Sinéad O’Connor: „Folkowa madonna i „diabeł wcielony” [fragment książki]

krytykapolityczna.pl 3 miesięcy temu

Działo się to w czasach monokultury, kiedy w jednej chwili uwaga całego świata mogła być skupiona na jednym, konkretnym wydarzeniu. W przypadku sezonu Saturday Night Live emitowanego w latach 1992–1993 oznaczało to 12,7 miliona widzów przed telewizorami – i tu zatrzymajmy się na chwilę, by uzmysłowić sobie wielkość tej oszałamiającej liczby.

Kiedy 3 października 1992 roku O’Connor pojawiła się w SNL jako gościni muzyczna, w pierwszej odsłonie wykonała utwór Success Has Made a Failure of Our Home. Na drugie wejście zaplanowała piosenkę, która nie znalazła się na jej nowej płycie: War Boba Marleya z 1976 roku.

Nie był to szczególnie znany utwór, ale wybrała go nieprzypadkowo, więc przyjrzyjmy się tej decyzji bliżej. Po pierwsze, tekst War to wyrecytowana niemal słowo w słowo przemowa etiopskiego cesarza Hajle Sellasjego wygłoszona przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ w 1963 roku. Apelując o pokój i uznanie równości wszystkich ras, klas i narodów, Sellasje oznajmia, iż dopóki równouprawnienie nie stanie się faktem dokonanym, będzie trwała wojna. Swoje wystąpienie kończy deklaracją wiary w zwycięstwo dobra nad złem.

Wychodząc na scenę, by odśpiewać War, O’Connor chciała wyrazić poparcie dla tej idei. Statyw z mikrofonem zdobiła chusta w rastafariańskich kolorach zieleni, złota i czerwieni. A ona miała na sobie białą, wyszywaną koralikami sukienkę i naszyjnik z gwiazdą Dawida.

Wisiorek stanowił odniesienie do wiary rastafarian w to, iż Hajle Sellasje wywodzi się w prostej linii od królów Dawida i Salomona. Dlatego traktowali go nie tylko jako głowę państwa, ale i inkarnację samego Boga.

Uważali również, iż Kościół katolicki akceptował niewolnictwo i popierał kolonizację Afryki. O’Connor podzielała ten pogląd. Co więcej, zarzucała Kościołowi tolerowanie przemocy wobec dzieci. W swoich oskarżeniach posunęła się jeszcze dalej, kiedy tuż przed występem, udzielając wywiadu dziennikarzowi z brytyjskiego magazynu „Vox”, stwierdziła, iż jej zdaniem Kościół chciał, aby dzieci były krzywdzone. „To dlatego nawołują do wprowadzenia zakazu aborcji – ciągnęła. – W chwili, gdy przestaniemy być krzywdzeni, stracą nad nami władzę – bo się od nich odwrócimy”.

W trakcie próby generalnej O’Connor powiedziała producentom SNL, iż wykona utwór War i na zakończenie pokaże zdjęcie dziecka z ulicy, które zostało zabite przez policję. Jednak podczas występu, gdy zaczęła śpiewać a cappella zapierającą dech w piersi wersję piosenki Boba Marleya, poszła o krok dalej: wprowadziła zmiany do tekstu, które bezpośrednio odnosiły się do problemu przemocy wobec dzieci, tym samym podkreślając analogiczność obu tych sytuacji.

W finale zamilkła na moment, sięgnęła po sporych rozmiarów fotografię papieża Jana Pawła II, uniosła ją do kamery i intensywnie wpatrując się w obiektyw, wypowiedziała słowo „zło”, po czym podarła zdjęcie na strzępy i zaapelowała: „Walczcie z prawdziwym wrogiem!”.

Następnie zdmuchnęła świece i zeszła ze sceny, zostawiając osłupiałą, pogrążoną w ciszy publiczność. Pospiesznie wróciła do garderoby i razem ze swoją asystentką opuściła budynek. Na ulicy dwie osoby obrzuciły je jajkami. Następnego dnia stacja NBC otrzymała ponad pięćset skarg od widzów, a w poniedziałek kolejne czterysta. W obronie wokalistki zadzwoniło zaledwie siedem osób.

Niektórzy pomylili rastafariańską gwiazdę Dawida z żydowską. Liga Antydefamacyjna natychmiast odcięła się od O’Connor, wydając oficjalne oświadczenie ostro potępiające wyrażony przez nią brak szacunku wobec papieża. Rzecznik prasowy rodziny i fundacji Boba Marleya nie stanął bezpośrednio w jej obronie, stwierdził tylko, iż żyjemy w epoce demokracji, dlatego miała prawo do własnej interpretacji przemówienia i piosenki.

Większość osób siedzących tamtego wieczora przed telewizorami nie zwróciła uwagi na odważny protest O’Connor przeciwko rasizmowi, kolonializmowi i przemocy wobec dzieci, wszyscy skupili się na ostatnich sekundach jej wystąpienia. I to wystarczyło, by wywołać furię.

Nie ona pierwsza powiedziała głośno o nadciągającym kryzysie w Kościele katolickim związanym z przemocą seksualną wobec dzieci. Już we wrześniu 1983 roku w postępowej gazecie „National Catholic Reporter” pojawiły się doniesienia o przypadkach molestowania w Portland w stanie Oregon, choć wszystkie dotyczyły tylko jednego księdza. Dwa lata później informacje o księdzu z Luizjany zostały nagłośnione przez krajową prasę, ale i tym razem wyglądało to na odosobniony przypadek. Nikt nie wystąpił przed milionami telewidzów, by zasugerować, iż to szeroko rozpowszechniony czy wręcz systemowy problem albo iż Kościół nie tylko akceptuje tego typu praktyki, ale także świadomie je ukrywa. A już na pewno nikt nie zniszczył zdjęcia papieża, żeby zwrócić na to uwagę.

Konserwatywna grupa National Ethnic Coalition of Organizations przygotowała szeroko nagłośnione wydarzenie, podczas którego przed siedzibą wytwórni Chrysalis w Rockefeller Center płyty O’Connor zostały rozjechane walcem. Członkowie NECO obiecali również przekazać na organizacje charytatywne dziesięć dolarów za każdą taśmę lub płytę zniszczoną przez innych i przesłać artystce resztki tego, co z nich zostanie. Okazało się jednak, iż to tylko puste groźby.

Z kolei „New York Post” określił O’Connor mianem „DIABŁA WCIELONEGO”, a w „Newsday’s” pojawił się artykuł opatrzony nagłówkiem: „Zero włosów, zero gustu”. Jej zachowanie spotkało się z powszechnym potępieniem również wśród gwiazd, w tym Arsenia Halla, który zaprosił do swojego programu udawanego papieża, żeby ten podarł na wizji zdjęcie O’Connor, i Phila Hartmana, który z kolei żartował u Davida Lettermana na temat darcia fotografii jej rzekomego sobowtóra, łysego, przygarbionego Wujka Festera z Rodziny Addamsów. Jednak największym okrucieństwem wykazała się Camille Paglia, twierdząc, iż akurat „w przypadku Sinéad przemoc wobec dzieci była uzasadniona”.

Teraz wszyscy czekali na to, co powie Madonna. Bo choć jej rywalizacja z O’Connor w dużej mierze była wymysłem prasy – dziennikarze ukuli choćby dla niej slogan: Blond Ambicja kontra Łysa Ambicja – tkwiło w niej ziarno prawdy. A przynajmniej sama Madonna podchwyciła ten trop i wyśmiewała w wywiadach wizerunek swojej rzekomej rywalki: mówiła na przykład, iż O’Connor wygląda, jakby wpadła pod kosiarkę, albo iż jest seksowna jak żaluzja.

Jednak tym razem musiała podejść do tego inaczej. Podobnie jak O’Connor Madonna odrzucała marketingowe nakazy swojej wytwórni płytowej, ale w przeciwieństwie do irlandzkiej wokalistki wykorzystywała swoją seksualność oraz religijne korzenie, żeby się lepiej sprzedać.

Od samego początku promocyjna strategia Madonny opierała się na prowokacyjnych odniesieniach do katolickiego wychowania, począwszy od imienia, nadanego jej przez pobożną matkę, która zmarła, gdy artystka miała siedem lat. Najpierw łączyła krzyże z seksowną bielizną. Potem nagrała Papa Don’t Preach, piosenkę o nastolatce, która przyznaje się ojcu do niechcianej ciąży.

Kiedy Kościół katolicki wyraził zdecydowany sprzeciw wobec jej twórczości, zaczęła prowokować jeszcze bardziej, drażniąc i oburzając konserwatywną część publiczności.

W 1989 roku, gdy jej czteroletnie małżeństwo z Seanem Pennem dobiegło końca, napomknęła publicznie o swojej lesbijskiej relacji z Sandrą Bernhard, co obydwie żartobliwie potwierdzały podczas wspólnego występu w programie Davida Lettermana. Z kolei w teledysku do Like a Prayer pojawiły się płonące krzyże, międzyrasowe sceny z podtekstem erotycznym, przedstawiające Madonnę i świętego stylizowanego na czarnego Jezusa, do tego tańce w kościele, a choćby stygmaty.

Konserwatywne stowarzyszenie American Family Association potępiło piosenkarkę, tak samo jak producenci Pepsi, którzy zerwali z nią lukratywny kontrakt reklamowy. Ale ryzykowne posunięcia Madonny okazywały się strzałem w dziesiątkę – przyciągała uwagę, co oznaczało rozgłos i darmową promocję jej starannie wyreżyserowanych pseudoskandali. To się sprawdzało, ponieważ, w przeciwieństwie do O’Connor, Madonna bawiła się bluźnierstwem, puszczała oko do publiczności w stylu ocierającym się o kamp.

Podczas trasy koncertowej Blond Ambition w 1990 roku odwiedziła pięćdziesiąt siedem miast. Śpiewała i tańczyła dla publiczności liczącej w sumie osiemset tysięcy osób. W trakcie wykonywania Like a Prayer symulowała masturbację, a w bonusie dorzuciła jeszcze odprawianą na niby mszę: na scenę wjeżdżały witraże i inne symbole religijne, pośród których wraz ze swoimi tancerzami odtwarzała choreografię w szatach liturgicznych zaprojektowanych przez Jeana Paula Gaultiera. Mimo to płyt Madonny jakoś nikt nie rozjeżdżał walcem, choćby religijni konserwatyści. Co więcej, zarobiła na tym prawie sześćdziesiąt trzy miliony dolarów (na dzisiejsze pieniądze to mniej więcej sto dwadzieścia cztery miliony dolarów).

Wszystkie powyższe przykłady służą temu, by pokazać, iż przez pierwszą dekadę swojej kariery Madonna nie tylko była gotowa na kontrowersje, ale wręcz o nie zabiegała, a jej sukces polegał na tym, iż zawsze wiedziała, gdzie przebiega granica, i pozostawała o krok przed wszystkimi. Jedno, czego Madonna prawdopodobnie nie przewidziała, to pojawienie się na scenie Sinéad O’Connor, której autentyczność okazała się znacznie bardziej wywrotowa niż jakakolwiek teatralność.

Udawać oburzenie występem O’Connor w SNL albo zlekceważyć go, uznając za chwyt reklamowy, byłoby dla Madonny nie tylko hipokryzją, ale i najzwyczajniej w świecie kłamstwem. Co gorsza, publiczność od razu by ją przejrzała. Dlatego kiedy irlandzka rozgłośnia publiczna RTE poprosiła ją o komentarz, udzieliła najlepszej z własnego punktu widzenia odpowiedzi: „Myślę, iż istnieje lepszy sposób na zaprezentowanie własnych opinii niż darcie zdjęcia przedstawiającego wizerunek, który dla wielu znaczy tak wiele”, po czym dodała: „Jeśli nie popiera Kościoła katolickiego i ma z nim problem, powinna po prostu o tym powiedzieć”.

Ale O’Connor przecież o tym mówiła. Kilka dni po występie w SNL opublikowała list otwarty, w którym porównywała własne doświadczenia przemocy z historią całego narodu irlandzkiego, przypuszczając bezpośredni atak na Kościół katolicki: „[KK] kontroluje nas poprzez kontrolowanie edukacji, poprzez nauczanie o seksualności, małżeństwie, antykoncepcji i aborcji, i, co najbardziej spektakularne, poprzez kłamstwa, które wtłacza nam do głów dzięki swoich książek do historii”. Kończąc list, powtórzyła tę samą myśl, która pojawiła się w ukrytej piosence na albumie Am I Not Your Girl?: „Moja historia to historia niezliczonych milionów dzieci pochodzących z rodzin i narodów, które zostały skrzywdzone dla pieniędzy w imię Jezusa Chrystusa”.

Robert Christgau wyjątkowo lekceważąco wypowiedział się o O’Connor, nazywając ją „folkową Madonną”. Natomiast Jon Pareles trafił w sedno, zauważając, iż pomimo tych wszystkich podejmowanych przez Madonnę prób, by szokować seksem, to „O’Connor skradła show jedną fotografią ubranego od stóp do głów mężczyzny”.

Podkreślił również, iż gdyby to artysta płci męskiej albo zespół składający się z samych facetów podarli zdjęcie papieża, ledwie zwrócono by na to uwagę. Buntujących się mężczyzn traktowano jak gwiazdy, podczas gdy na kobietach nie zostawiano suchej nitki. Jednak sama O’Connor postrzegała siebie nie tyle jako buntowniczkę, ile raczej jako szczególnego rodzaju antybohaterkę, która wierzy, iż jest „własnością Jezusa” w stylu Boba Dylana z okresu chrześcijańskiego.

To właśnie Bob Dylan stanowił dla niej najważniejszy wzór do naśladowania, to jego muzyka pomagała jej przetrwać najtrudniejsze chwile w dzieciństwie i wczesnej młodości. Dylan wiedział, co to znaczy być naprawdę niezrozumianym, odrzuconym i krytykowanym za to, kim się jest, czyli za wszystko, od wyglądu począwszy, przez barwę głosu, na prawie do wykonywania takiej muzyki, na jaką się ma ochotę, skończywszy.

Dwa tygodnie po występie w SNL O’Connor miała okazję zaśpiewać dla swojego idola w Madison Square Garden podczas czterogodzinnego koncertu gwiazd celebrującego jego karierę. Podekscytowana artystka wybrała piosenkę I Believe in You, jeden z mniej znanych utworów na płycie Slow Train Coming z 1979 roku, którą jej starszy brat Joseph przyniósł do domu, gdy miała jedenaście lat.

Dla niej nie była to tylko piosenka o tym, iż Dylan wierzy w Boga, dla niej była to piosenka przede wszystkim o tym, iż ona wierzy w Dylana. Po tym, jak rodzice się rozstali i matka zabroniła jej widywać się z ojcem, na okrągło słuchała tego utworu. Po SNL nie dbała już o to, co myślą o niej hejterzy, liczyło się wyłącznie to, iż Dylan ją rozumiał:

Pytają, jak się czuję

I czy prawdziwie cię miłuję

I skąd wiem, iż radę dam

I patrzą na mnie spode łba

I z miasta wygnać pragną mnie

Bo nie chcą mnie u siebie,

Ponieważ wierzę w ciebie.

Tuż przed wyjściem na scenę została zapowiedziana przez Krisa Kristoffersona jako „artystka, która stanowi uosobienie odwagi i moralnej siły”. Jednak kiedy stanęła przed publicznością, niektórzy na widowni zaczęli głośno buczeć. W odpowiedzi na to inni zaczęli wiwatować, próbując zagłuszyć tamtych. Kristofferson pochylił się nad mikrofonem i dodał jej odwagi: „Nie daj się draniom”.

O’Connor zamierzała zaśpiewać szeptem, ponieważ uważała, iż właśnie tak powinno się tę piosenkę wykonywać. Jednak gwałtownie zdała sobie sprawę, iż w tym hałasie nikt jej nie usłyszy. Zaczęła nerwowo chodzić po scenie, zastanawiając się, co robić. Trwało to kilka minut, aż nagle usłyszała, jak ktoś woła Kristoffersona.

W tym momencie postanowiła zrobić to, co jej zdaniem w takiej sytuacji zrobiłby Jezus, zresztą Dylan pewnie też. Zamiast zaśpiewać I Believe in You, na przekór wszystkim wykrzyczała tekst piosenki War Boba Marleya, tej samej, którą wykonała podczas programu SNL.

**

Powyższy fragment pochodzi z książki Dlaczego warto rozmawiać o Sinéad O’Connor Allyson McCabe. Dziękujemy Wydawnictwu Filtry za możliwość przedruku.

Idź do oryginalnego materiału