Ultraman: Rising – recenzja filmu. Schematy górą

popkulturowcy.pl 3 miesięcy temu

Ultra Seria wyprodukowana przez studio Tsuburaya Productions stanowi jedną z najbardziej popularnych franczyz należących do gatunku japońskich seriali science fiction. Nie dziwi więc fakt, iż Netfllix postanowił sięgnąć do serii i stworzyć pełnometrażowy film animowany. Co wyszło z tego połączenia?

Ultraman: Rising opowiada widzowi historię Kena Satoa – światowej sławy gwiazdy baseballu. Bohater niechętnie powraca do rodzinnego Tokio, aby przejąć od ojca obowiązki Ultramana – legendarnego superbohatera. Od tego momentu zmuszony jest walczyć (z niekoniecznie dobrym skutkiem) ze złowrogimi potworami Kaiju. Jednak wszystko w życiu Sato się zmienia, gdy na jego drodze staje nowo narodzony potomek Gigantrona, jednego z krwiożerczych Kaiju. Zmuszony do opieki nad młodym potworem Sato próbuje odnaleźć się w roli rodzica, członka nowej drużyny, a także Ultramana. Czy mu się powiedzie?

Ultraman: Rising ma ciekawą koncepcję i pomysł na film. Produkcja potrafi zaciekawić już w pierwszych minutach. Mamy bowiem kapryśnego głównego bohatera (z naprawdę wielkim ego) powracającego do rodzinnego miasta, by tam przejąć schedę po ojcu. Co więcej, z rodzicem nie utrzymuje kontaktu, a jego jedynym kompanem jest sztuczna inteligencja o imieniu Mina. Film naprawdę dobrze się zapowiada, jednak wraz z rozwojem akcji jest poziom spada.

Ultraman: Rising pod względem fabularnym w niczym nie zaskakuje widza. Produkcja trzyma się znanych, utartych schematów i na dobrą sprawę już w połowie filmu można domyślić się jego zakończenia. choćby scena po napisach jest oczywista i niczym nie intryguje odbiorcy. Wydarzenia, motywy, a choćby kreacje głównych bohaterów są tak znane i oklepane, iż Ultraman: Rising zamiast wprowadzić coś nowego, stale podąża wytyczoną już dawno ścieżką i ani na chwilę nie zamierza z niej zboczyć. Wielka szkoda, bo produkcja zapowiadała się nieźle, a okazała się zmarnowanym potencjałem.

Film momentami mocno się dłuży, przez co niezmiernie nuży widza. W połowie historii losy bohaterów przestają być wciągające, a my łapiemy się na myśli: „kiedy ten finał?”. Co więcej, widzowi serwowane są ckliwe sceny, które w teorii miały wzruszać, a tak naprawdę powodowały jedynie zniecierpliwione westchnięcia. jeżeli chodzi o sam finał historii, jest on tak samo sztampowy jak cała produkcja i niczym nie ujmuje widza. Wiemy, jak powinna skończyć się ta animacja, i dokładnie tak wygląda jej finał. Żadnych zaskoczeń czy nagłych zwrotów fabularnych.

kadr z filmu

Jednak czy Ultraman: Rising mimo wszystko ma jakieś plusy? Owszem. Animacja może pochwalić się naprawdę ładną kreską, a nowoczesne Tokio zachwyca w kadrze. Ukazane Kaiju również stanowią ucztę dla oka, szkoda tylko, iż jest ich tak mało w całym filmie. Ultraman: Rising sprawdzi się świetnie jako rozrywka dla najmłodszych widzów. Animacja bowiem potrafi zachwycić kolorami, szybką akcją, a także niesie ze sobą ważne (choć dalej znane i schematyczne) przesłanie.

kadr z filmu

Ultraman: Rising z pewnością nie wpisze się w kanon najlepszych animacji. Stanowi interesujący konspekt, jednak oklepane schematy i nieangażująca akcja sprawiają, iż film ten jest po prostu średni. Nie jest to oczywiście złe kino, jednak uważam, iż zdecydowanie można nie umieszczać tej produkcji na swojej liście do obejrzenia.

Fot. główna: materiały promocyjne // Netflix

Idź do oryginalnego materiału