Jedna z najbardziej ikonicznych scen w dorobku Hitchcocka to ta z Carym Grantem stojącym na poboczu wiejskiej drogi rzekomo w stanie Indiana. Rzekomo, bo tak naprawdę Hitchcock wypatrzył tę lokalizację jadąc do jednej ze swoich ulubionych winnic – to zgodne z zasadą „cały filmowy świat leży w pobliżu Hollywood”, o której więcej piszę w swojej starej książce.
Grant ma tam spotkać tajemniczego pana Kaplana, za sprawą którego od pewnego czasu cały świat chce go zabić. Zamiast Kaplana jednak spotka go tam Zabójczy Samolot.
Gdyby Cary Grant wiedział, iż gra w filmie Hitchcocka, nie uwierzyłby słowom hitchcockowskiej blondynki, która go tam wysłała. Ale podstawowa zasada kina stylu zerowego polega na tym, iż bohaterowie zachowują się tak, jakby nigdy dotąd nie widzieli żadnego filmu, beztrosko więc paplają np. o swoich planach na emeryturę, jakby nie wiedzieli, iż od tego się ginie w następnej scenie.
W naszej epoce tak się już nie da robić filmów. Wszystko jest dzisiaj zapożyczone od kogoś, kto zapożyczył od kogoś i bohaterowie filmów i seriali są tego świadomi.
Stąd jednak potrzeba sięgnięcia do źródła. Kim był ten pierwszy bohater popkultury, który rzeczywiście mógł być w takiej sytuacji zaskoczony?
To Richard Hannay, bohater pięcioksięgu Johna Buchana. Powieści o Hannayu cieszyły się ogromną popularnością w świecie anglojęzycznym, a do dzisiaj w teatralnych zagłębiach Europy Zachodniej gdzieś tam na pewno na afiszu jest w tej chwili sztuka „39 steps”.
Sztuka jednak jest typowym dla naszej epoki produktem metanarracji i autoironii, w której aktorzy rozmontowują „czwartą ścianę” i nie ukrywają tego, iż są aktorami (a czasem choćby rekwizytami). To już nie thriller, to komedia.
Tymczasem Buchan w 1914 nie miał takich problemów. Powieść, która wykreowała stereotypowy motyw Zwykłego Faceta Wplątanego W Straszliwy Spiseg, jest pełna metanarracji. „To czysty Conan Doyle zmieszany z H.R. Haggardem!”, woła w tej powieści jeden z drugoplanowych bohaterów.
Sam Richard Hannay, bohater-narrator, zdaje sobie sprawę z tego, iż jego przygody mogą się wydać czytelnikowi nieprawdopodobne. Gdy wydarzy się jakiś naciągany zwrot akcji, Hannay rozbraja naszą niewiarę uwagą typu „sam byłem tym zaskoczony”.
A kiedy zwrot akcji jest już tak naciągany, iż trzaskają żelbetowe kołki do zawieszania niewiary, Hannay (a adekwatnie Buchan), sięga po trick, na który nie pozwoliłby sobie dzisiejszy autor thrillerów. Powołuje się na zmyślony autorytet niejakiego Petera Pienaara, wybitnego znawcę od Tych Rzeczy, którego Hannay poznał był w młodości. To Pieneaar powiedział mu, iż Te Rzeczy wyglądają właśnie tak.
I czytelnik się od razu przymyka ze swoim kwękaniem, iż ten zwrot akcji był nieprawdopodobny. Peter Pienaar byłby innego zdania. A kim ty jesteś, koleś, w porównaniu z Peterem Pienaarem?
Do radosnej lektury przygód Richarda Hannaya, który ma pełne prawo nie wiedzieć, iż występuje w stereotypowym thrillerze szpiegowskim – bo to on tworzy ten stereotyp – zapraszam w kolejnej edycji BoookRage. Premierowy polski przekład – Marceli Szpak!
Jako autor posłowia (powyższe potraktujmy jak bezspojlerowy wstęp) mam swoją zachlastaną fifulkę w promowaniu tego pakietu. Dlatego osoba, która wpłaci najwięcej, dostanie ode mnie symboliczny prezent. Który z kolei ja dostałem za liczne ciepłe słowa pod adresem „Faktoidu”.
To wściekle czerwona koszulka z faktoidowym nagłówkiem, informującym o Wojciechu O. (45 l.) tropiącym Anonimowego Łosia z Internetu. Koszulka jest rozmiaru M, więc choćby jej nie wyjmowałem z folii (stąd te refleksy na zdjęciu!), dlatego nie wiem do końca, co się stało z Łosiem, ale jakoś jest w to zamieszana sarna (3 l.).
Koszulkę szczególnie polecam swym hejterom. Całą kwotę mogą przecież przeznaczyć na Lipszyca, żebym ja z tego nic nie miał.
W zamian dostaną ode mnie ciucha z moim zdjęciem. Mogą weń odziać np. manekin, który będą potem ostrzeliwać z broni wiatrowej. Brzmi jak lepsza zabawa od wieloletniego przeżywania batherta po banie na moim blogu!