Davida Finchera nikomu nie trzeba przedstawiać. Twórca kultowych hitów powraca z nowym, głośnym dziełem. Tym razem reżyser postanowił wniknąć w skomplikowany umysł niebezpiecznego płatnego zabójcy. A przynajmniej taki był, jak sądzę, jego główny zamysł. I trzeba przyznać, iż to Fincherowi wyszło bardzo dobrze. A co z pozostałymi elementami produkcji? Cóż, tu jest już gorzej…
Zabójca śledzi losy tytułowego eksperta od mokrej roboty. Widzimy krok po kroku jak wygląda jego praca A dzięki wewnętrznemu monologowi bohatera wiemy, co tam mu w siedzi w głowie. Zabójcę poznajemy w dość niechlubnym momencie jego kariery. Otóż zlecenie, którego jesteśmy świadkiem, kończy się fiaskiem. Snajper pudłuje swój cenny strzał i od tej pory zaczynają się jego problemy. Konsekwencje porażki dosięgają go bardzo gwałtownie i odbijają się na jego skrzętnie skrywanym prywatnym życiu. Sprawia to, iż protagonista wchodzi na drogę zemsty, porzucając tym samym własne zasady i strategie, którymi zawsze się kierował.
Nowa oryginalna produkcja Netflixa staje naprzeciw znanym opowieściom o płatnych mordercach. Wykorzystując swój charakterystyczny styl prowadzenia historii, Fincher bierze na warsztat inne, dużo rzadziej eksplorowane motywy. Możemy poznać przede wszystkim myśli zamachowca oczekującego na swoją okazję, wypełnianie czasu i radzenie sobie z nudą oraz przygotowania do zlecenia i „sprzątanie po robocie”. Prowadzony w jego głowie monolog w większości przedstawia nam dekalog typowego płatnego zabójcy oraz zagłębia się w detale tej profesji. Także jak chcecie wiedzieć, jak się dobrze przygotować do morderstwa i jak uniknąć wpadki, to seans wprost dla Was
Nie mogę odmówić dużej oryginalności Fincherowi, który nie chciał tworzyć kolejnego blockbusterowego akcyjniaka – co oczywiście kompletnie nie jest w jego stylu – a zamiast tego postanowił rozłożyć morderczego profesjonalistę na czynniki pierwsze. Film posiada więc pewien klimat i spokojnie prowadzi historię. I znając wcześniejsze dzieła oraz wspomniany styl reżysera, można by stwierdzić, iż w sumie „wszystko gra”. Jednak na tym plusy się wyczerpują, a sam produkcja posiada kilka cech, które może nie rujnują seansu, ale skutecznie obniżają przyjemność z oglądania.
Przede wszystkim Zabójca jest filmem, który zwyczajnie… nudzi. I jest to o tyle dziwne, iż sposób, w jaki Fincher opowiada nam historię zawsze charakteryzował się właśnie takim powolnym, miarowym tempem, jednak zwykle był też po brzegi wypełniony napięciem i wyczuwalnym plot twistem czekającym za rogiem. Jego najnowsza produkcja, chociaż jak zwykle bardzo spokojna, jest też niestety nużąca. Pierwszy raz podczas oglądania produkcji tego reżysera (choć przyznam, iż pojedyncze mi umknęły) poczułem się senny już po pierwszym kwadransie.
Nie myślcie, iż nastawiłem się na jakąś falę walk wręcz i śmigających kul. Dokładnie wiedziałem, na co się piszę i z niecierpliwością czekałem na nowe dzieło reżysera, który, notabene, należy do moich ulubionych. Niestety z bólem muszę przyznać, iż tym razem się zawiodłem. Głównie dlatego, iż widziałem w tym filmie spory potencjał i doskonale wiem, iż dosłownie kilka zmian w scenariuszu, nieco inaczej rozłożone akcenty i wyeliminowanie nudzących widza oraz pustych elementów sprawiłoby, iż Zabójca wypadłby dużo lepiej.
Jednym z takich właśnie elementów jest – paradoksalnie – wizytówka tej produkcji w postaci wewnętrznej pogadanki głównego bohatera. Moralitety i masa wskazówek, którymi karmi nas protagonista zestawione z absolutnie sztampowymi tekstami sprawiają, iż całość wydaje się wyzuta z sensu i zwyczajnie niepotrzebna. Przez cały prolog towarzyszyło mi wrażenie, iż gdyby usunąć tej offowy monolog, cała sekwencja potrafiłaby wciągnąć dużo bardziej. Zwłaszcza, iż jeżeli skupić się tylko na pozbawionej komentarza grze Fassbendera, to i bohater, i cała historia zaintrygowałaby od pierwszych minut. A tak głównie słuchamy oklepanych i powtarzalnych frazesów, które nie potrafią wciągnąć widza. I wiem, iż bez tego monologu wielu rzeczy byśmy mogli nie zrozumieć od razu. Ale no chwila – przecież Fincher to nie nowicjusz. Potrafiłby z pewnością tak przedstawić wydarzenia, iż skupiony na seansie odbiorca połapałby się, co i jak.
Kolejną charakterystyczną cechą filmu jest zapowiadany wcześniej nacisk na realizm. Fincher stara się jak najbardziej wiarygodnie i rzetelnie przedstawić nie tyle samo zabójstwo, co sceny „przed” i „po”. Starania te przez większość seansu są oczywiście dostrzegalne. Zacieranie śladów, podróżowanie oraz próby pozostania incognito zostały pokazane z naprawdę sporą dokładnością. Dobre wrażenie zostało niestety przyćmione przez jedyną w filmie scenę akcji, w której główny bohater walczy ze swoim przeciwnikiem. Wypracowany wcześniej realizm ulatuje wtedy z każdą sekundą. Szkoda, iż tutaj nie przyłożono się tak bardzo do wiarygodności.
Zabójca, mimo szczerych chęci stworzenia produkcji odmiennej do typowych tego typu historii, nie jest filmem w pełni udanym. Zawiera świeże, oryginalne podejście do tematu, ale niestety robi to przedstawia to w nieco nieudolny sposób. Zamiast dogłębnie wciągnąć widza swoim klimatem, przez kompletny brak napięcia odrzuca go od pierwszych minut. Natomiast monolog wewnętrzny tytułowego protagonisty jest po prostu zbędny. Z jednej strony rozumiem, po co reżyser mógł się na to zdecydować. Finalnie jednak ten efekt, zamiast dopowiadania i poszerzania naszej wiedzy, nuży i oferuje tylko schematyczność.