Recenzja: „Taniec ojców i córek”

kulturaupodstaw.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: fot. „Taniec ojców i córek” materiały prasowe


W zalanym jarzeniowym świetle korytarzu waszyngtońskiego więzienia stanowego pojawiają się kilku- i kilkunastoletnie dziewczynki. Ubrane w kolorowe, pokryte brokatem i innym świecidełkami tiulowe sukienki wyglądają jak księżniczki Disneya.

Pasują do więziennej scenerii jak kwiat do kożucha.

„Taniec ojców i córek”, fot. materiały prasowe

Podobnie jak w rzędzie usadzeni mężczyźni w szytych na marę garniturach i pod krawatem. Gdy minie konkretna godzina, na powrót zamienią stroje na pomarańczowe kombinezony. Tymczasem dziewczynki rzucają się mężczyznom na szyję. Wzruszenie jest obopólne. Słychać: „Tatusiu!”.

Randka z ojcem

To nieczęste, by dokument nie przedstawiał jednostek na tle całego systemu, tylko skupiał się na emocjach poszczególnych osób i jednocześnie mówił tak wiele o porzuceniu, samotności czy rasie. Co prawda w filmie jesteśmy w Stanach, ale poczucie niesprawiedliwości jest przecież uniwersalne. Reżyserki „Tańca ojców i córek” Angela Patton i Natalie Rae, idąc podobnym tropem innego dokumentu „Time” Garrett Bradley z 2020 roku, pokazują dehumanizację sytemu więziennictwa, skupiając się na tych najbardziej niewinnych, czyli dzieciach osadzonych.

„Taniec ojców i córek”, fot. materiały prasowe

Patton od ponad 12 lat prowadzi program „Randka z ojcem”, który jest częścią pracy społecznej z czarnymi dziewczynami, aby łatwiej wprowadzić je w dorosłe życie.

Razem zapraszają osadzonych ojców części z nich na spotkanie, ale na własnych wypracowanych zasadach, jak np. wieczorek taneczny. Pomysł narodził się z opresyjnych zasad funkcjonowania systemu więziennictwa w Stanach Zjednoczonych. Widzenie możliwe jest tylko za pośrednictwem ekranu komputera, niczym na Zoomie, za które rodziny muszą zapłacić. Alternatywną jest, również niedarmowa, rozmowa telefoniczna. W obu przypadkach oczywiście nie ma mowy o kontakcie fizycznym.

Reżyserki pytają: jak takie restrykcje wpływają na rehabilitację więźniów? Jak na kształtowanie i rozwój rodziny?

„Taniec ojców i córek”, fot. materiały prasowe

Jak na dzieci, których wspomnienie twarzy ojca z dnia na dzień coraz bardziej się zaciera, a jego głos miesza się z głosem informującym, iż połączenie pochodzi z więzienia?

Terapia grupowa

Głównych bohaterek dokumentu jest cztery. Spędzamy z nimi podobną ilość czasu, jaki poświęcony zostaje ich osadzonym ojcom. Aby mężczyźni mogli wziąć udział w „Randce z ojcem”, muszą przejść dziesięciotygodniowy program coachingowy, któremu najbliżej jest chyba do grupowej terapii. To rzadki moment, kiedy faceci – idąc wbrew stereotypu więziennego maczyzmu – otwierają się, płaczą, zwierzają. Co istotne – nie wiemy, dlaczego trafili za kratki. Pojawiają się informacje o długości wyroku. Natomiast rasizm, który płynie w żyłach amerykańskiego systemu policyjno-sądowniczo-więziennego, równie dobrze może wydłużać odsiadkę za pomniejsze przewiny. Ta niewiedza działa fabularnie świetnie, bo nie odwraca uwagi od głównego tematu – rozłąki.

Angela Patton i Natalie Rae dobrały fantastyczne bohaterki, bo nie tylko są wyraziste, ale też w różnym wieku, zatem inaczej podchodzą do osadzenia ojców. Najmłodszej, pięcioletniej Aubrey, w wyobrażeniu ojca pomaga wyobraźnia.

„Taniec ojców i córek”, fot. materiały prasowe

Dziesięcioletnia Santana nie ma złudzeń – pomaga matce w opiece nad dwójką rodzeństwa (mówi: „Jestem ojcem, kiedy tego prawdziwego nie ma”) i zakłada emocjonalną zbroję (słyszymy, iż nie uroni ani jednej łzy, gdy tata po wyjściu na wolność znowu trafi za kratki). Ja’Ana ma 11 lat i od dłuższego czasu nie widziała swojego taty, ponieważ jej mama uznała, iż sporadyczne wizyty przynoszą więcej szkody niż pożytku. Najtrudniej sytuację znosi piętnastoletnia Raziah, która zwierza się z myśli samobójczych i skłonności do samookaleczenia, towarzyszących jej w tygodniach poprzedzających bal.

Szejker emocji

Mimo iż przygotowania realizowane są tygodniami, dobre tempo 100-minutowego dokumentu trzyma nas w emocjonalnym szejkerze. Mieszają się radość, zawstydzenie, strach, tęsknota, zmęczenie. Brakuje jednak złości. Być może trudno przedstawić ją u matek, kiedy ich córki mają doświadczyć czegoś, czego pragną od lat. Jakąkolwiek niechęć kobiety muszą w sobie zdusić.

Szkoda.

Przecież to na ich barki, po osadzeniu ojców dzieci, spada całe gospodarstwo domowe, wychowanie, wiązanie końca z końcem. Jest jedna świetna scena, którą bez odreżyserskiego komentarza łatwo pominąć: podczas urodzin Ja’Anę otaczają same kobiety. To symboliczne, iż mężczyzn nie ma na tym obrazku. Z kolei złość wypowiedziana jest bodajże raz (być może dlatego działa tak silnie). Jedna z matek mówi do ojca swojej córki: „Dlaczego chcesz nawiązać z nią więź teraz, będąc za kratkami, skoro, gdy byłeś na wolności, choćby nie chciałeś się nią zajmować?”.

„Taniec ojców i córek”, fot. materiały prasowe

Odpowiedzi jest wiele. Z biegiem akcji widzimy, jak postawy mężczyzn się zmieniają.

Podczas wzruszających scen potańcówki w więzieniu ojcowie deklarują córkom, iż już nigdy ich nie zawiodą, iż ten dzień przyczyni się do ich resocjalizacji. Angela Patton powiedziała w wywiadzie, co również zaznaczone jest w filmie, iż program faktycznie pomaga. Od początku jego działania aż 95 proc. uczestników nie wróciło za kratki.

Nawet jeżeli sam finał „Tańca ojców i córek” aż tak optymistyczny nie jest, dokument pozostawia nas z nadzieją. Nie ma w filmie fałszu, choćby wtedy, gdy przypomina on bajkę Disneya.

„Taniec ojców i córek” znaleźć można platformie Netflix.

Idź do oryginalnego materiału