igor po rozwodzie, jak słyszałam, życia nie zmienił. Pił dalej. Pracy nie trzymał, wieczory spędzał w barach, żył z jej emerytury i dorywczych fuch. Aż tu nagle, po roku, „przypomniał” sobie, iż ma syna.
Kiedy jeszcze byliśmy razem, Igor prawie nie zauważał Kuby. Był jak mebel w domu. Teraz nagle żąda spotkań, chce „odnawiać więź”. Ale ja wiem, jak wygląda na tych spotkaniach – smród alkoholu, pomięta koszula, zmęczone oczy. Co on może dać dziecku? Nie ma choćby złotówki na loda, a jego mieszkanie to melina z rozwalonymi meblami.
— Niech chociaż na godzinę pobawi się z nim na placu zabaw! – namawia mnie teściowa. – Będziesz przecież w pobliżu, pod oknem. Sam przychodzi, interesuje się synem. Nie odpychaj go. To ważne dla Kuby…
Rozumiem, iż za jej słowami kryje się desperacja. Ma nadzieję, iż kontakt z dzieckiem uleczy syna. Że wnuk obudzi w nim ojcowskie uczucia, zmusi do wzięcia się w garść. Może… coś się zmieni?
Ale ja znam Igora. On nie chce się zmienić. Po prostu nudzi się i szuka pretekstu, by poczuć się mniej beznadziejnym. I choć serce krzyczy: „Nie wpuszczaj go!”, w głowie kołacze się pytanie: a może jednak… Może Kuba powinien wiedzieć, iż ma ojca – choćby kiepskiego? Że nie przyniosła go bocian, nie spadł z nieba, tylko urodził się z krwi i kości. choćby jeżeli z nieudacznika. choćby jeżeli pijaka. Ale żywego. Prawdziwego.
Zadaję sobie pytanie: co, gdy pewnego dnia spyta: „Gdzie jest mój tata? Dlaczego mnie nie kocha? Dlaczego go nie znam?”. Co odpowiem? Że był, ale ja go odrzuciłam? Że zadecydowałam za niego, iż lepiej żadnego ojca niż taki?
Nie wiem, co jest słuszne. Z jednej strony boję się puścić syna do człowieka, który nie potrafi być trzeźwy i odpowiedzialny. Z drugiej – nie chcę, żeby Kuba rósł w próżni. Żeby potem, gdy dorośnie, oskarżał mnie, iż ukryłam przed nim część prawdy. Bo choćby zły ojciec to wciąż ojciec. Krew, geny, nazwisko.
Tak, jestem zła na Igora. Za wszystko, przez co kazał mi przejść. Za to, jak zdradził nas i naszą rodzinę. Ale nie mogę zmuszać syna, by go nienawidził. Nie mam do tego prawa. Sam dorośnie – sam oceni. Sam zrozumie.
A na razie… chyba zgodzę się na spotkanie. Tylko pod jednym warunkiem – pod moim nadzorem. Bez alkoholu, bez krygowania się, bez udawania. Ot, szansa dla chłopca, by zobaczył ojca. Chociaż na chwilę. Chociaż od święta. Chociaż tak.
Może Ludwika ma rację. Czasem lepszy zły ojciec niż żaden. Bo choćby z bólu rodzi się zrozumienie. A ze zrozumienia – mądrość. I siła. Ta, która pewnego dnia pomoże moemu synowi nie powtórzyć losu swojego ojca.
I jeżeli uda mi się go przed tym uchronić – będę wiedziała, iż zrobiłam wszystko, co trzeba.