W moim bąbelku mało który gatunek muzyki traktowany jest z niechęcią taką, jak polskie reggae. Ze smutnej okazji wkurzę więc coponiektórych wyznając, iż cenię sobie wczesny Daab.
Złą sławę polskiemu reggae przyniosły te późniejsze religijne nawrócenia. Ja oczywiście też pawiuję od „Arki Noego”, ale w ramach winylowej nostalgii kupiłem sobie tonpressowską siódemkę „Przed nami wielka przestrzeń” i całkiem niedawno sobie choćby puściłem.
Tonpressowskie single były tandetne pod każdym względem – jakości tłoczenia i estetyki. Mało który wykonawca zasługiwał wtedy na zaszczyt okładki – te płyty, które warto było kupić, zwykle miały najbardziej prymitywny karton i tytuł zaledwie wytłoczony w czarnym winylu.
To koszmar, kiedy coś chcemy puścić po ciemku – bo na przykład didżejujemy na nostalgicznej ejtisowej imprezie. Trzeba przyklejać kolorowe post-ity i pamiętać, iż różowy daliśmy na Republikę, zielony na Janerkę, a niebieski na Daab.
A jednocześnie ejtisowy nostalgik nie może tych siódemek NIE kolekcjonować, bo zdumiewająco wiele ważnych przebojów z lat 80. wydano tylko w ten sposób. Gdy potem dany wykonawca wydawał płytę długogrającą, albo danej piosenki w ogóle na niej nie było, albo nagrywano ją od nowa.
Tak chyba jest z „Przed nami wielka przestrzeń”. Nie riserczowałem tego jakoś bardzo wnikliwie, ale wydaje mi się, iż jeżeli ktoś chce tego posłuchać w pierwotnej wersji z 1984, nie ma innego wyjścia, musi kupić tandetnego tonpressowskiego singla (albo odpalić sobie na jutubie zrzut audio, jak w zaembedowanym filmiku).
Jest wersja latająca po różnych składankach, a na Youtube opisana jako „official audio”, ale ewidentnie nagrano ją później. To słychać na pierwszy rzut ucha.
I nie mówię, iż jest gorsza. Tylko iż jest… inna. Dopieszczona, wyładzona, uszlachetniona, kompaktowa, kapitalistyczna. Nie do tego chcemy się gibać na ejtisowo-nostalgicznej imprezie.
Puszczałem to sobie całkiem niedawno z tego trzeszczącego singla, bo tekst wydaje się bardzo na czasie. Dookoła mgła i ciągłe narzekanie, ale jest też jakiś pierwiastek nadziei na czas odkupienia. Tak, zgadliście, puściłem to sobie następnego dnia po wyborach w USA.
W 1984 roku żadnej nadziei nie było. A jednak happy end do koszmaru lat 80. (bo nostalgicznie możemy tęsknić za młodością, ale nie za tym, co się wtedy działo) był tak niedaleko.
To wielka pociecha, jaką możemy czerpać z muzyki z tamtych czasów. Zaraz sobie znowu puszczę…