Rywale z dzieciństwa: opowieść o pewnej nadziei

polregion.pl 5 dni temu

**Dziennik osobisty**

Wszedłem na ganek rodzinnego domu, wciągnąłem ciepłe wieczorne powietrie wsi i usiadłem na starej ławce, która skrzypiała pod moim ciężarem, tak samo jak w dzieciństwie. Po chwili do domu podszedł Krzysiek. To ten sam przyjaciel, z którym dorastaliśmy ramię w ramię, ale wiele lat temu coś między nami się popsuło…

– No i co, jak życie? – zapytał Krzysiek, klepiąc mnie po ramieniu po męsku.

– Jakoś leci – skinąłem głową. – Pracuję, kupiłem mieszkanie w mieście.

– Spoko – uśmiechnął się. – Zawsze byłeś bystrzejszy. Nie tak jak ja…

– Daj spokój! – zaśmiałem się. – Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najlepszy dom we wsi. Mówią, iż sąsiedzi biorą z ciebie przykład.

– Tobie też nieźle idzie – mieszkanie to poważna sprawa. Kupiłeś, a ja budowałem – oba wyjścia dobre.

Rozśmieszyliśmy się. A potem – jakby z przyzwyczajenia – poszliśmy do jego domu. Wyciągnęliśmy chleb, jajka, kiełbasę. Postawiliśmy butelkę domowej nalewki. Wypili po kieliszku, obaj się skrzywiliśmy – nieczęsto pijemy.

Nagle Krzysiek powiedział:

– Słuchaj… A Basia… Wiesz?

Zmarszczyłem brwi:

– Co?

– Wyszła za mąż. Za jednego… z sąsiedniej wsi. Teraz uczy w naszej szkole.

– Basia? – powtórzyłem, czując, jak coś ściska mnie w piersi. – Nie wiedziałem…

– Ja też nie wierzyłem. Myślałem, iż minie… Ale trzy dni kombajnem harowałem – i nic. Rozumiesz?

Nalał znowu. Wypiliśmy, potem siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w swoje kubki herbaty.

Nagle podnieśliśmy wzrok i wybuchnęliśmy śmiechem – tak jak za dzieciaka. Do łez, do czkawki.

– No i mamy – otarł łzy Krzysiek. – Tyle lat przez nią… a teraz tak wyszło.

– Ano – przytaknąłem. – Turniej urządziliśmy. Kto lepszy, kto wytrzyma dłużej, kto głośniej krzyczy. A ona – raz, i zniknęła z kimś innym.

– Mądra była – stwierdził niespodziewanie Krzysiek. – Wybrała po swojemu. A my się staraliśmy…

– No właśnie – zamyśliłem się. – Ale w sumie nie na marne. Ty dom postawiłeś, ja na oddziale w szpitalu kieruję. Oboje coś znaczymy.

– Właśnie! – ożywił się Krzysiek. – Mamy po dwadzieścia dziewięć lat. Życie dopiero się zaczyna!

– A ty pierwszy zacząłeś – przypomniałem.

– Może i tak. Ale ty podtrzymałeś. Chytra sztuka.

– Czyli równie głupi byłem. Obaj byliśmy – uśmiechnąłem się.

– Pamiętasz, jak po szkole siedziała na ławce i patrzyła na nas obu tak samo? Ani tobie, ani mnie – nikomu.

Znowu zamilkliśmy. Wspominaliśmy.

Z Krzyśkiem znaliśmy się od szpitala – urodziliśmy się niemal tego samego dnia. Dorastaliśmy razem, mieszkaliśmy przez płot. Razem się bawiliśmy, w jednej szkole, w jednej ławce. Do dziewiątej klasy byliśmy nierozłączni.

A potem w klasie pojawiła się Basia.

Wyrosła nagle w ciągu wakacji. Z chłopczycy na rowerze stała się smukłą dziewczyną z długim, jasnym warkoczem. I wszystko się zmieniło. Przyjaciele stali się rywalami.

Krzysiek ciągnął do mechaniki, grzebał przy tacie traktorze. Ja – do książek i zwierząt. Jeden szedł w kombajn, drugi w laboratorium.

A Basia patrzyła na obu tym spojrzeniem, od którego serce traciło rytm.

Po szkole ja wyjechałem do miasta na studia, a Krzysiek trafił do ekipy remontowej. Basia poszła zaocznie i pojawiała się raz u jednego, raz u drugiego. Przynosiła wieści: kto zarobił więcej, kto dostał podwyższone stypenie. Ale z nikim się nie związała.

Nawet wojsko nie pogodziło przyjaciół. Staliśmy się mężczyznami, każdy na swojej drodze. Krzysiek wybudował dom, kupił pierwszą we wsi furę. Ja zostałem lekarzem, obroniłem pracę. Ale jedno było wspólne – obaj byliśmy kawalerami. Wciąż samotni. Wciąż z pamięcią o tej dziewczynie z warkoczem.

A teraz siedzimy w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemnionymi przez czas – i śmiejemy się. Gorzko i jasno.

– A w sumie dobrze, iż wyszła – powiedziałem w końcu. – Naprawdę. Może on ją kocha.

– Może… – cicho odparł Krzysiek. – Oby. Inaczej… Szkoda byłoby.

Zamilkliśmy. Wtedy Krzysiek stuknął w stół:

– Wiesz co? Zróbmy toast. Za nią. Za nas. Za to, iż życie idzie dalej.

– No – uśmiechnąłem się. – Za to, iż wciąż jesteśmy razem. I nie jesteśmy wrogami.

Krzysiek nalał po ostatnim.

– Za Basię.

– Za Basię.

Szkło zadźwięczało. A za oknem wieczór przechodził w noc. Nad starą ławką pochylały się dwie sylwetki – już nie chłopcy, ale i nie starcy. Po prostu dwóch, których życie raz złączyło i już nie rozdzieliło.

A Basia… No cóż, oby była szczęśliwa. Zasługuje na to.

Idź do oryginalnego materiału