Moja córka złamała mi serce. Myślałam, iż potrafi być wdzięczna, iż w wieku 25 lat potrafi dostrzec prawdę, odróżnić dobro od obojętności. Ale jej czyn udowodnił coś przeciwnego – gorzkiego, bolesnego. Nie zaprosiła na swoje wesele ojczyma, mojego męża Piotra, który wychowywał ją od dziewiątego roku życia, wkładając całe serce w każdy jej krok. Za to zaprosiła swojego biologicznego ojca, który przez wszystkie te lata miał ją gdzieś. Po tym wszystkim nie mam najmniejszej ochoty uczestniczyć w tej uroczystości zdrady.
Rozwód z moim pierwszym mężem, Romanem, był nieunikniony, jak burza po ciszy. Ostatnie cztery lata naszego małżeństwa przetrwałam tylko dzięki własnej wytrzymałości i prośbom teściowej, która błagała, bym wytrzymała z jej nieodpowiedzialnym synem. Ale wszystko ma swoje granice, a moja cierpliwość skończyła się, gdy córka, Zofia, skończyła siedem lat. Jej ojciec zawsze stawiał rodzinę na ostatnim miejscu. Zajmował się nią tylko wtedy, gdy był lekko pijany — dopóki nie sięgnął dna. Potrafił zniknąć na dni, a wracając, udowadniał swoje racje pięściami, zostawiając siniaki nie tylko na moim ciele, ale i sercu.
Kiedy dowiedziałam się o jego kochance, to była ostatnia kropla. Myśl, iż inna kobieta mogła się na to nabrać, otrzeźwiła mnie całkowicie. Złożyłam pozew o rozwód, nie oglądając się za siebie. Roman choćby nie próbował ratować rodziny — spakował swoje rzeczy, rozbił lustro w przedpokoju i odszedł z podniesioną głową, jak bohater jakiejś dramy. Teściowa, która wcześniej wylewała łzy nad losem swojego „biednego chłopca”, stała się prawdziwą czarownicą. Obwiniała mnie o wszystko, próbowała wmówić Zofii, iż to ja wyrzuciłam „kochającego tatusia”, choć on sam dawno wymazał nas ze swojego życia.
Zofia zawsze bardziej ciągnęła do ojca niż do mnie. Byłam surowa — wychowywałam, uczyłam, kazałam odrabiać lekcje. A on pojawiał się rzadko, w dobrym nastroju, z tanimi cukierkami i pustymi obietnicami. Kiedy przyszedł zły, rzucałam się, by chronić ją przed jego gniewem, zasłaniając ją sobą. Dlatego w jej pamięci pozostał jakimś bajkowym rycerzem, a ja — wieczną nadzorczynią. Tłumaczenie jej prawdy było bezcelowe: teściowa zatruła jej umysł, a Zofia tęskniła za „dobrym tatą”, który w rzeczywistości nie był wart choćby grosza. Zacisnęłam zęby i dalej walczyłam o nią. Po roku teściowa umarła, presja na córkę zmniejszyła się, ale ona przez cały czas idealizowała ojca i obwiniała mnie za jego nieobecność.
Kiedy Zofia miała dziewięć lat, poznałam Piotra w naszym miasteczku pod Krakowem. Od razu mi się spodobał — dobry, niezawodny, z ciepłym uśmiechem. Zakochałam się, a on odpowiedział tym samym. Ale bałam się go stracić, dlatego uczciwie ostrzegałam: mam córkę i ona może go nie zaakceptować, będzie mu trudno. Piotr nie ustąpił. Oświadczył mi się, wiedząc, iż przed nim trudności. I one zaczęły się natychmiast: Zofia urządzała histerie, była niegrzeczna, prowokowała go na każdym kroku. Myślałam, iż się podda — kto chciałby znosić wyzwiska i kłótnie? Ale on został. Przez te szesnaście lat tylko dwa razy podniósł na nią głos — i to zasłużenie. Zawoził ją na zawody, odbierał z imprez, kupował ubrania, nigdy nie wyrzucając jej niczego. choćby za jej studia na uczelni zapłacił on, a nie jej sławny biologiczny ojciec.
W liceum Zofia zaczęła traktować go spokojniej. Nie atakowała, ale też nie wyrażała wdzięczności. Miałam nadzieję, iż z czasem zrozumie, jakim wyjątkowym człowiekiem jest Piotr — nie każdy ojczym tak dba o cudze dziecko. Wiedziałam, iż czasami spotykała się z Romanem. Nie wtrącałam się w ich sprawy, ale każde jej urodziny rozdzierały mi serce: czekała na jego telefon do północy, a on nie dzwonił. A ona i tak czekała — rok za rokiem, jak ślepa.
Po szkole wyjechała studiować do innego miasta. Po powrocie zamieszkała z chłopakiem, z którym spotykała się od trzeciego roku. A potem ogłosiła wesele. Byłam pewna, iż Piotr tam będzie, obok nas. Ale ona wykreśliła go z listy gości. On próbował ukryć ból, ale widziałam, jak jego oczy straciły blask. Zofia rzuciła mi w twarz:
— Na weselu będzie mój ojciec. Jak wyobrażasz sobie jego i Piotra razem? Chcesz urządzić cyrk?
Zatkało mnie z oburzenia:
— Zaprosiłaś ojca, który miał używać cię za nic, a wykluczyłaś osobę, która cię wychowywała? Jesteś niewdzięczna! Nie pójdę na twoje wesele. Zwracaj się teraz do swojego „tatusia”.
Próbowała coś powiedzieć, ale już zatrzasnęłam drzwi.
W domu Piotr próbował mnie przekonać, żebym zmieniła zdanie: iż jest jedyną córką, to jej dzień. Ale nie potrafię. Ona jasno pokazała, co jest dla niej ważne. Przez tyle lat walczyliśmy o nią, a ona wciąż czci tego, który ją porzucił. Niech tak będzie. Umywam ręce — mam dość tego bólu i rozczarowań.