Zaznajomieni nad jeziorem

filmweb.pl 2 miesięcy temu
To niezwykle zmysłowy film, choć długi – przygotujcie się na dwie i pół godziny seansu rozciągniętego niemal na całe lata 90. Jaka to jednak przyjemność przenieść się właśnie w tej dekadzie na północny wschód Francji – do jezior, do młodości, do pierwszych uniesień i rozczarowań. Ten słodko-gorzki smak (pamiętacie film Pasikowskiego?) wchodzi pod skórę. Szczególnie osobom, których ciągnie do prehistorycznych już dziś najntisów – bo, jak zauważyła w ostatnim numerze "Ekranów" Barbara Szczekała – "bliżej nam do roku 2050 niż 1990". Klimat lat 90. oddają w "And Their Children After Them" zdjęcia, których już sama "ziarnista, zgaszona, brudna kolorystyka" jest bardzo retro, bardzo atrakcyjna. Podobnie jak wykorzystana w filmie muzyka (kawałki Red Hot Chili Peppers, Metalliki, Aerosmith, Iron Maiden), koszulki Nirvany, oldskulowe komputerowe gry, w które pykają bohaterowie.

Oczywiście my w Polsce byliśmy wtedy trochę w innym miejscu niż Francuzi, ale też mieliśmy pewnie więcej nadziei, niż znaleźć można w filmowym Heillange, gdzie toczy się akcja filmu. To fikcyjne miasteczko, ale w uhonorowanej nagrodą Goncourtów powieści Nicolasa Mathieu "Leurs enfants après eux", którą inspirowali się twórcy filmu, jego pierwowzorem było Hayange – przygasła miejscowość w Lotaryngii, już wówczas borykająca się z bezrobociem i przestępczością, za które mieszkańcy obwiniają, jakżeby inaczej, migrantów. W filmie jednak polityka stanowi tło. Przecież są wakacje (nota bene roku 1992, kiedy urodziło się reżyserskie duo – bliźniacy Ludovic i Zoran Boukherma)! Nastoletni Anthony (Paul Kircher, syn Irene Jacob) i jego kuzyn (Louis Memmi) więcej niż o François Mitterrandzie, myślą o tym, by wreszcie poznać jakieś dziewczyny. I by w końcu zaliczyć.

Chłopaki spotykają je nad jeziorem, te zapraszają ich na imprezę. Na legalne wyjście jednak nie ma opcji – despotyczny ojciec Anthony’ego (Gilles Lellouche) każe mu pracować, kategorycznie też nie pozwala korzystać z ukochanego motocyklu, który mógłby ich tam zawieźć. Ten oczywiście – działając tu trochę jak strzelba Czechowa – zostanie wypożyczony przez chłopaków bez wiedzy rodziciela. Ten akt i impreza, na którą dzięki niemu się dostaną, zadecydują o kolejnych latach ich życia, bo maszyna zamiast dyskretnie powrócić do garażu, zostanie skradziona. Głównymi podejrzanymi są dwaj młodzi Arabowie wyproszeni z imprezy. Dlaczego? Rasizm zdaje się jedyną odpowiedzią, ale to rasizm choćby niezawiniony, podsłuchany pewnie gdzieś od rodziców. Odrzucenie jednak boli tak samo i będzie brzemienne w skutkach – poniżony Hacine (Sayyid El Alami) stanie się śmiertelnym wrogiem Anthony’ego, a ich utarczki ukazane zostaną w iście westernowym stylu (ujęcia na buty, pojedynki, brakuje tylko body count). To jednak nie western, tylko coming of age movie – podobne postrzeganie świata jest adekwatne młodości, kiedy wszystko zdaje się taaaaak dramatyczne.

Ten okres burzy i naporu oddany jest w filmie fantastycznie: utrzymując powagę i dramatyzm, twórcy nadają całości nieco nostalgiczny posmak sentymentalnego powrotu do filmów Rohmera, Téchiné, Pialata: do krainy bez komórek, ale też do białej Francji, gdzie globalizacja – przynajmniej na prowincji – bardziej niż rzeczywistością była jedynie modnym terminem znanym z prasy i radia. Najciekawszym elementem filmu jest właśnie postać Hacine’a oraz jego marokański ojciec, którzy mogą przynieść na myśl "Ukryte" Hanekego. Aż chciałoby się, by film poświęcił im więcej czasu, by uwaga rozłożona była równomiernie między dwóch antagonistów. Zamiast tego cała para idzie w gwizdek Anthony’ego i jego problematycznej rodziny (czy już to nie jest jakoś rasistowskie?), a to postać bynajmniej nie bardziej interesująca niż jego wróg z przypadku. Powiedziałbym, iż wręcz odwrotnie.

Można zrozumieć dlaczego się tak dzieje – "And Their Children After Them" celebruje talent i charakterystyczną, niebanalną urodę Kirchera, jest w nim zakochane i chce tę miłość szerzyć. To zresztą część pewnej tradycji – Francuzi nie od dziś uwielbiają świeżynki i obserwację, jak te dorastają na ekranie (pierwsze z brzegu nazwiska: Jean-Pierre Léaud, Sophie Marceau, Juliette Binoche, Charlotte Gainsbourg, Sandrine Bonnaire i tak dalej, i tak dalej). Kircher (rocznik 2001) ewidentnie ma ten błysk, czuć już go było w "Winter Boy" Christophe’a Honore’a i w przebojowym "Królestwie zwierząt" – obie role zapewniły mu zresztą nominacje do Cezarów. Bezsprzecznie to jedno z najgorętszych nazwisk najmłodszego aktorskiego pokolenia znad Sekwany, a "And Their Children After Them" tylko tę pozycję umocni.

Jednak z fetyszyzowaniem Kirchera i obsesyjnym zainteresowaniem nim reżyserskiego duetu, wiąże się też słabość udanego przecież filmu. Tą jest chociażby portret kobiecy – "And Their Children After Them" oblewa test Bechdel po całości. Zarówno Steph (Angelina Woreth), dziewczyna, którą zainteresowany jest bohater, jak i jego matka, grana przez Ludivine Sagnier, funkcjonują tylko dla niego, jakby nic od lat 90., o których opowiada film, się nie zmieniło. Pierwsza niby ma ambicje pójścia na studia i zawojowania Paryża, ale reżyserów zupełnie nie interesuje, czy je spełni – liczy się tylko, czy bohaterowi, nieustannie podkreślającemu jej urodę (inne jej walory nie mają dla niego żadnego znaczenia), uda się ją "zdobyć".

Może zresztą lepiej, niż rozwijać, byłoby podkręcić nieco dynamikę opowieści, bo "And Their Children After Them" należy do filmów, które usilnie nie chcą się skończyć. Jego niekłamaną urodą, próbą zrozumienia człowieka (zarówno Araba, jak i rasisty) czy czułością nasycić się można dużo wcześniej, nim pojawią się napisy końcowe. Co może być zarówno komplementem, jak i zarzutem.
Idź do oryginalnego materiału