Bridgertonowie – recenzja serialu. Romantyczny chaos

popkulturowcy.pl 3 miesięcy temu

Netflix długo kazał nam czekać na kolejny sezon serialu Bridgertonowie, a przez cały ten czas prowadził zawziętą kampanię marketingową. Udostępniali wiele materiałów, w tym fragmenty odcinków, wypowiedzi bohaterów i nowinki z planu. Rozgrzali widownie do czerwoności jeszcze zanim pojawił się trzeci sezon. Czy sprostali oczekiwaniom fanów?

Bridgertonowie to romans kostiumowy ukazujący alternatywną historię regencyjnej Anglii. Co sezon możemy zagłębić się w historię jednej osoby z rodzeństwa zamożnej rodziny Bridgerton. Równie ważnym tematem serialu są sekrety i pikantne plotki z towarzystwa publikowane przez tajemniczą Lady Whistledown, której tożsamość jest skrzętnie ukrywana. W poprzednich dwóch sezonach śledziliśmy wejście Daphne na rynek matrymonialny i jej poszukiwania męża, które wywołały niemały skandal. W drugim przyszło nam towarzyszyć najstarszemu z rodzeństwa, upartemu Anthony’emu, który zamierzał wziąć ślub z rozsądku, a nie uniesień serca. Tymczasem w trzecim sezonie, po wielu latach oczekiwań i przyglądaniu się relacjom Colina Bridgertona i zakochanej w nim potajemnie przyjaciółki – Penelope Featherington, widzowie w końcu dotarli do ich płomiennej historii.

Fot. kadr z serialu Bridgertonowie, materiały promocyjne Netflix

Jest to o tyle interesująca sytuacja, iż o ile w poprzednich dwóch sezonach poznawaliśmy przyszłych partnerów Bridgertonów od zera i zagłębialiśmy się w uczucia targające jednym z tytułowych bohaterów po raz pierwszy, to zażyłości i relacja między Colinem a Penelope była budowana już od dwóch sezonów. Co prawda nie była głównym motywem, ale mogliśmy obserwować, jak wpływa ona na Penelope, jak kształtuje pewne wydarzenia raportowane przez Whistledown. Nasza główna gwiazda sezonu, Colin, we wcześniejszych latach traktował Penelope jak przyjaciółkę, zupełnie odcinając ją mentalnie od kobiet, którymi potencjalnie można być zainteresowanym. Twórcy mieli więc dużo trudniejsze zadanie: musieli wiarygodnie pokazać następującą w nim przemianę. Czy im się to udało? Wydaje mi się, iż tak, choć pierwsze cztery odcinki sezonu były według mnie dosyć nierówne.

Długie oczekiwanie sprawiło, iż nadbudowałam sobie (i prawdopodobnie nie tylko ja) pewne wyobrażenie tego, co zobaczymy, i muszę stwierdzić, iż choć w pierwszej części sezonu nie do końca się ono spełniło, druga tę sytuację odmieniła. Satysfakcja z tego, iż Penelope znajduje sobie adoratora w formie Lorda Deblinga, nie była aż tak wielka, jak bym chciała, aczkolwiek muszę też przyznać, iż fabuła trzymała mnie w napięciu od pierwszych minut pierwszego odcinka aż do ostatnich sekund czwartego. Od piątego odcinka Lord Debling jakby nie istniał. Penelope i Colin zaręczeni pojawiają się w domu Bridgertonów, ale co dalej? W końcu Colin nie wie, iż Penelope ukrywa przed nim swój największy sekret: Lady Whistledown.

Fot. materiały promocyjne Netflix, Colin i Penelope

Druga część sezonu odchodzi od schematu poprzednich dwóch, o wiele bardziej skupiając się na autorce plotkarskich kolumn niż na miłości między dwojgiem głównych bohaterów. Co więcej, miłość Penelope i Colina nie ma wyłączności do takiego samego stopnia, w jakim mieli ją Kate i Anthony czy Daphne i Simon.

Francesca weszła do towarzystwa i podobnie jak Daphne zmierzyła się z atencją, jaka przypada w udziale pierwszorocznym damom. Choć wyglądem i delikatnością bardzo mocno przypomina siostrę, na której miłosnych uniesieniach skupialiśmy się w pierwszym sezonie, Francesca wnosi też do serialu indywidualizm. Jej ogląd na świat różni się znacznie od tego, który podziela większość towarzystwa, a podejście do miłości wyróżnia ją na tle rodzeństwa. Jej relacja z Johnem Stirlingiem jest jak powiew świeżego powietrza. Brak w niej gwałtownych, rozognionych wybuchów namiętności czy niestosownych deklaracji. W tym sezonie zarówno widz, jak i Violet Bridgerton są konfrontowani z tym, iż miłość może przybierać różne barwy. Czasem może też łączyć się z ciszą i spokojem.

Fot. materiały promocyjne Netflix

Eloise i Benedict również zajmują ważne miejsce w fabule trzeciego sezonu Bridgertonów. Widzowie wciąż doszukują się w ich perypetiach sygnału świadczącego o tym, iż to do jednego z nich będzie należał kolejny sezon. Eloise walczy ze swoją innością, brakiem Penelope w jej życiu, utrzymaniem nowych przyjaźni i olbrzymim sekretem, który odkryła rok wcześniej. Cressida Cowper, którą znamy głównie z bycia złośliwą, zajęła miejsce dawnej przyjaciółki przy boku Eloise, co dostarczyło wielu ciekawych motywów w pierwszej części sezonu. W drugiej postać Cressida Cowper zajmuje jeszcze ważniejsze miejsce, ale nie ona jedna.

Ten sezon zaskakuje przede wszystkim mnogością wątków. Mamy budzące się w Colinie uczucia, próby znalezienia męża Penelope, perypetie Francesci i łóżkowe (oraz uczuciowe) dramaty Benedicta. A do tego rozterki Eloise, która wciąż na nowo konfrontowana jest z prawdziwą tożsamością swojej przyjaciółki. Wisienką na torcie są zaś wielorakie wątki rodzinne, nie tylko Bridgertonów i Featheringtonów, ale również Cowperów, Danbury oraz Mondrich. Chwilami może to odrobinę przytłaczać. Wystarczy na moment odwrócić wzrok, by przez przypadek ominąć kolejny wielki zwrot akcji. Według mnie wątki poboczne były w tym sezonie bardzo przyjemne, a czasem choćby bardziej interesujące od rozterek Colina, który wydawał mi się nader sztuczny w swojej ekspresji.

Fot. materiały promocyjne Netflix

Mimo to ponowne przeniesienie się do świata wyższych sfer Londynu, bali, pięknych sukni i powozów było przyjemne. Muzyka, będąca akustycznymi wersjami popularnych popowych piosenek, była jak zawsze przepiękna, kostiumy zachwycały, a dramaty bohaterów całkowicie pochłaniały. Trzeba też przyznać, iż perypetie postaci dostarczają dużej ilości emocji, a plotkarska formuła i pikantne sceny wzmagają zainteresowanie.

Odkąd na Netflixie pojawiły się pierwsze cztery odcinki, widzowie zastanawiali się gorączkowo, jak skończy się historia Colina i Penelope. Czy doczekamy się szczęśliwego zakończenia? W przypadku dwóch par z poprzednich sezonów odpowiedź była oczywista. Tutaj nie do końca. Na jaw będzie musiał wyjść przynajmniej jeden wielki sekret, który ma potencjał zniszczenia Penelope i wszystkiego, na co pracowała w tym i poprzednich sezonach. Czy Whistledown się ujawni? Królowa robi wszystko, by do tego doprowadzić, a ciężar sekretu zaczyna za mocno ciążyć Penelope.

Fot. materiały promocyjne Netflix

Nicola Coughlan, jak zawsze, w genialny sposób wykreowała postać Penelope. Uwidacznia miotające nią emocje i rozterki tak dobrze, iż nie sposób oderwać od niej oczu. Podobnie jak w poprzednich sezonach, tak i w tym możemy obserwować swoisty glow-up głównych bohaterów. I chociaż dużo mówi się o przystojnych Bridgertonach, ja uważam, iż prawdziwą perełką tego sezonu jest właśnie przepiękna Penelope. W końcu uwalnia się ona z narzucanych przez matkę kolorowych strojów i odnajduje własny styl. Luke Newton, grający Colina, wypada przy niej blado i nijako. Szczególnie w pierwszej połowie sezonu. W drugiej jest już znacznie lepiej. Serial nabiera dramaturgii, a Luke Newton dostarcza nam tego, czego wszyscy chcemy dla Penelope – żarliwych deklaracji i płomiennych spojrzeń.

Podsumowując, uważam, iż pierwsza część sezonu serialu Bridgertonowie spełniła swoją funkcję. Zaoferowała widzom satysfakcjonującą zmianę rozkładu sił w relacji między Colinem a Penelope. Zawiązała też kilka nowych wątków, które druga część w emocjonujący sposób pociągnęła dalej. Druga część sezonu, która miała swoją premierę 13 czerwca, wypadła według mnie o wiele lepiej niż pierwsza. Emocje sięgnęły zenitu, intrygi znalazły swoje rozwiązanie, a charyzmatyczne przemowy bohaterów wzruszyły. Bridgertonowie są serialem dosyć sztampowym, ale nie można im odmówić tego, iż wzbudzają ciekawość. Ot, takie małe guilty pleasure dla spragnionych romansów i dramatów wielbicieli Jane Austin i Plotkary. Już czekam na kolejne odsłony.


Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne Bridgertonowie/ Netflix

Idź do oryginalnego materiału