Kilka tygodni po ślubie podsłuchałam rozmowę mojego męża z jego matką — to, co usłyszałam, zmroziło mi krew w żyłach.
Anna wierzyła, iż jej związek z Romanem to początek prawdziwej bajki, pełnej szczęścia i światła. Ich przypadkowe spotkanie w przytulnej kawiarni pod Toruniem, szybkie cztery miesiące do oświadczyn, a potem ślub w delikatnych różowo-złotych tonacjach były dla niej spełnieniem marzeń. Jej matka, Elżbieta, nie kryła zachwytu Romanem, nazywając go „idealnym zięciem”. Jednak po święcie dziękczynienia, które obchodzili z całą rodziną, ta iluzja rozpadła się jak kruche szkło pod ciosem losu.
Po kolacji Anna poszła do pokoju po pudełko z rodzinnymi pamiątkami — starymi listami i zdjęciami. Schodząc po skrzypiących schodach starego domu, zamarła: z salonu dochodziły stłumione głosy. Roman mówił, a każde jego słowo wbijało się jej w serce jak ostry nóż:
— Elżbieto, nigdy bym się z nią nie ożenił, gdyby nie twoje pieniądze.
Anna wstrzymała oddech, nogi się pod nią ugięły. Matka odpowiedziała cicho, ale stanowczo:
— Cicho, Romanie! Może cię usłyszeć. Wytrzymaj trochę. Jak tylko poprawią się jej sprawy w pracy, będziesz mógł odejść. Jest zbyt słaba, nie poradzi sobie sama.
Roman prychnął, w jego głosie słychać było irytację:
— Ale nie zapomnij o ostatniej wpłacie przed Nowym Rokiem. Bez niej nie zostanę.
Anna ledwo dotarła do pokoju, trzymając się poręczy, żeby nie upaść. Jej świat się zawalił. Matka zapłaciła Romanowi, żeby się z nią ożenił. Wszystko — jego czułe słowa, troska, przysięgi przy ołtarzu — było kłamstwem, kupionym za brudne pieniądze. Ból zalał ją jak lodowata fala, ale Anna postanowiła: pozna prawdę do końca.
Przeszukiwała jego rzeczy, gdy spał, i znalazła dowody — wyciągi bankowe z przelewami od matki, oznaczone jako „wydatki”, „pierwsza wpłata”, „ostatnia płatność”. W jego poczcie – listy o długach, przeterminowanych kredytach, rozpaczliwe prośby do przyjaciół o pożyczki. Roman był po uszy w finansowej dziurze, a jej matka wyciągała go kosztem córki. Każde jego spojrzenie, każdy dotyk teraz wywoływały w Annie drżenie odrazy. Rozmowy z matką stały się torturą — chciała krzyczeć, wyrzucić z siebie ten jad, ale milczała, zbierając siły. Pytania dręczyły jej duszę: czy matka naprawdę uważa, iż nie zasługuje na miłość? Czy w tym małżeństwie było coś prawdziwego?
Anna postanowiła: ich zdrada nie pozostanie w cieniu. W Nowy Rok, kiedy rodzina zebrała się przy dużym stole w domu matki, przygotowała swoje posunięcie. Pod choinką leżał prezent — małe pudełko, przewiązane czerwoną wstążką.
— To dla ciebie, mamo. Zasłużyłaś na to — powiedziała Anna, patrząc jej prosto w oczy.
Elżbieta z uśmiechem otworzyła pudełko i natychmiast pobladła. W środku leżały wydruki przelewów bankowych — niepodważalne dowody.
— Co to znaczy? — szepnęła, drżącym głosem.
— To dowód na to, iż kupiłaś mi męża — Anna mówiła spokojnie, ale w jej wnętrzu szalała burza.
Cisza zapadła, jak przed burzą. Roman upuścił łyżkę, która zadźwięczała o talerz.
— Anna, wszystko ci wyjaśnię… — zaczął, ale jego głos był żałosny jak u zaszczutego zwierzęcia.
— Nie trzeba. Otrzymałeś swoje pieniądze. To małżeństwo jest skończone.
Matka rozpłakała się, opadając na krzesło:
— Zrobiłam to dla ciebie! Jesteś chora, słaba! Nie chciałam, żebyś została sama!
— Nie, zrobiłaś to, żeby mieć mnie pod kontrolą, — Anna zadrżała z bólu. — Gratulacje, mamo. Kupiłaś mi męża i straciłaś córkę.
Wyszła z domu, pozostawiając ich w martwej ciszy. Zimny wiatr uderzał ją w twarz, ale łzy już wyschły. Na początku roku Anna złożyła pozew o rozwód. Roman nie protestował — maski opadły, a on nie miał już nic na swoją obronę. Matka dzwoniła, błagając o wybaczenie, ale każdy jej telefon był jak echo zdrady, od którego Anna drżała. Stres zachwiał jej zdrowiem — serce biło mocno, ręce drżały, ale przyjaciele i długie godziny z terapeutą pomogły jej wydostać się z tego piekła.
Teraz jest wolna. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Anna oddycha pełną piersią, nie oglądając się na kłamstwa i kajdany, które ją więziły. Ta wolność jest cenniejsza niż wszystkie bogactwa świata. Patrzy w przyszłość, gdzie nie ma Romana ani matczynych intryg, i rozumie: przetrwała. A wy, jak postąpilibyście na jej miejscu? Czy potrafilibyście znieść taki cios i znaleźć siłę, by iść dalej?