Wszystkie odcinki Mandalorianina obejrzałam już wiele razy, a ta opowieść uparcie mi się nie nudzi. Kiedy więc oko zawiesiło się na znanym i lubianym, ale w formie komiksu…The Mandalorian powraca w zeszycie opartym na pierwszej połowie drugiego sezonu serialu.
Kto widział jedną z lepszych gwiezdnowojennych serialowych produkcji, ten dobrze wie, jakich opowieści możemy się spodziewać w komiksie The Mandalorian. W westernowskim klimacie powraca Szeryf z Tatooine, ponownie zobaczymy mroźną scenerię z Pasażerki, pojawi się też Bo-Katan Kryze, a na koniec historia z odcinka Oblężenie. Skupiamy się więc w całości na epizodycznej części drugiego sezonu, zanim w pełni rozwinie się akcja z Jedi, a fabuła się zagęści.
Przyznam, iż nie zdarzyło mi się jeszcze czytać komiksu na podstawie serialu. W przypadku tego wydania jestem pod wielkim wrażeniem przełożenia fabuły czterech 40-minutowych odcinków na jeden, wcale nie tak obszerny zeszyt. Czasem akcja wydaje się lekko pospieszona, ale ostatecznie nie ma to większego znaczenia. Tak naprawdę rzuciło mi się w oczy to dopiero przy ostatniej części rozgrywającej się w byłej bazie imperialnej. Podczas gdy w oryginale towarzyszyło tu uczucie zamknięcia i niepewności wmieszane w akcję, w komiksie stosunkowo gwałtownie ujawniane są kolejne informacje.

Zresztą warto to zaznaczyć – komiks zdecydowanie jest tutaj pozycją do sięgnięcia po serialu. Mimo iż balans okrajania i zachowania oryginalnych treści jest utrzymany, wszystko w wydaniu jest mrugnięciem do widza. Przede wszystkim patrzymy po prostu na znajome twarze, bo rysunki Georges Jeanty’ego oraz Stevena Cummingsa naprawdę przypominają aktorów. Okazyjnie pojawi się tu ikoniczny one-liner z serialu. No i Grogu! Nie traci nic z słusznie przypisywanego mu uroku i zdecydowanie został obdarowany przez rysowników największą dbałością, jeżeli chodzi o mimikę twarzy. Jakością kreski dorównuje mu jedynie Mando – z wyjęciem twarzy, ma się rozumieć. Tak każe obyczaj.

Natomiast z przedstawieniem postaci łączy się zabawny twist. Raz na jakiś czas rysownicy zakładają chyba, iż czytelnik jednak nie ma uważnego oka i porzucają dbałość o szczegóły w tle – a konkretnie twarze. Szturmowcy na trzecim planie nie muszą mieć dokładnie narysowanych masek, ale Peli Motto? Przykładowo, w części Szeryf na samym początku komiksu jest scena rozmowy Mando z mechanik, kiedy na zbliżeniach jej twarz jest dopracowana pod kątem mimiki. Na tej samej stronie jednak, na wcale nie tak małym obrazku, postać traci całą szczegółowość kosztem nowego wyrazu twarzy, który pozwolę sobie nieironicznie zilustrować:
: )
Co to ma być? Takie potknięcia zdarzają się nie raz, zawsze w lekkim oddaleniu pierwszego planu i wyglądają po prostu absurdalnie. Na szczęście jednak klątwa szkolnego bazgrania na okładce zeszytów omija Mando i Grogu, bo ci wyglądają fenomenalnie. Poza tym jednym idiotycznym szkopułem kreska jest naprawdę ładna. Można by długo przyglądać się zbrojom z beskaru czy statkowi Mandalorianina.
Doceniłam też bardzo kolorystykę i rozplanowanie stron. Na tyle dobrze znam serial, iż niektóre sceny mam już wdrukowane w umysł. Mimo to ich lekko odmienne przedstawienie w komiksie zdecydowanie przypadło mi do gustu. Tu szczególnie wyróżnia się walka ze smokiem na Tatooine, która hipnotyzowała nie mniej niż serialowy oryginał. Ogólnie rzecz biorąc, wszystko jest ładne, spójne, utrzymane w dobrze dobranych barwach. Historię przyjemnie dopełniają też dodatkowe materiały – czyli alternatywne okładki poszczególnych zeszytów, utrzymane w dość różnorodnych stylach.
Przede wszystkim udało się tu uchwycić dynamikę tej historii, co nie było łatwe w serialu z pozbawionym twarzy głównym bohaterem, ani nie jest łatwe w komiksie ze złudzeniem ruchu. Ale wyszło – i to wyszło dobrze. The Mandalorian: Sezon drugi, część pierwsza to naprawdę dobra okazja na ponowne odwiedzenie tego świata, w lekko odświeżonej, a wcale nie mniej przyjemnej formie.
Tekst powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Egmont. Dziękujemy!
Fot. główna: Egmont.pl