Ten, który patrzy przez okno

polregion.pl 3 dni temu

Każdego wieczora punktualnie o ósmej Michał gasił światło w kuchni i siadał przy oknie. Ten rytuał był jego ocaleniem, nitką, za którą się trzymał, by nie rozpaść się na kawałki. Dzień zdawał się kończyć w tej jednej chwili, gdy mógł po prostu siedzieć, nie mówić, nie tłumaczyć – tylko być.

W oknie naprzeciwko, na siódmym piętrze starej kamienicy przy ulicy Lipowej, zapalała się przygaszona żółta lampa. Nie od razu – z powolnym mrugnięciem, jakby ktoś się wahał: zapalić? nie przeszkodzi? czy w takiej ciemności to nie za dużo światła? Michał znał już to mruganie na pamięć, stało się sygnałem: zaraz coś się wydarzy. Nic głośnego, nie dla wszystkich. Tylko dla tych, którzy umieją czekać.

W oknie pojawiała się kobieta. Drobna, w chuście, którą raz zdejmowała, raz poprawiała. Czasem z filiżanką, czasem z książką. A czasem – z wyrazem takiego zmęczenia, jakby dzień trwał nie dwadzieścia cztery godziny, ale całą wieczność. Siadała przy oknie, nie patrząc wprost na niego, ale jakby w to samo miejsce – w zmierzch, w odbicie, w ciszę. Michał nazywał ją w myślach: kobieta w oknie. Bez imienia. Bez słów. Tylko światło i cień.

Nie byli znajomymi. Nie znał jej imienia, nie słyszał jej głosu. Ale każde pojawienie się było jak wyznanie: żyjesz, ja też tu jestem. Wieczór za wieczorem Michał odkładał sprawy do ósmej. Potem – tylko okno. Jakby wszystko inne traciło sens, a tylko ta krótka chwila dawała poczucie istnienia. Zaczynał żyć od ósmej. Dokładnie tyle, ile trwał jej zarys w świetle tej lampy.

Dwa lata temu Michał stracił żonę. Szybko, brutalnie, bez litości. choćby nie zdążył się przestraszyć. Diagnoza, chemia, tlen, cisza. Śmierć nie przyszła dramatycznie – po prostu zgasiła życie, jak gasi się światło na klatce schodowej. Został on. Sam. Nie wdowiec – cień. Na początku pił. Nie dlatego, iż chciał zapomnieć – po prostu nie wiedział, czym wypełnić pustkę. Potem – tylko milczał. Nie z urazy, ale dlatego, iż wewnątrz było… nic.

Liczył krople wody z kranu. Skrzyp windy. Sygnały w słuchawce. Pracował zdalnie – mechanicznie, bez duszy. Przyjaciele zniknęli. Część sama. Część – on ich odepchnął. Życie stało się głuchą próżnią. Aż pewnej wiosny pojawiła się ona.

Najpierw zauważył tylko cień. Sylwetkę. Potem – twarz. Spokojne spojrzenie, bez ciekawości, bez narzucania się. Po prostu – wzrok. Neutralny. Ocieplający. Nic nie żądający.

Pewnego dnia się spóźnił. Wrócił z apteki później niż zwykle. Światło w oknie już się paliło. Ona tam siedziała. Bez książki, bez filiżanki. Tylko oczy – i lekka, napięta nieruchomość. Jakby czekała. Albo wspominała. Podeszł do okna. Nieśmiało, z zatrzymanym oddechem. Podniósł rękę. Delikatnie, ledwo zauważalnie. Bez oczekiwań. Nie zareagowała. Ale też nie odwróciła się. Pozostała. I to wystarczyło, by coś w nim drgnęło.

Następnego wieczora jej nie było. Lampa – świeciła. Ale jej – brak. Tylko puste okno. Kot – owszem, siedział. Przygarbiony, z ogonem owiniętym wokół łap. Patrzył wprost w dół. Wprost na niego. Jakby wiedział. Jakby mówił: czekaj.

Michał nie mógł usiedzieć na miejscu. Serce waliło. Dziwnie. Szybko. Nie ze strachu – z czegoś niemal zapomnianego. Niepokoju. Troski. Wyszedł choćby na ulicę, obszedł dom, stanął pod przeciwległym wejściem, podniósł głowę – to samo okno. Ta sama cisza. Nie odważył się zadzwonić. Nie śmiał. W końcu to była ich milcząca umowa – być blisko, nie przekraczając granic.

Po dwóch dniach pojawiła się. Powoli, jakby poruszała się przez watę. Na ręce – opaska. Ruchy powściągliwe. Ale spojrzenie – to samo. Tylko trochę głębsze. Pewniejsze. Znów podniósł rękę. Nieco niepewnie. A ona… uniosła w odpowiedzi. Czuło. Zmęczoną dłonią. Jak znak: jestem. widzę.

A rano znalazł pod drzwiami kartkę. Bez koperty. Złożoną na pół, z lekkimi zagięciami po brzegach. Jakby ktoś długo trzymał ją w dłoniach, zanim odważył się zostawić. Pismo było kobiece, zaokrąglone:

„Dziękuję, iż pan patrzy. Ja też patrzę. To bardzo ważne.”

Czytał te słowa raz za razem. Jak zaklęcie. Jak dowód, iż nie wszystko na próżno. Że milczenie może mówić. Że można zostać zobacI tak siedzieli tam każdego wieczora, dwóch samotnych ludzi w oddzielnych światach, połączeni cichym światłem w oknach, które mówiło więcej niż wszystkie słowa na świecie.

Idź do oryginalnego materiału