Wydawajmy pieniądze na wymyślanie sobie lepszego świata, nie na wojnę [rozmowa]

krytykapolityczna.pl 4 godzin temu

Paulina Januszewska: „Takiej opowieści jeszcze nie było” – tym hasłem reklamujecie Czarne stokrotki. Czym różnią się od innych seriali tego typu?

Agnieszka Szpila: Tym, iż adekwatnie ani ja, ani Dominika Prejdova, z którą wymyśliłyśmy tę historię, nie chciałyśmy robić serialu w jednym określonym gatunku. Wątek śledztwa policyjnego to tylko „ubranie w gatunek”, które z jednej strony odzwierciedla realia i potrzeby przemysłu filmowego, z drugiej – świetna zabawa dla scenarzystów, a później widowni, która myśli, iż śledząc podrzucane jej tropy, jest coraz bliżej rozwiązania zagadki. A nie jest! Przynajmniej w tym przypadku, bo w Czarnych stokrotkach toczą się symultaniczne dwa śledztwa – jedno policyjne, a drugie bardzo introspektywne, które przeprowadza na sobie główna bohaterka. Do stacji, która zrealizowała nasz projekt, przyszłyśmy z Dominiką z ultrakobiecą i mocno pojebaną opowieścią, która nie była skierowana do tak masowej publiczności.

A do kogo?

Wyobrażam sobie, iż w pierwotnej wersji trafiłaby do podobnej grupy jak ta czytająca Heksy, mająca coś wspólnego z feminizmem, herstorią. Czarne stokrotki to opowieść o sadze kobiet, którą wiąże ze sobą tajemnica rujnująca życie kolejnym pokoleniom. Wymyślony przez nas serial, który współtworzyłyśmy z Katarzyną Tybinką i Michałem Ciastoniem pod czujnym okiem kierownika literackiego Michała Oleszczyka dotyka prób rozwikłania tajemnic ukrytych przed nami przez naszych przodków i przodkinie, a przez to rzutujących na nasze życie. Przewodnią myślą serialu, zanim on w ogóle powstał, stało się więc zdanie inspirowane piosenką Laurie Anderson Strange Angels, a ja napisałam do niego tagline, którym mimo zmiany ze strony stacji wciąż się posługuję, bo uważam, iż najlepiej wyraża sens naszej opowieści: „nie musisz wierzyć w duchy, one wierzą w ciebie”.

Wtedy jednak pojawiają się specjaliści z show-businessu. I co wam mówią?

Warto zaznaczyć, iż w proces produkcji zaangażowani byli nie tylko Polacy. Przez jakiś czas prowadził nas naczelny konsultant departamentu seriali w BBC, Stephen Cleary. Usłyszałyśmy, iż mamy wspaniały pomysł, ale stacja – w tym wypadku Canal+ – nie zainwestuje pieniędzy w coś, co przyciągnie parę osób. Z badań publiczności wynika na przykład, iż faceci najchętniej wybierają kryminały, więc tę naszą szaloną wizję trzeba ubrać w formułę, która złapie widza na kilka odcinków i da mu poręcz do wspinania się po coraz bardziej krętych schodach.

Inna sprawa, iż wraz z Dominiką Prejdovą, współautorką koncepcji, moją wspaniałą przyjaciółką, nie chciałyśmy opowiadać dla wąskiej grupy. Nie przyszłyśmy do stacji z pomysłem na kino autorskie, tylko z wielkoskalową opowieścią, i chciałyśmy ją opowiedzieć z rozmachem. Dla bardzo szerokiej grupy. Podać wojenny temat grupie oglądającej The Stranger Things, a nie tylko kobietom piorącym traumy na kozetkach. „Ubranie w gatunek” daje tę możliwość. I razem z Dominiką kochamy to. Zwłaszcza kiedy możemy sięgać nie tylko po ubranie, ale i przebierankę. Miksować ze sobą gatunki.

Słowem: zwodzicie go.

Tak się buduje pożądanie. Ale ono nie może bazować tylko na tym, co nieznane. Bez podrzucenia kilku bezpiecznych tropów, kojarzonych choćby z popularnych gatunków, jak kryminał, nie da się zbudować relacji na dłużej. Widz musi pomyśleć, iż dobrze odnajduje się w tej historii i na tyle dobrze, by z niej nie rezygnować i się nią gwałtownie nie znudzić, a wręcz pomyśleć: „nie jestem taki głupi, chyba wiem, dokąd to zmierza, ale chcę więcej”.

A potem…

…kiedy tylko uwierzy, iż wie, zaczyna się jazda bez trzymanki. W naszym writing roomie zmienialiśmy gatunkowe proporcje jak rękawiczki i odpinaliśmy wrotki. Oczywiście pod ścisłą kontrolą doświadczonej headwriterki Kasi Tybinki. Im bliżej finału, tym szybsza staje się jazda bez trzymanki, podczas której zawsze odpada jakaś część publiki, ale większa część zostaje. Chciałabym, żeby pierwotnie wymarzona grupa odbiorczyń dostała to, co planowałyśmy. Ale marzy mi się także, żeby ci mężczyźni, którzy przyszli obejrzeć kryminał, zobaczyli przy okazji, co przeżywały Niemki zgwałcone tuż po zakończeniu II wojny światowej oraz jak ta trauma odbija się na kolejnych pokoleniach kobiet. Do tego jedynym romansem, jaki mamy, jest romans gejowski. Też na ostro – bo w wydaniu Roma Luki i policjanta Rafała. Na wałbrzyskiej, dalekiej od warszawskiej bańki, komendzie.

Z czego się wziął akurat ten temat? Z historii Wałbrzycha, w którym rozgrywa się większość akcji?

Dokładnie z lektury książki Wypędzone. Historie Niemek ze Śląska, z Pomorza i Prus Wschodnich. Trzy szczere świadectwa kobiet bezbronnych wobec zwycięzców. Przeczytałyśmy w niej, iż w ciągu roku po wojnie aż dwa miliony kobiet w wieku od 8 do 80 lat doświadczyło często wielokrotnych gwałtów. Część Niemek – na co trafiałyśmy, robiąc research w archiwum we Wrocławiu – podkreślała, iż robili to nie tylko „wyzwalający” nas Rosjanie, ale także Polacy, o czym w zasadzie prawie w ogóle się nie mówi. Zresztą nie chodzi choćby o to, jakiej nacji jest ten, który gwałci, bo jak się okazuje, gwałcą wszyscy. Nam zależy na tym, by zacząć wreszcie opowiadać wojnę z perspektywy kobiet czy tych 8-letnich dziewczynek, które nigdzie i nigdy nie były bezpieczne, cierpiały wtedy i cierpią w ramach rozpętanych wojen teraz. Czułyśmy, iż duchy kobiet wzywają nas do mediowania, jakbyśmy miały przekazać ich prawdę i iż także ich potomkiniom należy się ta opowieść – jako jakaś namiastka sprawiedliwości.

Wiola Rębecka-Davie, psychotraumatolożka, która wspiera przetrwanki gwałtów wojennych, wskazuje, iż mając do czynienia z taką traumą, niezwykle trudno jest znaleźć odpowiedni język i narzędzia do mówienia o niej w taki sposób, by nie popaść na przykład w sensacyjność. Jak sobie radziliście jako scenarzyści z tym wyzwaniem?

Myślę, iż kino czy serial mają te możliwości, których brakuje mediom i nauce, pewien rodzaj fantazji i wrażliwości, których nie obsługują goniące za sensacją dziennikarstwo ani skupiony na suchym realizmie świat nauki. Gwałt wojenny jest bronią tak starą jak wojna, ale jeszcze kilka lat temu, gdy wraz z Dominiką zaczynałyśmy pracę konceptualną nad serialem, nie było o nich rozmowy w Polsce. Wydawało się, iż ta część świata jest względnie bezpieczna, a ofiary to te, które giną od pocisków i postrzałów. Po pełnoskalowej inwazji Rosji w Ukrainie wszystko się zmieniło. Przemoc jest tuż obok nas, tymczasem nie przepracowaliśmy jeszcze przeszłości sprzed prawie wieku. Przecież gwałty na Polkach też są przemilczane. Wolimy to tabuizować i wypierać.

Ale jak przerwać milczenie, żeby zachować szacunek dla ofiar, ale też widza?

Na pewno nie poprzez tworzenie narracji, w której scenarzystka czy reżyserka szasta pornografią przemocy po to, żeby wycisnąć na danym narodzie poczucie winy. Myślę tu o Polsce i Polakach, którzy po wojnie zachowywali się często bestialsko wobec Niemców. Gwałcili Niemki, gnając je „marszami śmierci” ku nowym granicom, czy traktowali w taki sposób, iż w niektórych marszach marły z głodu i tragicznych warunków wszystkie dzieci poniżej roku życia. Jest to naród, który ma wiele za uszami, ale gdy to podasz bez żadnego znieczulenia i się tym w żaden sposób nie zaopiekujesz, nie wykażesz uważności, proporcji i umiaru, ów oskarżony naród po prostu się obrazi i wszystko wyprze. I wtedy cała praca scenarzystów pójdzie na marne.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

Nie twierdzę, iż mamy ugłaskiwać i niuansować przemoc, ale możemy demaskować ją odpowiedzialnie. Z uwagi na to, iż rodzina Dominiki i moja pochodzą z Sudetów, z Dolnego Śląska, nasi krewni mieszkają w domach po Niemcach, wiemy o wielopoziomowych historiach i legendach związanych z tym regionem, brzmiących wręcz jak scenariusz metafizycznego thrillera science-fiction. Czemu więc nie wykorzystać wszystkiego, co przyniosła popkultura czy takie seriale jak Stranger Things, jako tła do opowiedzenia o koniecznej do przerobienia traumie wojennej? jeżeli tak trudny temat ma wtedy szanse trafić do szerokiej grupy, a nie tylko tych, co już się na ten temat orientują, co już coś wiedzą.

Niektórzy piszą, iż to Czarne stokrotki to polski Dark.

Być może tak jest. Nie wiem, bo ani ja, ani Dominika nie dałyśmy rady obejrzeć tego serialu. Nie wciągnął nas. My potrzebujemy emocji, iż by za czymś pójść. Razem kochamy The Curse i Genialną Przyjaciółkę i uważamy ją za dwa najlepsze seriale świata. Ale skoro Dark jest świetny – to chyba dobrze? Wiem jedynie, iż w Dark pojawiają się tunele, i u nas też. Ale to dlatego, iż w Polsce, w Niemczech, Austrii, a choćby części Francji można odnaleźć sztolnie i całe podziemne, wykorzystywane przez nazistów labirynty. To idealna sceneria pod tworzenie dreszczowców.

Sam Wałbrzych, w którym usytuowałyśmy naszych bohaterów, jego przeszłość i topografia bardzo współgrają z naszą rozwibrowaną i pojechaną wyobraźnią. Ten specyficzny klimat miasta oraz całego Dolnego Śląska pozwalają nam dozować emocje w taki sposób, by trudna historia skrzywdzonych przodkiń potrafiła poruszyć widza, ale go nie przygniotła. Temu służą rozładowujące nieco napięcie lub przekierowujące jego wektor wątki fantastyczne, nadprzyrodzone i mistyczne.

Bardzo dużo tu wątków wszelakich. Mamy geolożkę (Karolina Kominek), która wraca do rodzinnego Wałbrzycha, aby odnaleźć zaginioną córkę, podejrzaną o uprowadzenie kilkorga dzieci. Mamy wątek policjanta (Dawid Ogrodnik), który bada sprawę, jest gejem i ma tajemniczy romans z przedstawicielem dyskryminowanej społeczności romskiej. Wreszcie – jest i lokalna filantropka, która ewidentnie coś ukrywa, a do tego wszędzie czają się duchy, tajemnicze choroby, zwierzęta i rzadkie surowce. Jestem pewna, iż i tak nie wymieniłam wszystkiego. Jak się w tym połapać?

Nagromadzenie wątków wbrew pozorom przystaje do percepcji współczesnych ludzi o przebodźcowanej, wręcz ADHD-owej neurologii, gdzie koncentracja paradoksalnie następuje wtedy, gdy dużo się dzieje. Albo raczej – gwałtownie gaśnie i trzeba ciągle dostarczać dopaminy. W fabularnym splątaniu interesujące jest to, co się przebija i w jaki sposób – tak jak w życiu zastanawiamy się, czyje narracje i dlaczego są na wierzchu? Z drugiej strony, mamy w naszym serialu wiele scen, w których główna bohaterka jest sama ze sobą, pogrążona w swojej podróży w głąb siebie. To są sceny trwające po kilka minut, czasem niemal nie do wytrzymania dla spragnionej bodźców widowni thrillerów czy kryminałów.

Czy współczesne społeczeństwo, trochę bardziej sterapeutyzowane niż nasze matki i babki, może dzisiaj zatrzymać dziedziczenie traum?

Często myślę o tym, iż sposób, w jaki małemu dziecku opowiada się wojnę, ma ogromne znaczenie dla jego rozwoju. Jednocześnie ukrywanie faktu, iż świat był i jest pogrążony w wojnach, które wywołują w naszych rodzinach ogromne tragedie, też okazuje się groźne. Główna bohaterka naszego serialu bierze sporo leków, żeby ograniczyć objawy choroby, która tak naprawdę jest efektem życia z niewypowiedzianą tajemnicą. To rujnuje jej relacje z córką i ją samą. Wiele kobiet cierpi przez to, iż czegoś im nie powiedziano. Muszą to odkryć – na przykład na terapii – by iść dalej, więc ja bym chyba nie pytała o to, czy mówić, ale kiedy. To próba może nie od razu zerwania traumatycznego łańcucha, ale sprawienia, żeby mniej boleśnie wżynał się w ciało.

Wojna opowiadana z perspektywy kobiet to jednak nie tylko historie wielkich krzywd, ale i strategii przetrwania. Na przykład kobiet, które pracowały dla nazistów. Co robiły?

Ilse Grunn, przodkini głównej bohaterki naszego serialu, była wzorowana na legendarnej jasnowidzce, Niemko-Chorwatce Marie Orsic, wokół której krąży mnóstwo teorii spiskowych. Jedna z nich głosi, iż była nazistką, zarabiała ogromne pieniądze jako medium, a z jej porad korzystali hitlerowcy. Wraz ze swoimi przyjaciółkami miała prowadzić Towarzystwo Vril, które nazwałabym kobiecym minigangiem jasnowidzek. Opowieści o nich głoszą, iż członkinie grupy nosiły długie włosy do ziemi i wiktoriańskie suknie w czasach, gdy modne były już zupełnie inne stroje, obowiązywały nowe kanony urody, typy sylwetek i wartości. Marie Orsic to postać historyczna, której po części prawdziwa, w części fałszywa (lub nie) biografia stanowi dowód na to, iż binarny podział na ofiary i katów, kobiety i mężczyzn, zupełnie nic nie mówi nam o rzeczywistości. Poza tym dość specyficzne dla III Rzeszy były moc wyobraźni i ogromne wręcz inwestycje – dosłowne i symboliczne – w budowanie mitologii. Tym naziści różnili się od współczesnych zbrodniarzy wojennych, iż powoływali do życia idee, które balansowały na krawędzi realności i fikcji.

Brzmi to dość niepokojąco.

I ja tego absolutnie nie gloryfikuję. Myślę, iż jest to niezdrowo fascynujące, ale koszmarnie niebezpieczne. jeżeli Hitler był w stanie wydać astronomiczne pieniądze na ekspedycję do Tybetu, by znaleźć tam wejście do podziemnej krainy z nadludźmi, albo na próbę odtworzenia tura w hamburskim zoo, to myślę, iż mógł też wydać miliony marek na jasnowidzki. Jest w tym jakaś baśniowość, która uwiodła mnóstwo ludzi gotowych robić straszne rzeczy w imię wiary w nadprzyrodzone, magiczne światy, do których doprowadzić miało zwycięstwo w wojnie.

Putin nie tworzy takich opowieści?

Nie znam mitologii słowiańskiej ani baśni rosyjskich na tyle dobrze, by móc to z całą pewnością stwierdzić, ale raczej nie widzę w jego działaniach nawiązań do koncepcji nadczłowieka w magicznej formule. Natomiast figurą niebazującą w ogóle na fantazji jest Donald Trump, z którego demokraci próbują robić ćwoka, a jest to najbardziej pragmatyczny typ żyjący na Ziemi. Typ, który paradoksalnie, jako jedyny zdaje sobie sprawę z kryzysu klimatycznego, głosząc wszem wobec, iż go nie ma. W ten sposób Trump wyrucha nas wszystkich, zajmie Kanadę i Grenlandię, dając Amerykanom dostęp do wody, kiedy inni będą zdychać z pragnienia.

Stowarzyszenie Vril potrzebne było wam w serialu, żeby opowiedzieć, jak zhakować system (hex the state) w obliczu opresji?

Legenda głosi, iż członkiniom Vril za przepowiadanie losów wojny zapłacono więcej pieniędzy, niż pochłonęłaby budowa całego kompleksu Riese [niedokończonego, największego projektu górniczo-budowlanego nazistowskich Niemiec, mieszczącego się w Górach Sowich i na Zamku Książ oraz w jego podziemiach – przyp. P.J.]. Interpretuję to tak, iż mogły wciskać tym Niemcom kity i na tym zarabiać. W trakcie seansów spirytystycznych miały rozrysowywać rakiety, maszyny latające à la UFO i tak dalej. To oczywiście czyniło je złymi nazistkami. Ale mnie najbardziej ciekawi fakt, iż stworzono opowieść o kobietach, które odmówiły bycia ofiarami i w sytuacji zagrożenia wybrały dość nieoczywistą drogę. dzięki tych odniesień w serialu próbujemy się zastanawiać, w jaką narracje są skłonni uwierzyć ludzie zmagający się z wyzwaniem przetrwania. Jakie przyjmują strategie – na przykład wtedy, gdy na ich dzieci czeka pewna krzywda? Czy są gotowe wybrać dla nich śmierć zamiast cierpienia? Osobiście nic nie przeraża mnie bardziej niż fakt, iż nie mogłabym zaradzić cierpieniu swoich córek.

Dlaczego mamy się nad tym zastanawiać teraz?

Aby przeciwdziałać coraz lepiej przyswajanej przez nas w Polsce narracji o nieuchronności wojny, która jest opowieścią patriarchalną, stereotypowo męską, odwieczną, wziętą z pożądania czegoś, co do ciebie nie należy. Uwierzyliśmy za sprawą polityków i ludzi zarabiających na przemocy w to, iż musimy już ustawiać czołgi na granicy, łupać kolejny procent PKB w przemysł zbrojeniowy – teoretycznie po to, by przeciwdziałać wojnie, a tak naprawdę po to, by się ona wydarzyła, by odtwarzać stare schematy i nie dopuścić do przebudowy świata nieopartej o patriarchalne wzorce i wartości.

Pytanie, czy można sprawić, iż ludzie – niezależnie, czy rządzi nimi Putin, Trump, Netanjahu – przestaną wierzyć w opowieść o konieczności zbrojenia się, kupowania nowych rakiet, napędzania lęku i koła przemocy. Czy jest w ogóle coś silniejszego niż lęk przed wojną – samospełniającą się przepowiednią? Czy można osiągać zyski inaczej niż przez zadawanie ran?

Można?

Nie wiem, próbuję zadawać sobie te pytania w literaturze, tworząc alternatywne światy, wyobrażając je sobie. Robią to artyści sztuk wizualnych. Ale wiemy, iż więcej ludzi ogląda seriale, niż czyta książki czy chodzi na wystawy. Wykorzystuję więc swoje przywileje i próbuję opowiadać coś nowego serialem, który dociera szeroko, i mówię w nim innymi głosami niż te, które dotychczas referowały nam historię, sprowadzając ją do przegranych walk i zwycięstw. Przy czym tymi nowymi głosami nie muszą być tylko kobiety. Niesłyszanych grup jest znacznie więcej. Dlatego życzyłabym więc sobie, żebyśmy więcej pieniędzy wydawali na wymyślanie sobie lepszego świata, a nie na wojnę, której jeszcze jej tutaj nie ma, a może choćby jej nie będzie.

Specjaliści od obronności powiedzą ci, iż skazujemy się na klęskę takim rozumowaniem.

Ale nie powiedzą, ile już wydaliśmy kasy, której zabrakło na ochronę środowiska, aborcję, osoby z niepełnosprawnościami – problemy, o których zaczęliśmy głośno mówić, zanim wojna obok nas w pełni wybuchła. Głupio było, gdybyśmy się teraz z tego wycofali, gdyby okazało się, iż wyrzuciliśmy pieniądze w błoto. Nie. My je zainwestowaliśmy w to, żeby chłopcy przez cały czas mogli się bawić, żeby mogli się zakładać, kto komu spuści wpierdol. Wtedy nie ma miejsca na problemy dziewczynek, które „bawią” się w dom i nie chcą niszczyć życiodajnego ogródka, planety.

Skoro już wywołałaś wątek przyrody, to jaka jest jej rola w serialu?

Nie chcę dokładnie zdradzać zakończenia fabuły, ale pojawiają się w niej skrzypłocze – jeden z najstarszych gatunków stawonogów żyjących na Ziemi. Od dawna były wykorzystywane do badań, w których znaleziono dowody na wyjątkowe adekwatności ich niebieskiej krwi [koloru tego nabywa pod wpływem zetknięcia z tlenem – przyp. P.J.] i zawartej w niej hemocyjaniny. Według niektórych źródeł naziści, w tym ojciec medycyny kosmicznej doktor Hubertus Strughold, przeprowadzali eksperymenty z przetaczaniem krwi skrzypłoczy na więźniach z obozów koncentracyjnych. Sprawdzano w ten sposób możliwości adaptacyjne na różnych obrotomierzach, dając początki medycynie kosmicznej, która potem rozkręciła się w USA. To właśnie tam wyjechał Strughold, którego w przeciwieństwie do jego podwładnych nie skazano w procesie norymberskim za przeprowadzanie doświadczeń i zbrodnie wojenne.

Eksperymenty realizowane są w ośrodku spa lokalnej filantropki Marty Czarneckiej (Edyta Olszówka). Co symbolizują skrzypłocze?

Działalność człowieka goniącego za młodością, pięknem i własnymi, dość próżnymi pragnieniami, których koszt ponosi środowisko. To metafora choćby przemysłu kosmetycznego, w którym do zabiegów liftingujących wykorzystuje się krew najdłużej istniejącego gatunku w historii naszej planety. Nazywamy skrzypłocze żywymi skamielinami, bo od 431 milionów lat realizowane są w niezmienionej ewolucyjnie formie. Są pamięcią Ziemi, pamięcią świata, którą w imię ludzkich kaprysów może czekać wyginięcie. Ci sami ludzie, którzy niszczą nasze zasoby, bawią się w filantropię, która stanowi obrzydliwą próbę zmycia z siebie winy za to, iż się należy do oligarchii, buduje nowe antyspołeczne układy i pomnaża zyski kosztem innych, w tym także istot pozaludzkich. Czarnecka to karykatura księżnej Daisy, która mieszkała w wałbrzyskim zamku Książ i także oddawała się dobroczynności, czasem choćby całkiem mądrej i słusznej, choć była częścią zupełnie niesprawiedliwego systemu. Systemu, który w nieco zmienionej formie utrzymuje się do dziś – w Polsce zwłaszcza dzięki narracji o lepszej, błękitnej krwi. W naszym serialu ta krew staje się jednak przekleństwem, a nie dowodem na arystokratyczne pochodzenie.

Wpasowuje się to chyba w ludowy zwrot w historii Polski.

I mój osobisty zwrot przewietrzania głowy jako twórczyni. Artyści, mimo w większości fatalnej sytuacji ekonomicznej, mają też tendencję do stawiania siebie w pozycji mądrzejszego, jednak uprzywilejowanego, mówiącego do wąskich elitarnych grup, do samego siebie. Nie wiem, jak to zmienić, tak żeby było idealnie inkluzywnie, ale zamiast zatrzasnąć się w szufladce – pisarka – chwytam za broń masowego rażenia – formułę, której nie robi się jeden na jeden i nie robi od jednego dla drugiego, tylko kolektywnie. Dominika myśli i czuje bardzo podobnie. Dlatego zdecydowałyśmy się napisać serial. I gdy stacja powiedziała nam „zróbcie z tego kryminał czy thriller”, nie obraziłyśmy się na formę, użyłyśmy jej, żebyśmy razem mogły opowiedzieć to, co chciałyśmy, w taki sposób, by zrozumiała to każda osoba, a nie tylko ta z doktoratem. Zrobiłyśmy to ze wspaniałymi ludźmi, którzy też mieli coś ważnego do przekazania – na przykład scenarzyście Marcinowi Ciastoniowi bardzo zależało na wątku gejowskim. Policjant w Wałbrzychu jest otwarcie gejem. Nic tak dobrze nie robi zmianie społecznej jak popkultura. A serial to dziś najważniejsza część popkultury.

Potwierdzają to słowa prof. Joanny Hańderek à propos zmieniania nawyków żywieniowych: „Wystarczyłoby w popularnym serialu umieścić twardego weganina czy wegankę, by społeczny barometr zmian zaczął działać”.

A zobacz, ile dla osób z niepełnosprawnościami zrobiły Matki Pingwinów. Prawie cała ekipa serialu była potem na proteście pod kancelarią premiera, gdzie wspólnie domagaliśmy się od rządu wprowadzenia ustawy o asystencji osobistej. I co? Na stronach Rządowego Centrum Legislacji opublikowano wreszcie projekt ustawy.

To co miałoby się zmienić po seansie Czarnych stokrotek?

Może lepsze rozumienie feminizmu poprzez przerobienie swoich relacji z matkami i babkami? Ta opowieść w dużej mierze jest o macierzyństwie, zazdrości i lojalności pokoleniowej, która często jakoś przeszkadza nam we wspólnej walce z patriarchatem i zrozumieniem, iż wojna jest jego najwierniejszym ucieleśnieniem.

**

Agnieszka Szpila – pisarka, ekofeministka, kulturoznawczyni, aktywistka. W swoich książkach i tekstach zajmuje się głównie ekofeminizmem oraz tematami związanymi z osobami dyskryminowanymi – w tym z mniejszościami, z głównym uwzględnieniem osób z niepełnosprawnościami. Autorka książek: Łebki od Szpilki, Bardo, Heksy i Octopussy. W styczniu 2025 roku premierę miał serial Czarne stokrotki według wspólnego pomysłu jej i Dominiki Predosovej.

Idź do oryginalnego materiału