Tytani. Świat Bestii. Tom 1 – recenzja komiksu

popkulturowcy.pl 4 tygodni temu

Kiedy byłam mała, naprawdę kochałam kreskówkowych Młodych Tytanów. Teraz natomiast, kiedy mała już nie jestem, postanowiłam, iż najwyższy czas sprawdzić również wersję dla tych trochę starszych odbiorców.

Liga Sprawiedliwości nie przetrwała Mrocznego Kryzysu, świata strzegą teraz Tytani! Nightwing postanowił wyjść z cienia mentora i stanąć na czele drużyny złożonej z przyjaciół. Tytani przysięgają działać otwarcie i nie ukrywać niczego ani przed swoimi sojusznikami, ani przed sobą nawzajem.

Od początku wszystko idzie jednak nie tak – Amanda Waller coś knuje, Borneo płonie, a Kościół Krwi się odrodził. Na dodatek w Wieży Tytanów leży martwy Flash. Ale to dopiero początek problemów, bowiem do Ziemi zbliża się kosmiczne zagrożenie, które pogrąży świat w chaosie. Czy drużyna to udźwignie i czy Nightwing jako przywódca podejmie adekwatną decyzję?

– opis wydawcy

Tytani. Świat Bestii. Tom 1 to początek nowej serii komiksów ze stajni DC – choć, jak się prędko przekonałam, wciąż powiązanej z masą innych. I, jak na zaledwie początek historii, dzieje się tu szalenie dużo. Mamy jakieś globalne katastrofy, mordercze sekty, spiski Amandy Waller i na dokładkę: bitwę gigantycznych, kosmicznych, tytanicznych rozgwiazd kontrolujących umysły oraz mutujących ludzi. Nie powiem, było to wszystko dość… dynamiczne. Ale też niestety przytłaczające. Do tego stopnia, iż nie sposób było tak naprawdę się w cokolwiek z tego wczuć.

Fot. materiały promocyjne (Egmont)

Ogólnie rzecz biorąc, lubię, gdy w dziele rozrywkowym dużo się dzieje. Uwielbiam Johna Wicka czy Mission: Impossible, które są dosłownie przepakowanymi walkami i wybuchami akcyjniakami. Mimo tego jednak Świat Bestii trochę nagiął tę cienką granicę pomiędzy „dużo akcji” a „za dużo akcji”. Na przestrzeni niespełna 300 stron, świat i ludzi trzeba było ratować tyle razy, iż żadne z tych zagrożeń nie miało żadnego ciężaru – zwłaszcza, iż komiks gwałtownie uświadamia nam, iż plot armor i tak zadziała tu prężnie. No, może z jednym wyjątkiem, ale choć kreowano tę scenę na bardzo emocjonalną, zupełnie mnie nie ruszyła. W tamtym momencie ta postać była dla mnie jedynie figurką akcji; jedną z wielu zresztą – i to na dodatek wypowiadających czasem kwestie dialogowe tak sztuczne i niepasujące do dwudziestokilkulatków, iż Google Gemini brzmi od nich bardziej ludzko. Jej obecność bądź jej brak był mi więc raczej obojętny.

A szkoda – bo, jak wspomniałam we wstępie, Młodych Tytanów kochałam od dziecka i jeszcze przed sięgnięciem po ten tom każde z nich było mi emocjonalnie raczej bliższe niż dalsze. Gdyby więc ta sama postać zginęła, powiedzmy, w kreskówce z 2003 roku, pewnie zalałabym się łzami. Wtedy, teraz – bez różnicy. Tymczasem tutaj, no cóż… Jestem po prostu rozczarowana.

Fot. materiały promocyjne (Egmont)

Rozczarowała mnie także odrobinę kreska komiksu. Jest poprawna, ale nic ponadto. Nie podobała mi się, choć profesjonalnie wykonane kolory na pewno ciągnęły ją trochę do góry. No, a przynajmniej tak to wyglądało w głównej części tomu. Pod koniec bowiem dostajemy jeszcze 3 zeszyty innych autorów, dziejące się mniej więcej w podobnym czasie, co główna linia fabularna – i one już wyglądają ciekawiej. Szczególnie ten pierwszy ma bardzo interesujący styl graficzny; chybotliwy, trochę oniryczny, ale za to bardzo ekspresywny. Nie wiem, czy wytrzymałabym 300 stron w takiej tonacji, aczkolwiek kilkadziesiąt sprawdziło się świetnie.

Co jeszcze z plusów? Cóż – ogólnie rzecz biorąc, ten komiks zusammen do kupy nie jest jakiś tragiczny. Określiłabym go jako po prostu poprawny; ja natomiast liczyłam na sporo więcej, dlatego też teraz czuję się zawiedziona. Co do zasady jednak akcji jest dużo i podobno można tu także znaleźć trochę informacji uzupełniających całokształt uniwersum (tak słyszałam, ale sama nie potwierdzę, bo aż tak głęboko w tym wszystkim nie siedzę). Niektóre kadry oraz okładki, pomimo mojego wcześniejszego przytyku o kreskę, też są ładne. Nie zachwycające, ale ładne. Pojawiło się tu również kilka scen i pomysłów, które rzeczywiście przykuły moją uwagę. Przykładowo, sam start komiksu, zaspoilerowany już w jego opisie: „śmierć” Flasha. Tom zaczyna się jego przedśmiertnym monologiem, co uważam za świetny zabieg. Później wprawdzie i tak rozczarował, ale zanim się to stało, czułam się faktycznie żywo zaangażowana.

Fot. materiały promocyjne (Egmont)

Niestety, w moim osobistym odczuciu Tytani. Świat Bestii. Tom 1 tak czy siak nie podołał. Oczekiwałam dobrej historii o moich ukochanych bohaterach; dostałam zaś komiks poprawny, ale bez niczego, co jakoś specjalnie by mi się podobało. Być może niepotrzebnie sama się aż tak nahype’owałam. Nostalgia to w końcu miecz obosieczny i w tym akurat przypadku najwyraźniej zwrócił się on głównie przeciwko mnie. Tak czy inaczej jednak efekt finalny jest taki, iż nie wiem, czy sięgać po kolejny tom. Będę musiała się nad tym poważnie zastanowić. Nie chcę skreślać całej historii już po jednej części, aczkolwiek, na ten moment, w pierwszym Świecie Bestii nie znalazłam niczego, co zachęciłoby mnie do doczytania całości do końca.


Autor: Tom Taylor, Nicola Scott, Ivan Reis, Annette Kwok
Tłumaczenie: Paulina Walenia
Okładka: Nicola Scott, Annette Kwok
Wydawca: Egmont
Premiera: 23 kwietnia 2025 r.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Stron: 276
Cena katalogowa: 89,99 zł


Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Egmont. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały prasowe – kolaż (Egmont)

Idź do oryginalnego materiału