Skoro ubecy stali się ostateczną wyrocznią w kwestii zawiłości naszej historii, lutowy ranking od czapy poświęcę najwspanialszym kreacjom oficerów UB i SB w polskim kinie. Numero uno jest dla mnie oczywisty: Nie masz, ach nie masz ubeka nad kapitana Wirskiego w „Człowieku z żelaza” (Andrzej Seweryn).
Wielu ludzi błędnie zakłada, iż „Człowiek z żelaza” kończy się dobrze (albo iż głównym bohaterem jest Lech Wałęsa; nie jest, pojawia się w tle w roli samego siebie, podobnie jak Walentynowicz czy Borowczak, którzy odgrywali przecież nie mniej istotną rolę w sierpniowym strajku). Otóż kończy się źle. Przegapili to choćby w oficjalnym streszczeniu w serwisie filmpolski.pl!
Główny wątek fabuły to prowokacja, którą Wirski montuje razem z obleśnym partyjnym aparatczykiem Badowskim (Franciszek Trzeciak). Chodzi o skompromitowanie jednego ze strajkujących stoczniowców, Tomczyka. To postać fikcyjna, acz luźno wzorowana na Borusewiczu (Jerzy Radziwiłłowicz).
Wirski i Badowski chcą, żeby upadły dziennikarz Winkel (Marian Opania) sporządził kompromitujący reportaż, tak zwaną (wówczas) „śmierdziuchę”. Podstawą reportażu ma być teczka Tomczyka, którą Opani wręcza Wirski.
Teczka przedstawia Tomczyka jako zdegenerowanego psychopatę. Jako widzowie możemy jednak zrobić to, czego nie możemy zrobić z żadną ubecką teczką w rzeczywistości – obejrzeć we flashbackach, jak coś wyglądało naprawdę, a jak SB to przedstawiło w swoich zafałszywanych papierach.
Gdyby mogło tak być teraz, iż przy każdym świstku z teczki Kiszczaka pokazują nam się prawdziwe okoliczności jego powstania! Ale w życiu to równie niemożliwe, jak wyciągnięcie MacLuhana zza kadru.
W finale więc wprawdzie Winkel się w końcu buntuje i zrywa współpracę z Wirskim, ale to nie ma znaczenia. SB będzie miała swoją śmierdziuchę z nim albo bez niego.
Dzidek (Bogusław Linda), symboliczny wahający się polski inteligent, wierzy w ich wersję i wierzy, iż to Winkel jest kłamcą. „Ale ja ci to wszystko mogę wytłumaczyć” – bełkocze przerażony Winkel. „Ten pan nam już wszystko wytłumaczył” – odpowiada Dzidek. Już jest ich, cały na wieki, już nic sobie nie da wyjaśnić. Samo życie!
Lubię myśleć, iż kreacje Lindy w wczesnych filmach Pasikowskiego to kontynuacja kreacji Lindy w „Przypadku” i „Człowieku z żelaza” – sympatycznego ale pochopnego inteligenta, którym strasznie łatwo jest manipulować. Porucznik Arek i Franz Maurer mają jakieś ogólnikowo nakreślone „backstory”: iż kiedyś Kochali i się Nacięli, kiedyś byli Idealistami, a teraz już Wiedzą O Co Chodzi.
To backstory pasuje do kogoś takiego jak Dzidek albo Witek z „Przypadku”. Pomijając przecież ten cały samolot – prawdopodobnie w każdym wariancie Witka czeka życiowe rozczarowanie. Rozczaruje go albo partia, albo opozycja, albo miłość, bo Witek robi wrażenie człowieka, który jako trzydziestolatek nie umie się pogodzić z życiową prawdą, iż „takie jest selawi”.
A jak już się pogodzi koło czterdziestki, to kosztem przeistoczenia się w tego wypalonego cynika. I dopiero w tej kreacji zresztą zrobił wreszcie zasłużoną karierę, bo wypalony cynik to idealny „gieroj naszego wriemieni” Trzeciej Rzeczpospolitej.
Porządny ubek powinien przede wszystkim przerażać. Z Franzem Maurerem lepiej nie zadzierać, ale nie robi wrażenie skondensowanego zła. Wirski już bardziej, ale jednak ma jakieś ludzkie cechy, wydaje się osobą, z którą dałoby się pogadać (choć tu choćby nie wystarcza zasada „lepiej z nim nie zadzierać”, bo nigdy nie wiadomo, kiedy on zadrze z tobą).
Nikt, naprawdę nikt (zapraszam do kontrprzykładów!) nie przerażał w roli ubeka tak jak Janusz Gajos. Brr! Jest straszny w „Przesłuchaniu” i jest straszny w „Psach”. Tu też lubię sobie wyobrażać, iż ta druga postać jest kontynuacją tej pierwszej (chociaż oczywiście wiek się nie zgadza).
Seweryn zresztą też w „Uwikłaniu” Bromskiego gra jakby tę samą postać, co w „Człowieku z żelaza” – jego Prezes jest jakby kontynuacją Wirskiego. Co prowadzi do smutnego wniosku, iż jesteśmy w tym kraju zatrzaśnięci w pułapce wiecznej sequelozy, w której te same postacie ciągle odgrywają ten sam dramat.