Star Wars Outlaws – recenzja gry i rzecz o dzisiejszym stanie popkultury

popkulturowcy.pl 2 tygodni temu

Pani J. to bardzo prosta i konkretna kobita. Ma męża, dzieci, wnuki. Lubi gotować, lubi swoją pracę. No i uwielbia science-fiction, które pozwala jej uciec od codziennej rutyny życia. Pani J. nade wszystko umiłowała sobie serię Obcy, której DZIEWIĄTA (!) odsłona weszła niedawno do kin. Pani J. bardzo ucieszyła się na tę wieść i popędziła na premierę do kina. Jak się okazało, film nie spełnił jej oczekiwań i był według niej słaby. Czy Pani J. wróci do kina na dziesiątą część cyklu Obcy, jeżeli takowa się ukaże?

Siedzę w popkulturze od berbecia, piszę teksty od 16 lat, a od dobrych 8 lat przyglądam się mojemu ukochanemu światowi popkultury z ogromnym smutkiem, żalem i złością. No, przyglądałem, bo od paru wiosen, przyznam się Wam szczerze, przestało mnie to już wszystko jarać. Obojętność – to chyba najgorsza rzecz, w jaką może przerodzić się gorące uczucie pasji. Ale co zrobić, gdy główni potentaci branży filmowej czy gamingowej raz po raz wypuszczają na rynek kolejne bezpłciowe produkty, a – co gorsza – ludzie ciągle to kupują?

Trudno dzisiaj znaleźć nieskalaną chciwością producentów franczyzę czy studio, idące w jakość, a nie w ilość. Samo więc ogłoszenie, iż Ubisoft stworzy grę w świecie Gwiezdnych Wojen, wywołał u mnie uśmiech na twarzy. Powiększył się on w momencie, gdy Philippe Tremblay, dyrektor działu subskrypcji w firmie Ubisoft, oznajmił w wywiadzie, iż gracze powinni przyzwyczaić się do tego, iż nie będą właścicielami zakupionych gier. Po drodze Akolita został skasowany, z kolei ludzie, którzy wybulili prawie 4 stówy na preorder edycji Ultimate, by móc zagrać w Star Wars Outlaws 3 dni przed oficjalną premierą, zostali zaskoczeni patchem usuwającym im dotychczasowe postępy w grze.

Czy Ci wszyscy gracze, którzy z niewiadomych mi powodów, wydali swoje ciężko zarobione 4 stówki na preorder, a w zamian Ubisoft zmarnował ich czas i wynagrodził to fistaszkami, ponownie skuszą się w przyszłości na taki zakup od Ubisoftu, Electronic Arts czy innego Activision? A czy Pani J. pójdzie na kolejną część Obcego? A czy mój przyjaciel, który kończył ze Star Warsami co najmniej 3 razy, z wypiekami na twarzy odpali kolejny serial czy film z tego świata? Tak. I to jest główny problem dzisiejszej popkultury. Póki ludzie będą kupować gówno, korporacje będą je sprzedawać. A sami widzicie, iż jesteśmy zalani tym gównem już po szyję. Ba, doszliśmy do momentu, w którym jesteśmy mile zaskoczeni i zupełnie usatysfakcjonowani, kiedy nowy film Disneya czy gra jakiegoś wielkiego studia, okaże się średniakiem. I wtedy włącza się taki typowy syndrom sztokholmski – no może średnia, ale przynajmniej jest lepiej niż było ostatnio…

Czemu się tak dzieje? prawdopodobnie każda z tych osób – preorderowy gracz, Pani J. i gwiezdnowojenny przyjaciel – może mieć inne motywacje. Jestem jednak przekonany, iż większość tych powodów, aby ciągle wracać, dawać szansę i łudzić się, iż tym razem będzie inaczej, sprowadza się do dwóch czynników. Po pierwsze, chęć oderwania się od udręk i obowiązków życia codziennego; chęć zatopienia się w fantastycznych, wyimaginowanych światach. Po drugie – największy z legalnie dostępnych narkotyków, czyli nostalgia i tęsknota do błogich, beztroskich dni. Jest w ludziach coś takiego, iż trudno im przełknąć gorzką pigułkę prawdy, zacząć myśleć krytycznie, samodzielnie i powiedzieć zwyczajnie stop. Najlepszym dowodem na to jest fakt, iż Hollywood czy będące od lat pod ostrzałem studia gamingowe z roku na rok starając się coraz mniej, zarabiają coraz więcej. Pomijam już fakt braku prawdziwych autorytetów wśród recenzentów w dobie Internetu, social mediów i tak zwanych influencerów, bo i tak już wystarczająco długo nie piszę o samej grze.

A skoro już wywołałem wilka z lasu, to tak, Star Wars Outlaws jest dokładnie takie, jak ostatnio niemal wszystko, co związane ze światem Gwiezdnych Wojen czy branżą gamingową. Nijakie, miałkie, nudne i ugrzecznione, bez krzty oryginalności, ducha, pazura i logiki. Kolejny bezpieczny produkt, mający trafić do jak najszerszej grupy demograficznej (pozdrawiamy Sweet Baby Inc.). Kolejne scenariuszowe kalki i historie, które były już opowiedziane. Kolejny bohater czy bohaterka niemający w sobie krzty osobowości, w tym wypadku będąca trochę żeńskim odpowiednikiem Hana Solo. Kolejny raz słodka, mała istotka jako towarzysz podróży. Kolejny raz Imperium, które nie ma żadnych zabezpieczeń, a żołnierze je tworzący to debile. Kolejny raz Tatooine, bo nie ma innych ciekawych planet w galaktyce. Kolejny raz Darth Vader, bo gra w świecie Star Wars bez Dartha Vadera nie może istnieć.

Tylko spójrzcie na poniższe demo Star Wars: 1313, skasowanej gry o początkach młodego Boba Fetty w przestępczym świecie. W 6 minut dostajemy więcej ciekawych, intrygujących pomysłów, niż przez 20 godzin spędzonych w Star Wars Outlaws. Ja po tym krótkim filmiku czuję większą więź z tymi bohaterami niż z damską wersją Hana Solo. A czemu pechowa 1313 nigdy nie ujrzała światła dziennego? Bo gdy Disney wykupił prawa do Gwiezdnych Wojen od Lucasa w 2012 roku, uznał, iż gra ta jest zbyt mroczna i najpewniej byłaby skierowana wyłącznie do dorosłych odbiorców. Produkt, nie sztuka. Produkt, który możesz sprzedać jak największej grupie osób. Nie ma miejsca na kreatywność, oryginalne, niezbadane dotychczas idee czy kontrowersyjne, scenariuszowe eksperymenty. Bo pieniądze i bezpieczny, łatwy zysk są najważniejsze. Przeciętny widz czy gracz i tak kupi, bo wydaje mu się, iż tego potrzebuje.

Nie, nie kupujcie Star Wars Outlaws. Jeśli mam być całkowicie szczery, to radziłbym Wam w ogóle zrezygnować z jakichkolwiek nowości, czy to w świecie gier, filmów czy telewizji, przynajmniej na kilka tygodni. Cofnijcie się trochę w czasie, nabierzcie perspektywy i się zresetujcie, oczyśćcie swoją popkulturową część mózgu. Zróbcie rewatch jakiegoś starego filmu, którego dawno nie oglądaliście. Zagrajcie w coś powszechnie uznanego za kultowe, w co dotychczas nie mieliście okazji zagrać. Sprawdźcie, jak prezentują się tamte produkcje na tle dzisiejszych. Co się zmieniło? Jak się zmieniło? I sami wyciągnijcie wnioski czy oszalałem, czy może coś w tych moich wypocinach rzeczywiście jest.


Powyższa recenzja powstała we współpracy z firmą Ubisoft.
Fot. główna: materiały promocyjne (Ubisoft)

Idź do oryginalnego materiału