Dlaczego teściowa faworyzuje jednego wnuka, a drugiego ignoruje?

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Młodszy wnuk — czy to się nie liczy? Dlaczego teściowa kocha jedno dziecko, a drugie traktuje jak powietrze…

Czasem najboleśniejsze rany zadają nie wrogowie, ale ci, których uważaliśmy za bliskich. Opowiem wam moją historię. Nazywam się Katarzyna, jestem żoną Jacka od sześciu lat, mamy wspaniałego synka Bartka. Niestety, od dnia jego narodzin w naszym życiu pojawił się cień — obojętność jego babci ze strony ojca, mojej teściowej.

Wszystko zaczęło się długo przed przyjściem Bartka na świat. Gdy poznałam Jacka, był już dwa lata po rozwodzie. Jego syn z pierwszego małżeństwa, Kacper, miał wtedy pięć lat. Jacek nigdy nie ukrywał, iż płaci alimenty i spotyka się z synem, ale zapewniał też, iż jego relacje z byłą żoną są zamknięte i nie będzie ona ingerować w naszą rodzinę. Wierzyliśmy wtedy, iż możemy zacząć od nowa.

Teściowa od początku była wobec mnie chłodna. Nie powiedziałbym, iż wprost niegrzeczna, ale trzymała dystans. Rozumiałem — może wciąż miała nadzieję, iż pierwsza synowa wróci. A może uważała mnie za „tę trzecią”, mimo iż Jacek odszedł długo przed naszym spotkaniem. Starałem się nie zwracać uwagi na jej chłód. Ale to, co wydarzyło się później, bolało bardziej niż słowa.

Gdy urodził się Bartek, teściowa choćby nie zadzwoniła. Żadnych życzeń, żadnej wizyty — cisza. Tymczasem starszego wnuka przez cały czas odwiedzała regularnie: zabierała na weekendy, zapisywała na zajęcia, kupowała prezenty. A o Bartku — jakby w ogóle nie wiedziała.

Jacek był zmartwiony, ale wierzył, iż się opamięta, przyzwyczai. „Mama jest trochę staroświecka — tłumaczył. — Potrzebuje czasu”. Chciał sam zawieźć Bartka do babci, ale nie zgodziłem się. Jak można zostawić dziecko z kimś, kto choćby na nie nie spojrzał? A jeżeli go nie zaakceptuje?

Minęły lata. Nasz syn ma już prawie cztery latka. Jest wesołym, towarzyskim chłopcem. Często odwiedza go starszy brat, i to cieszy — mimo różnicy wieku, dogadują się świetnie. Moi rodzice uwielbiają wnuka, przyjeżdżają co weekend. Ale babcia od strony ojca nigdy się nie pojawiła.

Ani na pierwsze urodziny, ani na drugie, ani na trzecie. Nie zapraszaliśmy — po co się narzucać? Nie przypominaliśmy — nie chcieliśmy się upokarzać. W środku nosiłem tyle bólu, tyle żalu, iż wreszcie pomyślałem: niech będzie, jak chce. Skoro nie chce, to trudno. Nie zasługuje na miano babci, skoro jej to obojętne.

Najgorsze jednak są oczy Jacka. Milczy, nie narzeka, ale widzę — cierpi. Całe życie uważał swoją matkę za dobrą, troskliwą. Nie rozumie, jak może tak łatwo odwrócić się od własnego wnuka. Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Próbował choćby z nią porozmawiać, ale odpowiadała wymijająco, jakby brakowało jej sił, zdrowia albo czasu.

Wiem, iż w głębi serca wciąż ma nadzieję. Że pewnego dnia zapuka do drzwi, przyniesie tort i powie: „Przepraszam, byłam w błędzie”. Ale ja już nie czekam. I nie chcę, żeby mój syn żył w nadziei na cud, który może nie nadejść.

Daliśmy Bartkowi wszystko, co możemy: miłość, troskę, wsparcie. Ma rodziców, którzy go uwielbiają, dziadków z mojej strony, starszego brata. A jeżeli nie ma w jego życiu babci od taty — cóż, widocznie tak miało być. Nie zamierzam na siłę wtłaczać w nasze życie kogoś, kto sam się od nas odwrócił.

A jednak — serce ojca nie jest z kamienia. Czasem łapię się na myśli: a co, jeżeli pewnego dnia zapyta, dlaczego babcia do niego nie przychodzi, dlaczego nie zaprasza, dlaczego brat ma babcię, a on nie? Co mu odpowiem? Że go nie kocha? Że jest dla niej obcy?

Nie chcę, żeby mój syn czuł się niekochany, niepotrzebny. Ale nie będę też kłamać. Niech lepiej zrozumie, iż miłości nie można wymusić. Albo się ją daje — albo nie.

Jacek jeszcze się nie poddał. Wierzy, iż jego matka kiedyś zrozumie, iż zaniedbała niewinne dziecko. Że zechce nadrobić stracony czas. A ja tylko modlę się, żeby Bartek nie poczuł tego chłodu, który kiedyś dotknął mnie. Bo nic nie rani tak bardzo jak obojętność bliskich.

I jeżeli teściowa kiedykolwiek przeczyta te słowa — niech wie: drzwi naszego domu są otwarte. Ale nie na zawsze. A miłość wnuka trzeba sobie zasłużyć — nie słowami, ale czynami. Póki jeszcze czas.

Idź do oryginalnego materiału