Młodszy wnuk się nie liczy? Dlaczego teściowa kocha jednego, a drugiego jakby wcale nie istniał…
Czasem najboleśniejsze rany zadają nie wrogowie, ale ci, których uważaliśmy za bliskich. Moja historia jest właśnie o tym. Nazywam się Kinga, jestem żoną Wojtka od sześciu lat, mamy cudownego synka Jasiek. Niestety, od jego narodzin w naszym życiu wisi cień – obojętność jego babci ze strony ojca, mojej teściowej.
Wszystko zaczęło się długo przed narodzinami Jaśka. Gdy poznałam Wojtka, był już od dwóch lat po rozwodzie. Jego syn z pierwszego małżeństwa miał wtedy pięć lat. Wojtek nie ukrywał, iż płaci alimenty i widuje się z synem, ale podkreślał też, iż z byłą żoną nic go nie łączy i nie będzie ingerować w naszą rodzinę. Wierzyliśmy, iż zaczniemy od nowa.
Teściowa od początku była wobec mnie chłodna. Nie żeby wprost niegrzeczna, ale trzymała dystans. Rozumiałam – może wciąż liczy, iż pierwsza synowa wróci. Może uważała mnie za „rozbijaczkę”, choć Wojtek odszedł długo przed naszym spotkaniem. Starałam się ignorować ten chłód. Ale to, co nastąpiło później, bolało bardziej niż słowa.
Gdy urodził się Jaśko, teściowa choćby nie zadzwoniła. Żadnych życzeń, żadnej wizyty – cisza. Tymczasem starszego wnuka wciąż widywała regularnie: zabierała na weekendy, zaprowadzała na zajęcia, obsypywała prezentami. A o Jaśku – jakby zapomniała.
Wojtek był zasmucony, ale liczył, iż się opamięta. „Mama jest trochę tradycjonalistką – mówił. – Potrzebuje czasu”. Zaproponował zawieźć Jaśka do babci sam, ale odmówiłam. Jak można zostawić dziecko z kobietą, która choćby na niego nie spojrzała? A jeżeli go nie zaakceptuje?
Mijały lata. Nasz synek ma już prawie cztery lata. Rośnie na wesołego, pogodnego chłopca. Często odwiedza go starszy brat – cieszę się, iż zżyli się pomimo różnicy wieku. Moi rodzice uwielbiają wnuka, przyjeżdżają co weekend. Ale babcia od strony ojca nigdy nie przyszła.
Ani na pierwsze urodziny, ani na drugie, ani na trzecie. Nie zapraszaliśmy – po co się narzucać? Nie przypominaliśmy – nie chcieliśmy się upokarzać. W środku miałam tyle bólu i żalu, iż postanowiłam: niech będzie jak jest. Skoro nie chce, to trudno. Żadna to babcia, skoro jej wszystko jedno.
Najgorzej jednak patrzeć w oczy Wojtka. Milczy, nie narzeka, ale widzę, iż cierpi. Przez całe życie uważał matkę za dobrą i troskliwą. Nie rozumie, jak może tak łatwo odtrącić własnego wnuka. Wielokrotnie rozmawialiśmy. Próbował z nią rozmawiać, ale odpowiadała wymijająco, jakby brakowało jej sił, zdrowia lub czasu.
Wiem, iż w głębi serca wciąż ma nadzieję. Że pewnego dnia zapuka do drzwi, przyniesie tort i powie: „Wybacz, myliłam się”. Ale ja już nie czekam. I nie chcę, by mój syn wyrastał w oczekiwaniu na cud, który może nigdy nie nastąpić.
Daliśmy Jaśkowi wszystko, co możemy: miłość, troskę, wsparcie. Ma rodziców, którzy go kochają, dziadków z mojej strony, starszego brata. A jeżeli nie ma babci od taty – trudno. Nie zamierzam na siłę wciągać do naszego życia kogoś, kto sam się odwrócił.
A jednak – serce matki nie jest z kamienia. Czasem łapię się na myśli: a gdy kiedyś zapyta, dlaczego babcia nie przychodzi, nie zaprasza, dlaczego brat ma babcię, a on nie? Co mu powiem? Że go nie kocha? Że jest jej obcy?
Nie chcę, by mój syn czuł się niekochany, niepotrzebny. Ale nie będę też kłamać. Niech lepiej zrozumie, iż miłości nie można wymusić. Albo jest dawana – albo jej nie ma.
Wojtek jeszcze się nie pogodził. Ma nadzieję, iż jego matka zrozumie, jak skrzywdziła niewinne dziecko. Że zechce nadrobić stracony czas. A ja tylko modlę się, by Jaśko nie poczuł tego chłodu, który kiedyś poczułam ja. Bo nic tak nie rani jak obojętność bliskich.
I jeżeli teściowa kiedykolwiek przeczyta te słowa – niech wie: drzwi naszego domu są otwarte. Ale nie na zawsze. A miłość wnuka trzeba sobie zasłużyć – nie słowami, ale czynami. Póki jeszcze czas.