Dlaczego, gdy teściowa zachorowała, nie potrafię choćby podać jej szklanki wody
Jeśli myślicie, iż słyszeliście już wszystko o okropnych teściowych — uwierzcie, moja historia przebije każdą kabaretową groteskę. Ta kobieta zamieniła moje życie w niekończący się dramat, gdzie od lat gram rolę cierpliwej synowej, podczas gdy codziennie słyszę pretensje, obelgi i podłe aluzje. A teraz, po osiemnastu latach małżeństwa, gdy wydawało się, iż mogę złapać oddech — los rzuca nowe wyzwanie. Wylew.
I wiecie, czego teraz ode mnie oczekują? Że rzucę wszystko, zwolnię się z pracy, by dniami i nocami karmić ją łyżeczką, prowadzić do toalety i śpiewać kołysanki. Tak, dosłownie. Bo “powinnam”. A ja nie mogę. Nie chcę. Nie dlatego, iż mam małe dzieci i pracę, do której szłam latami, gdzie wreszcie awansują. To coś więcej.
Nie zapomnę, jak przyszła na nasze wesele z Markiem, prowadząc za rękę jego byłą dziewczynę. Omal nie uciekłam z sali — tak bolało. Jak szeptała moim dzieciom, iż tata znajdzie sobie “porządną żonę”, a mnie wyrzuci. Jak za plecami odgrywała teatr, iż jestem złą matką, gospodynią, żoną — choć to ja dźwigałam dom, gdy jej syn rozmyślał, kim chce zostać.
Teraz mam się “odwdzięczyć”, bo rzekomo pomagała z dziećmi. Wiecie, jak to wyglądało? Stała z boku, wrzeszczała, gdy dziecko płakało, iż to moja wina — “źle karmię” i “nie podałam koperku na kolki”. Taka jej pomoc.
Gdy próbowałam skontaktować się z jej córką — Agnieszką, która ma już dorosłe dzieci — choćby nie oddzwoniła. Jakby nie słyszała o wylewie matki. Jakby to nie jej sprawa. A ja, z dwójką przedszkolaków, mam zostać pielęgniarką. Tylko dlatego, iż jestem synową.
Marek, jak zwykle, stanął po jej stronie. Ma talent do manipulacji. Mówiłam, iż nie dam rady — dzieci, dom, praca… Bez skutku. Oświadczył, iż jeżeli odmówię, wniesie o rozwód. Po tylu latach — i tak.
Mama, anioł cierpliwości, radzi: “Przetrzymaj, bądź mądrzejsza”. Ale nie mam już siły. Nie jestem z żelaza. Nie udźwignę codziennej wściekłości, grymasów i udawania świętej dla kobiety, która zamieniła moje życie w piekło.
I proszę — nie mówcie, iż nie mam serca. Pomagałam obcym bardziej niż ona “ukochanym”. Zaopiekowałabym się każdą staruszką, która podała mi kiedyś dłoń. Ale nią… Boję się, iż jeżeli zostaniemy same, wykrzyczę wszystko, co tłumiłam przez dwadzieścia lat.
To normalne? Czy starość kogoś, kto siał tylko kłótnie, ma wyglądać jak królewska opieka? Dlaczego ja, którą nienawidziła, mam być jej podporą?
Nie mogę. Nie chcę. A jeżeli mnie potępią — niech potępiają. Niech ci, którzy wiedzą lepiej, zabiorą ją do siebie.
Na koniec — do wszystkich teściowych: Pamiętajcie, synowa to też czyjaś córka. Kiedyś możecie potrzebować nie tylko przebaczenia, ale szklanki wody. Pomyślcie o tym teraz. Zanim będzie za późno.