
Wnuczek nawarzył sobie piwa! W pierwszym tomie rozbił snutą opowieść na trzy niezależne wątki, które wypadałoby pociągnąć dalej. Rok później Łukasz przedstawił nam ich rozwinięcie. Nie wszystkie wybrzmiały z równą mocą, ale każdy z nich jest co najmniej interesujący.
Mirko, Jarko, Południca - oto bohaterowie tomu drugiego. Wnuczek każdej z tych postaci poświęcił tyle samo uwagi; już nie można powiedzieć, iż to opowieść głównie o Mirku. Owszem, chłopak wciąż odgrywa kluczową rolę w historii, dalej próbuje odnaleźć drogę powrotną do domu i stara się dowiedzieć jak najwięcej o swojej klątwie. Ale tym razem to kto inny wysuwa się na pierwszy plan. Najciekawsze rzeczy dzieją się w wiosce, gdzie Jarko musi rozwiązać zagadkę zniknięcia Wołchwa. Nie mniej frapujące są rewelacje związane z Południcą, z czasów gdy były człowiekiem. A każdy z pod wątków został opowiedziany w trochę innej tonacji. Przygody Mirka lekko zalatują Sapkowskim - Wnuczek na podobną, postmodernistyczną modłę interpretuje mity, w których folklorystyczna fauna dostaje unikalny charakter, daleki od zero-jedynkowego podziału na dobro i zło. Podobnie została opowiedziana młodość Południcy, będąca mroczniejszą wersją Balladyny Juliusza Słowackiego. Łukasz zaprojektował zbliżony punkt wyjścia (rywalizacja sióstr o względy mężczyzny), ale dość gwałtownie skręcił opowieść w bardziej zagmatwaną intrygę, w której znów - dobre istoty nie do końca okazują się dobrymi, a złe - złymi.
Jednak najciekawsze rzeczy dzieją się w rodzinnej wiosce Mirka i Jarka. Tu już wkraczamy w klimat horroru. Jarko z każdym dniem wyczuwa coś coraz bardziej złowrogiego u przygarniętej z pola sieroty. Autor na tym etapie nie zdradza jeszcze żadnych szczegółów na temat prawdziwej natury Lilli, jedynie umiejętnie kondensuje atmosferę wokół jej obecności. W sumie nie ma na to czasu, gdyż uwagę bohaterów zajmuje głównie pusta chata Wołchwa. Tutaj Wnuczek pokazuje pazur scenopisarski, każąc Mirkowi rozwiązywać zagadkę metodami prawie-że detektywistycznymi. W efekcie wątek wiejski ma świetne zbudowane napięcie, mocne tąpnięcie zdradzające kto za wszystkim stoi, a i później fabuła nie dostarcza odpoczynku, gdyż - mimo iż kurtyna opada - problem pozostaje nierozwiązany. Świetnie się to czyta - udało się autorowi postawić czytelnika w centrum wydarzeń, któremu udzielają się te same emocje co i bohaterom. Łyżką dziegciu w tym wszystkim jest kreacja matki Jarka - to chodzący demonologiczny omnibus!
Tom 1 miał charakterystyczną konstrukcję. Został podzielony na rozdziały, dedykowane "stworom odcinka". Wnuczek w tomie nr dwa utrzymał pierwotną konwencję. Cóż, znów udało mu się pokierować fabułę tak, iż przejścia z rozdziału na rozdział, po to, by zaprezentować kolejne mitologiczne zwierzę, wyszły gładko i zachowały fabularny sens. A jeżeli chodzi o bestiariusz... Autor Plemienia Sów tą pozycją zawstydza szereg współczesnych speców od mitologii słowiańskiej i wprowadza na karty powieści nowy orszak arcyciekawych przedstawicieli przedchrześcijańskich wierzeń. Ot, futrzak z okładki niech będzie tego przykładem. Co warte ponownego podkreślenia - wszystkie te kreatury mają wyczuwalną nie-człowieczą inteligencję. Bardzo łatwo nadać dawnym bóstwom typowo ludzkich cech, by uwypuklić ponadczasowe archetypy; Wnuczek wybrał mniej oczywiste ścieżki, pokazując dość wyraźnie różnice pomiędzy światem naszym a nadnaturalnym.
Pewnie można krzywić się, iż artysta wielokrotnie posłużył się zdjęciami referencyjnymi i Photoshopem by wygenerować trochę krajobrazów, tym samym przyśpieszając tempo produkcji. Mnie to zupełnie nie przeszkadza; cała ma uwaga jest skupiona na pomysłach rysownika w kreacjach fantastycznych postaci. A Wnuczek już w poprzednim tomie pokazał, iż jest twórcą obeznanym w komiksowych środkach wyrazu i wiedzącym, co chce osiągnąć. Stąd Sławę konsumuje się nadzwyczaj dobrze - oko się cieszy, gdy może łagodnie przejść z kadrów z gadającymi głowami na całostronicowe panele, a perspektywa co i rusz ciekawie zmienia punkty zaczepienia. Właśnie się zastanawiam czy w 2024 roku wyszło coś lepszego z polskiego komiksowego mainstreamu. Być może, natomiast Sława #2 zdecydowanie zajmuje miejsce na podium.