Pragnę przekazać syna byłemu mężowi. Dziecko stało się nie do opanowania, a ja już sobie nie radzę.
Mój syn ma 12 lat. Gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział mi, iż będę myśleć o oddaniu dziecka jego ojcu, wyśmiałabym tego proroka. Ale teraz stoję na skraju przepaści, duszę się z bezsilności i czuję, jak życie wycieka ze mnie kropla po kropli. Tonę, a nikt nie rzuca mi koła ratunkowego.
Mój syn, Artur, stał się obcym człowiekiem. Sprzecza się ze mną przy każdej okazji, bije się w szkole, przynosi do domu cudze rzeczy, a potem z zuchwałym uśmiechem mówi, iż to nie kradzież, a jedynie “pożyczył do zabawy”. Telefon dzwoni bez przerwy — to nauczyciel, to wychowawca, to rodzice kolegów z klasy. Każda rozmowa to cios prosto w żołądek, każdy dzień to jak stąpanie po polu minowym.
Jesteśmy z mężem po rozwodzie od dawna. Moja mama mieszka w sąsiednim bloku, w naszym małym miasteczku pod Wrocławiem, ale pomocy z niej żadnej. Tylko wyrzuty i „mądre” rady, od których chce się wyć. Wpada na krótką chwilę wieczorem, obsypuje mnie krytyką i wychodzi, zostawiając gorzki posmak. Tak więc Artur jest całkowicie na mojej głowie. Krzyczę, płaczę, grożę, odbieram kieszonkowe — wszystko na nic. Patrzy mi w oczy śmiało, uśmiecha się, jakby wiedział, iż jestem bezradna, iż moje słowa nic nie znaczą.
Ostatnio doszło do kolejnej awantury. Znalazłam w jego plecaku cudzy telefon — drogi, od razu widać.
— Artur, skąd to masz? — zapytałam, patrząc na niego złością przemieszana z rozpaczą.
— Znalazłem, — odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
— Gdzie znalazłeś?
— Na ławce.
— Na jakiej ławce, do cholery? Odpowiadaj normalnie, mały bandyto! — wybuchnęłam. — Rozumiesz, iż to cudze? Ukradłeś!
— Nie ukradłem, pożyczyłem. — odpowiedział spokojnie.
— I co zamierzałeś z tym zrobić?
— Nic, — wzruszył ramionami. — Chciałem tylko zobaczyć.
Z trudem powstrzymywałam wściekłość, wewnętrznie wszystko we mnie wrzało jak lawa.
— Rozumiesz, iż tak nie można? To nie twoje! Jutro pójdziesz do szkoły i oddasz!
Spojrzał na mnie wyzywająco, od tego spojrzenia trzęsły mi się ręce.
— Nie pójdę.
— Co znaczy „nie pójdę”? Nie waż się tu ustalać własnych reguł! — krzyknęłam, tracąc panowanie.
— Nie pójdę, i koniec.
Nie wytrzymałam — łzy popłynęły strumieniem, a on po prostu poszedł do swojego pokoju, jakby nic się nie stało, jakby moje łzy nie miały znaczenia.
Następnego dnia zadzwoniłam do jego ojca, Piotra. Głos drżał, ale wszystko przedstawiłam:
— Chodzi o Artura. Nie radzę sobie. Stał się obcy, kradnie, jest bezczelny. Może byś go wziął do siebie? Potrzebuje męskiego wzorca. Boję się, iż go stracimy i wyrośnie na przestępcę.
Piotr zamilkł. Po chwili ciężko westchnął.
— Wiesz przecież, iż teraz nie mam na to czasu. Pracuję do późna, brak mi czasu, by go wychować.
— A mnie, myślisz, iż mam czas?! — eksplodowałam. — Jestem sama! Mama tylko zarzuca mi, iż go zaniedbałam. Ty jesteś zajęty, ja jestem zajęta — czy ktoś mi pomoże?!
— Ale ty jesteś matką… — zaczął.
— A ty ojcem! — przerwałam. — Tak samo jesteś odpowiedzialny!
Mamrotał coś o tym, iż musi „się zastanowić” i odłożył słuchawkę. A wieczorem przyszła mama. Zdecydowałam się opowiedzieć jej o swoim planie, i to był koszmar.
— Ela, czyś ty oszalała?! — wykrzyczała, ledwie otworzyłam usta. — Oddać syna ojcu? Jak ci coś takiego przyszło do głowy?
— Mamo, ja nie daję rady. Jestem sama, nie mam siły.
— Nie dajesz rady? Urodziłaś — wychowuj! Gdzież to widziane, żeby matka z dziecka rezygnowała?
— A ty kiedy ostatnio pomogłaś? Tylko językiem młócze! — wybuchłam. — Wszystko dźwigam sama — nie ma męża, nie ma ciebie, nie ma przyjaciół! Sama, zawsze sama!
Wyszedła, trzaskając drzwiami, a ja zostałam w kuchni, wpatrzona w pustkę. Może rzeczywiście jestem złą matką? Może to ja jestem winna, iż Artur stał się taki – bezczelny, obcy, zagubiony? Ale potem myślę: przecież jestem człowiekiem, nie ze stali. Jestem zmęczona byciem matką i ojcem, zmęczona dźwiganiem tego ogromnego ciężaru. Tak, jestem matką, ale Piotr jest ojcem, i dlaczego mam odpowiadać za nas oboje?
Od tamtego dnia Artur prawie nie wychodzi ze swojego pokoju, milczy, unika mnie. A ja siedzę, patrzę na telefon i czekam na telefon od Piotra. Postanowiłam: jeżeli nie odezwie się w najbliższe dni, zadzwonię sama. Może zgodzi się zabrać syna? Albo muszę szukać siły w sobie? Nie wiem, co zrobić. Chcę uratować swojego chłopca, ale czuję, iż sama tonę i nikt mi nie poda ręki. Co robić?