Zdjęcie: Jakub Porzycki / Forum
W nowych książkach Masza Potocka stawia sobie pomnik, Janusz Palikot opowiada o więzieniu, a Marcin Kącki pomstuje na stan dziennikarstwa. Autorzy mają kilka do stracenia. A czytelnicy?
Te trzy książki mogłyby nosić wspólny podtytuł: „Witamy w polskim czyśćcu. Usiądźcie wygodnie. Da się przeżyć”. Trzy różne historie, konteksty i środowiska. Łączy je autorska perspektywa. Wszyscy wpadli w matnię infamii i wyhodowali grubą skórę. „Ja” Maszy Potockiej, „Dziennik z więzienia” Janusza Palikota i „Bez znieczulenia” Marcina Kąckiego są niczym głosy z zaświatów, z poczekalni dla osób publicznych, które – jak to ujął Kącki – mają wizerunek „unurzany w łajnie”, a więc kilka do stracenia. Czytelnicy łapią się za głowę: to jest to cancel culture? Można nabroić i w nagrodę publikować książki? Owszem, nie ma takiego wygnania, z którego nie da się wrócić, a przynajmniej spróbować. Świat już nieraz to przerabiał. A czy jest w tym pisaniu trochę literatury?
Mocna czy mroczna?
Literackie ambicje ma na pewno Masza Potocka, kuratorka, znana postać w środowisku sztuki. W rozdziale „Pisanie” wyznaje: „Moim powołaniem życiowym niemal od zawsze było pisanie. W międzyczasie głęboko uzależniłam się od skupienia, jakiego wymaga. (…) Zawdzięczam to pewnemu darowi, który musi mieć coś wspólnego z organizacją lub dezorganizacją umysłu. Potrafię gwałtownie przejść z jednego zajęcia do drugiego i skoncentrować się na nowym niezależnie od warunków”.
Imperatywu pisania widać nie stępiły awantury z jej udziałem. Krótko przypomnijmy: sąd pracy uznał ubiegłego lata, iż w kierowanej przez Potocką krakowskiej galerii Bunkier Sztuki dochodziło do mobbingu. Historię oskarżającej ją o nadużycia Lidii Krawczyk, kuratorki wystaw zdegradowanej do roli stażystki, opisywała „Gazeta Wyborcza”. Pozew był wymierzony w instytucję – zgodnie z praktyką – a Bunkier od wyroku się nie odwołał.