Rok temu cieniem na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji położył się hollywoodzki strajk aktorów. Duże filmy ("Challengers" Luki Guadagnino) wypadły z programu, a na czerwonym dywanie zrobiło się wyjątkowo mało gwiazdorsko. W tym roku impreza wraca jednak w pełni sił – przynajmniej jeżeli chodzi o kaliber hollywoodzkich nazwisk, które mają zaszczycić wyspę Lido. Różnicę widać już pierwszego dnia: imprezę otworzył "Beetlejuice Beetlejuice" Tima Burtona, a reżyser przybył do Wenecji wraz z obsadą, w której znalazły się takie sławy, jak Michael Keaton, Winona Ryder czy Jenna Ortega. Imprezę otworzył więc film głośny i wyczekiwany. Ale czy dobry? Żeby przeczytać recenzję, powiedzcie trzy razy nazwisko autora: Popielecki, Popielecki, Popielecki.
Burt-on, Burt-off
autor: Jakub Popielecki
"Beetlejuice Beetlejuice" ma świetny tytuł. Powiedz dwa razy "Sok z żuka" – i dostajesz sequel "Soku z żuka". W punkt, proste, zabawne. Na dodatek zgodne z regułami świata przedstawionego ustanowionymi w pierwszym filmie. A przy okazji dalekie od nazewniczego absurdu, w jaki wpadają twórcy rozmaitych kontynuacji. Wiecie: ci, którzy stają na głowie, próbując odpowiedzieć na pytanie, jak tu połączyć słowa "szybcy" i "wściekli" z odpowiednią cyferką. Ale ów świetny tytuł jest też celną metaforą tego, co się w nowym filmie Tima Burtona nie udało. Skoro trzymamy się reguł świata przedstawionego, warto pamiętać, iż dwukrotne wymówienie słowa "Beetlejuice" nie wystarcza, żeby czar zadziałał. No i nie działa.
Tytuł przynajmniej nie kłamie, bo "Beetlejuice Beetlejuice" opiera się na szeregu powtórzeń. Znów mamy zbuntowaną nastolatkę pomstującą na swoją rodzinę – po prostu zamiast Winony Ryder gra ją Jenna Ortega (jako córka Lydii Deetz, Astrid). Akcja znów oscyluje wokół próby wzięcia ślubu z Lydią (Ryder) – po prostu tym razem o jej rękę walczy aż dwóch dżentelmenów. Justin Theroux w roli jednego z nich – jako piąte koło u wozu rodziny Deetzów – zastępuje zresztą ekscentrycznego dekoratora wnętrz Otho z pierwszego filmu. I tak dalej: znowu ktoś trafia do poczekalni w zaświatach, znowu ktoś zaprzyjaźnia się z duchem, znowu ktoś wymawia trzy razy "Beetlejuice"… Podobnych rymów jest tu multum, bo taka już natura kontynuacji. Pytanie tylko, czy wynika z tego coś więcej niż "widzowie, poprosimy o więcej pieniędzy".
Najłatwiej chyba obejrzeć "Beetlejuice Beetlejuice" jako próbę zaklęcia rzeczywistości: jako film o sobie samym. Bohaterką jest dorosła Lydia Deetz, niegdyś zbuntowana gotka, dziś gotka (względnie) przystosowana. Swój talent do rozmowy ze zmarłymi przekuła bowiem w interes i prowadzi w tej chwili program telewizyjny, w którym dla poklasku komunikuje się z zaświatami. Innymi słowy: zrobiła karierę, choć mało kto traktuje ją poważnie. Nie trzeba szczególnie mrużyć oczu, by dostrzec, iż to trajektoria bliska trajektorii kariery samego Burtona. Reżyser sam przecież zaczynał jako hollywoodzki ekscentryk, ale dziś trudno nazywać go outsiderem – w końcu dopiero co nakręcił najnowszą wersję "Dumbo". Niestety: dźwięk nazwiska Burton prowokuje dziś raczej irytację niż ekscytację. Telewizyjna kariera Lydii rymuje się więc z niedawnym zwrotem twórcy ku serialowi. Przecież obecność Jenny Ortegi w obsadzie "Beetlejuice Beetlejuice" jest tyleż komercyjną wypadkową sukcesu "Wednesday", co manifestem intencji: Burton chce zaszczepić Burtonomanię kolejnemu pokoleniu.
Całą recenzję filmu "Beetlejuice Beetlejuice" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.
Po nieoczekiwanej tragedii rodzinnej trzy pokolenia Deetzów wracają do domu w Winter River. Lydię wciąż prześladuje wspomnienie Beetlejuice'a. Teraz jej życie staje na głowie, kiedy jej buntownicza nastoletnia córka, Astrid, znajduje tajemniczą makietę miasteczka na strychu. Tym samym przypadkiem zostaje otwarty portal prowadzący w zaświaty. W obu światach w powietrzu wiszą kłopoty, tak więc kwestią czasu jest, kiedy ktoś trzykrotnie wypowie imię Beetlejuice'a, a podstępny demon wróci, żeby wywołać chaos taki, jaki tylko on potrafi.
***
recenzja filmu "Beetlejuice Beetlejuice", reż. Tim Burton
Burt-on, Burt-off
autor: Jakub Popielecki
"Beetlejuice Beetlejuice" ma świetny tytuł. Powiedz dwa razy "Sok z żuka" – i dostajesz sequel "Soku z żuka". W punkt, proste, zabawne. Na dodatek zgodne z regułami świata przedstawionego ustanowionymi w pierwszym filmie. A przy okazji dalekie od nazewniczego absurdu, w jaki wpadają twórcy rozmaitych kontynuacji. Wiecie: ci, którzy stają na głowie, próbując odpowiedzieć na pytanie, jak tu połączyć słowa "szybcy" i "wściekli" z odpowiednią cyferką. Ale ów świetny tytuł jest też celną metaforą tego, co się w nowym filmie Tima Burtona nie udało. Skoro trzymamy się reguł świata przedstawionego, warto pamiętać, iż dwukrotne wymówienie słowa "Beetlejuice" nie wystarcza, żeby czar zadziałał. No i nie działa.
Tytuł przynajmniej nie kłamie, bo "Beetlejuice Beetlejuice" opiera się na szeregu powtórzeń. Znów mamy zbuntowaną nastolatkę pomstującą na swoją rodzinę – po prostu zamiast Winony Ryder gra ją Jenna Ortega (jako córka Lydii Deetz, Astrid). Akcja znów oscyluje wokół próby wzięcia ślubu z Lydią (Ryder) – po prostu tym razem o jej rękę walczy aż dwóch dżentelmenów. Justin Theroux w roli jednego z nich – jako piąte koło u wozu rodziny Deetzów – zastępuje zresztą ekscentrycznego dekoratora wnętrz Otho z pierwszego filmu. I tak dalej: znowu ktoś trafia do poczekalni w zaświatach, znowu ktoś zaprzyjaźnia się z duchem, znowu ktoś wymawia trzy razy "Beetlejuice"… Podobnych rymów jest tu multum, bo taka już natura kontynuacji. Pytanie tylko, czy wynika z tego coś więcej niż "widzowie, poprosimy o więcej pieniędzy".
Najłatwiej chyba obejrzeć "Beetlejuice Beetlejuice" jako próbę zaklęcia rzeczywistości: jako film o sobie samym. Bohaterką jest dorosła Lydia Deetz, niegdyś zbuntowana gotka, dziś gotka (względnie) przystosowana. Swój talent do rozmowy ze zmarłymi przekuła bowiem w interes i prowadzi w tej chwili program telewizyjny, w którym dla poklasku komunikuje się z zaświatami. Innymi słowy: zrobiła karierę, choć mało kto traktuje ją poważnie. Nie trzeba szczególnie mrużyć oczu, by dostrzec, iż to trajektoria bliska trajektorii kariery samego Burtona. Reżyser sam przecież zaczynał jako hollywoodzki ekscentryk, ale dziś trudno nazywać go outsiderem – w końcu dopiero co nakręcił najnowszą wersję "Dumbo". Niestety: dźwięk nazwiska Burton prowokuje dziś raczej irytację niż ekscytację. Telewizyjna kariera Lydii rymuje się więc z niedawnym zwrotem twórcy ku serialowi. Przecież obecność Jenny Ortegi w obsadzie "Beetlejuice Beetlejuice" jest tyleż komercyjną wypadkową sukcesu "Wednesday", co manifestem intencji: Burton chce zaszczepić Burtonomanię kolejnemu pokoleniu.
Całą recenzję filmu "Beetlejuice Beetlejuice" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.
"Beetlejuice Beetlejuice" fabuła i zwiastun
Po nieoczekiwanej tragedii rodzinnej trzy pokolenia Deetzów wracają do domu w Winter River. Lydię wciąż prześladuje wspomnienie Beetlejuice'a. Teraz jej życie staje na głowie, kiedy jej buntownicza nastoletnia córka, Astrid, znajduje tajemniczą makietę miasteczka na strychu. Tym samym przypadkiem zostaje otwarty portal prowadzący w zaświaty. W obu światach w powietrzu wiszą kłopoty, tak więc kwestią czasu jest, kiedy ktoś trzykrotnie wypowie imię Beetlejuice'a, a podstępny demon wróci, żeby wywołać chaos taki, jaki tylko on potrafi.