Zostawiłam dzieci mężowi i odeszłam. Może jestem złą matką, ale teraz należę do siebie

przytulnosc.pl 3 miesięcy temu

Miałam bardzo troskliwych rodziców. Mówię „miałam” nie dlatego, iż już nie żyją, ale dlatego, iż nic o nich nie wiem, a dlaczego – wyjaśnię poniżej.

Moi rodzice wiedzieli wszystko, czego potrzebuję, i rozwiązywali za mnie wszystkie problemy, choćby zabawkę w dzieciństwie nie mogłam wybrać sama, bo mama uważała, iż zrobi to lepiej. A tata zawsze wiedział, jakie słodycze mi kupować (chociaż chciałam zupełnie inne, ale to dla niego było nieważne).

Tak samo było z kółkami, sekcjami, zajęciami – chodziłam tam, gdzie mnie zapisywali rodzice, mimo iż malowanie i lepienie budziły we mnie nie tylko obojętność, ale wręcz nienawiść i czasem choćby płakałam na zajęciach. Nasza instruktorka choćby rozmawiała z rodzicami, żeby przerwać lekcje, ale oni uparcie zmuszali mnie do rysowania różnych dzbanków i lepienia figurek.

W szkole się zmieniło. Trafiłam do zupełnie innej atmosfery. Chyba miałam szczęście z klasą. Były tam bardzo samodzielne i niezależne dzieci, takich jak ja, siedzących pod pantoflem rodziców, było niewielu. Na początku trudno mi było patrzeć, jak ktoś z klasy kłócił się z nauczycielką, która dla mnie była, podobnie jak rodzice, niepodważalnym autorytetem. Ale potem zaprzyjaźniłam się z najaktywniejszymi dyskutantami i oni pokazali mi „właściwą drogę”. Po pewnym czasie sama zaczęłam „dawać głos”, czym mocno zaskoczyłam nauczycielkę.

Potem było jeszcze więcej. Moja najbliższa przyjaciółka, Kasia, pochodziła z nie bardzo zamożnej rodziny, ale wolność ceniła nade wszystko. Kiedyś podzieliła się ze mną marzeniem – uciec od rodziców i zacząć samodzielne życie gdzieś daleko. Przysięgłam jej, iż nikomu nie powiem o tym planie, a potem sama zaczęłam marzyć o dołączeniu do niej. W ten sposób powstał nasz duet współspiskowców. Zaczęłyśmy zbierać pieniądze na „ucieczkę”. Było to bardzo trudne, bo z tych skromnych kieszonkowych, które dostawałyśmy od rodziców, udało się odłożyć niewiele, a Kasi jeszcze mniej. Ale znalazłyśmy sposób – zbierałyśmy i sprzedawałyśmy butelki, makulaturę i inne surowce wtórne, i udało nam się trochę zaoszczędzić.

Po odebraniu świadectw maturalnych naplotłyśmy rodzicom o przyjęciu tam, gdzie oczekiwali, a same, cichaczem spakowane, wsiadłyśmy do pociągu i po dwóch dniach byłyśmy na drugim końcu kraju. Niech mi rodzice wybaczą, ale przed wyjazdem sprawdziłam zawartość ich portfeli i uzupełniłam nasze oszczędności stamtąd. Kasi się to nie udało, ale nasz łączony budżet i tak się zwiększył, i to dość znacznie.

O tym, jak z Kasią urządzałyśmy się na nowym miejscu, można by napisać oddzielnie, powiem tylko, iż było niewyobrażalnie trudno, czasem przychodziły myśli o powrocie, przyznaniu się i znowu byciu pod opieką rodziców (albo pod ich pantoflem), ale wspierałyśmy się nawzajem i odganiałyśmy te myśli.

Po czterech latach samodzielnego życia poznałam Władysława. Był starszy o osiem lat, ale gwałtownie znaleźliśmy wspólny język i zaczęliśmy się spotykać, ku niezadowoleniu Kasi. Czuła, iż znowu staję się zależna, tym razem od mężczyzny, w którym się zakochałam.

Tak właśnie było. Władysław mi niczego nie odmawiał, ale tak się składało, iż podejmowałam decyzje według jego wskazówek. Jego rady były delikatne, taktownie podane, zwykle bardzo trafne i słuszne, więc niedługo przyzwyczaiłam się, iż Władek wie lepiej, jak i co robić.

Po roku Władysław oświadczył mi się, oczywiście się zgodziłam. Do tego czasu z Kasią oddaliłyśmy się od siebie, choć przez cały czas utrzymywałyśmy kontakt. Ona dalej prowadziła życie, do którego kiedyś dążyłam, a ja większość wolnego czasu spędzałam z mężem.

Następnym etapem mojej nieswobody była ciąża. W trzecim miesiącu okazało się, iż noszę bliźniaki. Moja zależność od męża jeszcze się zwiększyła, bez niego nie mogłam zrobić praktycznie nic, choćby wyjście do sklepu po chleb było trudne.

Mąż wspierał mnie we wszystkim, naprawdę mnie kochał i troszczył się o mnie jak mógł. Przed porodem z eleganckiej dziewczyny zmieniłam się w jakąś bezkształtną masę, tak właśnie się nazywałam, a Władysław mnie pocieszał, mówiąc, iż po urodzeniu dzieci wszystko wróci do normy.

Z powodu ograniczeń w działaniu zaczęłam odczuwać niechęć do tych maleństw, które jeszcze się nie urodziły, myśląc, iż one też są powodem moich problemów.

Poród przebiegł pomyślnie. Z dużą cierpliwością starałam się być dobrą mamą dla naszych chłopców, ale decyzję o odejściu podjęłam około trzech miesięcy po narodzinach. Gdy chłopcy mieli dwa i pół roku, poszli do przedszkola, a ja złożyłam pozew o rozwód. Przytłaczała mnie ta sytuacja, w której codziennie musiałam robić coś dla męża i dzieci, nie mając czasu w siebie.

Rozmowa z Władysławem była bardzo trudna, próbował mnie przekonać, ale w końcu zgodził się na rozwód.

To była moja druga ucieczka do niezależności. Dzieci zostały z ojcem, odwiedzam je co tydzień, dobrze się dogadujemy, ale potem wracam do życia, które lubię o wiele bardziej. Może jestem złą matką i żoną, niech mój były mąż i dzieci mi wybaczą, ale nie potrafię inaczej, chociaż choćby Kasia po rozwodzie powiedziała, iż się pospieszyłam…

Idź do oryginalnego materiału