
To już druga formacja (po Paneuropie), którą można nazwać polską odpowiedzią na Ligę Niezwykłych Dżentelmenów. Choć w tym przypadku skojarzenia są słabsze, gdyż supergrupę zasilają głównie rzeczywiste postacie; typowo literacka jest jedna. Ale najważniejsza.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP (a dokładniej Departament Dyplomacji Kulturalnej i Promocji Polski) z okazji objęcia prezydentury Polski w Unii Europejskiej przedsięwzięło szereg akcji mających promować nasz kraj za granicą. Ktoś w Departamencie wpadł na pomysł 'a czemu nie dzięki komiksu?'. Tak oto zlecenie stworzenia obrazkowej fabuły otrzymał Maciej Jasiński, którego graficznie wspomogła piątka zdolnych ilustratorów. Wybór Jasińskiego na scenarzystę adekwatnie nie dziwi - znając jego dokonania dla wydawnictwa Kujawsko-Pomorskie można było w ciemno obstawić, iż stworzy historię, którą da się czytać i która nie będzie paździerzowym zleceniakiem bez polotu. Tak oto powstały dwa tomy Żywiołów. Ukazały się w trzech wersjach językowych - angielskiej, francuskiej i ukraińskiej. Warto zaznaczyć, iż ciężko zdobyć fizyczny egzemplarz. Tytuł ów, jako gadżet reklamowy, jest rozprowadzany po Europie przy różnych okazjach (m.in. można było go otrzymać podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Angoulęme). Przy okazji premiery ktoś coś tam wspominał o szansach na polską edycję, ale na razie nic więcej nie wiadomo.
Do rzeczy. Mamy więc superskład. Na jego czele stoi jedyna fikcyjna postać. Kajetan to Kajtuś Czarodziej, bohater powieści Janusza Korczaka. Gdy po ponad 50 latach dorosły już Kajtuś wydostał się ze szklanego zamku, używając magicznych mocy, wziął się za klonowanie prominentnych przedstawicieli polskiej nauki i sztuki, tworząc tym samym grupę superbohaterów. Tak więc u boku Kajetana możemy zobaczyć Marię Skłodowską-Curie, Fryderyka Szopena, Mikołaja Kopernika, Krystynę Skarbek, Stanisława Lema, Ignacego Jana Paderewskiego i Mariana Rejewskiego. Hot nazwiska, prawda? Teraz najtrudniejsze zadanie - w interesujący sposób pokazać zagraniczniakom polski dorobek kulturalny. Jak z tej pułapki wybrnął Jasiński? Ano napuścił na Ziemię hordę krwiożerczych Obcych z kosmosu! Takich o borgowatych inklinacjach.
Cała historia zaczyna się w lipcu 2025 roku (to już za trzy miesiące!). Przebywający na Księżycu Kopernik natrafia na dziwną sondę. Zabiera ją do bazy, gdzie Marian Rejewski hackuje urządzenie i tym samym dowiaduje się o istnieniu planety Serkres. I flocie robotów przemierzających przestrzeń kosmiczną z zamiarem podbicia błękitnej planety. Jak się ochronić przed takim zagrożeniem? Najlepiej dzięki jakiegoś potężnego artefaktu, tutaj tytułowego Magicznego Miecza. Niestety taki przedmiot trzeba złożyć z elementów. Te nie dość, iż są porozrzucane w przestrzeni, to jeszcze w... czasie. Więc jest okazja by poskakać po różnych epokach historycznych, odwiedzając tym samym punkty najważniejsze dla historii Polski. Sprytne rozwiązanie, muszę przyznać.
Tom drugi, Misja ratunkowa dzieje się trzydzieści lat po wydarzeniach z części pierwszej. Tu Jasiński wpadł na jeszcze bardziej surrealistyczny pomysł. Zagrożenie ze strony kosmitów z Serkres powraca, tym razem w postaci nanobotów zmieniających rzeczywistość. Co objawia się tym, iż zmianie zaczęły ulegać dzieła sztuki - obrazy, fabuły gier, książek i... komiksów! Można ten pomysł podciągnąć pod Księgę XVIII Tytusa, Romka i A'tomka, w której Tytus wskakuje do wnętrza obrazów, tym samym wprawiając w ruch statyczne pozy. I o ile w komiksie Chmielewskiego ten patent działa operując humorystyczno-bajkową estetyką, tak tu zawieszenie niewiary jest zdecydowanie trudniejsze. Niemniej jednak trzeba przyklasnąć takiemu zabiegowi fabularnemu - zagraniczny czytelnik ma okazję utrwalić sobie wiedzę, iż gra This War of Mine wyszła spod ręki polskiego studia, zainteresować się malarstwem Tamary Łempickiej czy poznać kultowych bohaterów polskiego komiksu.
Niemniej trzeba zaznaczyć wyraźnie - The Elements to wydawnictwo, które wpada jednym uchem, a drugim gwałtownie wypada. Mimo, iż w serii pod względem komiksowego fachu wszystko gra i buczy, to wciąż jest to tytuł, w którym scenariusz musiał spełnić z góry narzucone wytyczne. Dlatego lekturze towarzyszą emocje zaledwie letnie. Świat przedstawiony jest jedynie z grubsza zarysowany a postacie niespecjalnie się odróżniają (tu tylko nasza znajomość 'oryginałów' nadaje im zróżnicowanych cech). Również przeżywane przygody są z gatunku 'meh', bohaterowie wypełniając kolejne questy nie doświadczają żadnych trudności, jedynie 'niedogodności'. Gdyż na każdą pojawiającą się przeszkodę od razu w głowie kogoś z grupy wyświetla się rozwiązanie (casus Rodneya McKaya ze Stargate Atlantis). My, Polacy, na taką powierzchowność będziemy kręcić nosem, ale trzeba pamiętać, w jakim celu to wydawnictwo powstało. Można było podejść do zagadnienia znacznie gorzej, spieprzyć temat po całości. Jasiński może i stworzył mało zapamiętywalną fabułę, ale na tyle dobrą, iż potrafi zaangażować czytelnika ciekawymi pomysłami.
A jak graficznie? Tu również przyzwoicie, wręcz ponadprzyzwoicie. Arek Klimek, któremu przypadło w udziale narysować większość stron, pokazuje iż z tytułu na tytuł coraz pewniej czuje się w działce komiksu superbohaterskiego. Najlepiej widać to, gdy ma okazję poszaleć przy gadżetach typowych dla konwencji SF. Statki kosmiczne, roboty, portale - czuć cały czas posmak lśniącego chromu w jego kresce. Również sprawnie odzwierciedla historyczne postacie, którym nadaje współczesne rysy z poszanowaniem dla oryginalnych wizerunków (najlepszy przykład - Mikołaj Kopernik). Jackowi Michalskiemu przypadło namalowanie scen historycznych. Michalski to doświadczony wyga, a jego strony mają przyjemny klimat retro, lekko modyfikowany w zależności od prezentowanej epoki. Kilka kadrów obrazujących bitwę pod Grunwaldem, tych o malarskim sznycie, nie sposób nie zauważyć. Rafałowi Szłapie przyszło namalować Polskę w 2055 roku. Dość karkołomne zadanie, szczególnie iż na pierwszych kadrach ukazujących Polskę przyszłości widzimy dziewczynę z zwyczajnym telefonem i selfie stickiem w ręku. Dalej na szczęście jest lepiej, gdy wjeżdżają elementy kojarzące się z Cyberpunkiem 2077. Choć Rafał, ze swoją elegancką kreską, jest tu na swój sposób staromodny i bohaterów ubiera w ubrania kanoniczne dla ich czasów.
Nie sposób przemilczeć udziału Wojtasińskiego i Nowackiego w tym projekcie. Wojtasiński narysował nową przygodę Binio Billa w stylu swoich wcześniejszych biniobillowych dokonań. Ma to uzasadnienie fabularne, a epizod nie dość, iż zachował charakterystyczny dla komiksu humor, jak i zawarł odniesienia do tytułów stworzonych przez samego Wróblewskiego (pojawiają się charakterystyczni kosmici). Strony Nowackiego to ogólnie kosmos. Piotrowi dostało się narysowanie Smoka Diplodoka i jego twórcy, Tadeusza Baranowskiego. Piotr choćby nie starał się naśladować charakterystycznego stylu kultowego rysownika, zrobił trzy plansze po swojemu. Wyszło... świetnie! I wystarczająco minimalistyczno-psychodelicznie, by wywołać uśmiech na twarzy.
Dwa tomy Żywiołów mają zbliżony poziom do pierwszych dwóch odsłon Paneuropy. Czyli na pierwszym miejscu jest historia, dopiero później odfajkowanie instytucjonalnych wytycznych. Dlatego komiks bardzo dobrze się sprawdza jako 'pokrzepiacz serc', mile łechcze patriotyczne uczucia i dostarcza kolorową, mainstreamową historię w duchu "kina nowej przygody" w sposób, który nie wywołuje alergicznych odruchów. A iż gwałtownie się zapomina? 3/4 współczesnego amerykańskiego superhero wietrzeje z głowy jeszcze szybciej.