Dlaczego teściowa faworyzuje jedno z wnucząt, a drugie ignoruje?

newsempire24.com 1 tydzień temu

Młodszy wnuk — nie liczy się? Dlaczego teściowa kocha jednego, a drugiego jakby wcale nie istniał…

Czasem najboleśniejsze rany zadają nie wrogowie, ale ci, których kiedyś uważaliśmy za rodzinę. Moja historia jest właśnie o tym. Nazywam się Zofia, od sześciu lat jestem żoną Marka, mamy cudownego synka, Jasia. Niestety, od dnia jego narodzin w naszym życiu wisi cień — obojętność jego babci ze strony ojca, mojej teściowej.

Wszystko zaczęło się długo przed pojawieniem się Jasia. Gdy poznałam Marka, był już dwa lata po rozwodzie. Jego syn z pierwszego małżeństwa miał wtedy pięć lat. Marek nie ukrywał, iż płaci alimenty i spotyka się z synem, ale zapewniał, iż jego relacje z byłą żoną są zamknięte i nie będzie ona ingerować w nową rodzinę. Oboje wierzyliśmy, iż możemy zacząć od nowa.

Teściowa od początku była wobec mnie chłodna. Nie żeby otwarcie niegrzeczna, ale trzymała się z dystansem. Rozumiałam — może wciąż miała nadzieję, iż pierwsza synowa wróci. Może uważała mnie za „rozbijaczkę”, chociaż Marek odszedł długo przed naszym spotkaniem. Starałam się ignorować jej chłód. Ale to, co wydarzyło się później, bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Gdy urodził się Jasio, teściowa choćby nie zadzwoniła. Żadnych gratulacji, żadnej wizyty — cisza. Tymczasem starszego wnuka przez cały czas widywała regularnie: zabierała na weekendy, zapisywała na zajęcia, obdarowywała prezentami. A o Jasiu — jakby nie słyszała.

Marek był zmartwiony, ale wierzył, iż znajdzie sobie jego mama, oswoi się. „Mama jest trochę tradycyjna — mówił. — Potrzebuje czasu”. Zaproponował, żeby sam zawiózł Jasia do babci, ale odmówiłam. Jak można zostawić malucha z kobietą, która choćby na niego nie spojrzała? A jeżeli go nie zaakceptuje?

Lata mijały. Nasz syn ma już prawie cztery lata. Rośnie na radosnego, towarzyskiego chłopca. Często odwiedza go starszy brat, i to cieszy — dzieci dogadują się, mimo różnicy wieku. Moi rodzice uwielbiają wnuka, przyjeżdżają co weekend. Ale babcia ze strony ojca nigdy nie przyszła.

Ani na pierwsze urodziny, ani na drugie, ani na trzecie. Nie zapraszaliśmy — po co się narzucać? Nie przypominaliśmy — nie chcieliśmy się upokarzać. W środku nosiłam tyle bólu, tyle żalu, iż po prostu zdecydowałam: niech będzie tak. Nie chce — nie trzeba. To nie jest babcia, skoro jej nie obchodzi.

Najgorsze jednak było patrzeć w oczy Marka. Milczy, nie narzeka, ale ja widzę: boli go to. Całe życie uważał swoją matkę za dobrą, troskliwą. Nie rozumie, jak może tak łatwo odwrócić się od własnego wnuka. Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Próbował choćby z nią porozmawiać, ale odpowiadała wymijająco, jakby nie miała siły, zdrowia czy czasu.

Wiem, iż w głębi serca wciąż ma nadzieję. Że pewnego dnia zapuka do drzwi, przyniesie tort i powie: „Przepraszam, nie miałam racji”. Ale ja już nie czekam. I nie chcę, żeby mój syn dorastał w oczekiwaniu na cud, który może nie nadejść.

Daliśmy Jasiowi wszystko, co możemy: miłość, troskę, wsparcie. Ma rodziców, którzy go uwielbiają, dziadków z mojej strony, starszego brata. I choćby jeżeli w jego życiu nie ma babci od taty — to widocznie tak musi być. Nie zamierzam na siłę wtłaczać w nasze życie kogoś, kto sam się odwrócił.

A jednak — serce matki nie jest z kamienia. Czasem łapię się na myśli: a jeżeli pewnego dnia zapyta, dlaczego babcia do niego nie przychodzi, dlaczego nie zaprasza, dlaczego brat ma babcię, a on nie? Co mu odpowiem? Że go nie kocha? Że jest jej obcy?

Nie chcę, żeby mój syn czuł się niekochany, niepotrzebny. Ale też nie będę go okłamywać. Niech lepiej dorasta ze świadomością, iż miłości nie można wymusić. Albo się ją dostaje — albo nie.

Marek jeszcze się nie pogodził. Wierzy, iż pewnego dnia jego matka zrozumie, iż zaniedbała niewinne dziecko. Że zechce nadrobić stracony czas. A ja tylko modlę się, żeby Jasio nie poczuł tego chłodu, który kiedyś poczułam ja. Bo nic tak nie rani jak obojętność bliskich.

I jeżeli teściowa kiedykolwiek przeczyta te słowa — niech wie: drzwi naszego domu są otwarte. Ale nie na zawsze. A miłość wnuka trzeba sobie zasłużyć — nie głośnymi słowami, ale prawdziwymi uczynkami. Póki nie jest za późno.

Idź do oryginalnego materiału