
Magda, Teresa i Jadzia – kobiety trzech pokoleń razem gniotą kluski i rozdrapują rany, wyjawiają rodzinne sekrety i trzaskają drzwiami. Zawsze jednak mają sobie coś do powiedzenia – to opis wydawcy Oidy, powieści, której autorką jest przasnyszanka. Marta Michalak dziś, opowiada nam o kulisach jej powstania, swoim dzieciństwie spędzonym w Przasnyszu, a także planach na przyszłość.
Marta Michalak urodziła się w 1985 roku. Uczęszczała do Szkoły Podstawową nr 1 z Oddziałami Integracyjnymi w Przasnyszu, a potem do Liceum Ogólnokształcącego im. Komisji Edukacji Narodowej. Studiowała w Instytucie Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Krakowskiej Szkole Scenariuszowej, Szkole Mistrzów oraz na studiach technik literackich i prezentacji tekstu literackiego przy Instytucie Literatury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Jej wspomnienia o Przasnyszu są nierozerwalnie związane z życiem szkolnym i rodzinnym.
Twoja powieść to trzy generacje: trzy kobiety, trzy głosy. Bohaterki, choć połączone więzami rodzinnymi to mówią innym językami. Jak Ty wspominasz swoje dzieciństwo? W domu było gwarno?
Dom rodzinny kojarzy mi się przede wszystkich z domowymi zapachami i smakami, których dziś, w dorosłym życiu, sama nie potrafię odtworzyć choćby na podstawie dokładnych przepisów od mamy. Te najprostsze potrawy smakują dziś inaczej niż chociażby naleśniki z twarogiem, których słodki zapach witał mnie w drzwiach, gdy wracałam ze szkoły. Dom rodzinny to również wspomniany w pytaniu gwar – mam trójkę rodzeństwa, przez pewien czas mieszkali z nami także dziadkowie, a choćby prababcia. Często odwiedzali nas sąsiedzi, krewni, koleżanki. Mieliśmy także psa, koty, chomiki, świnki morskie, papużki… Zawsze coś się działo.
A Przasnysz?
Pamiętam ekscytację związaną z rozpoczęciem roku szkolnego w kolejnych klasach szkoły podstawowej i fizyczną bliskość tej szkoły. Na długiej przerwie – nielegalnie! – można było wpaść na chwilę do domu albo już całkiem legalnie do budki z lodami włoskimi tuż obok. Z nastoletnich lat w mieście pamiętam tę już nieco dłuższą codzienną trasę do liceum, którą do dziś mogłabym chyba pokonać przez sen. Wiele wspomnień dotyczy konkretnych miejsc, na przykład ulicy Kaczej, przy której przez wiele lat pracował mój tata, albo cukierni przy ulicy 3 Maja, gdzie sprzedawano na wagę najpyszniejsze babeczki z nadzieniem.
O twojej powieści Oida, literaturoznawczyni, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Żaneta Nalewajk, napisała: „Lekturowa podróż w głąb odmian polszczyzny okazuje się niepostrzeżenie wędrówką przez niewysłowione wcześniej światy”. W powieści pojawia się język naszej części Mazowsza, ale też motyw ucieczki od regionalizmów, które rozmywają się coraz bardziej tak zwanej poprawnej polszczyźnie. Sama z kolei, masz za sobą również studia na filologii angielskiej. Kiedy w Twoim życiu pojawiło się zainteresowanie językową rzeczywistością?
Od dziecka marzyłam o podróży za granicę, zwłaszcza do Wielkiej Brytanii, żeby znaleźć się w świecie mówiącym językiem, który mnie fascynował, ale w tamtym czasie musiały mi wystarczyć anglojęzyczne magazyny zdobywane w czasie wycieczek do Warszawy. Bardzo chciałam pracować z językiem angielskim, choć początkowo myślałam, iż będę się zajmowała jego nauczaniem. Do Warszawy przeniosłam się, żeby studiować filologię angielską i tak jak wiele studentek początkowo niemal co piątek po zajęciach stawałam z ciężkim plecakiem na Dworcu Gdańskim, żeby autobusem wrócić na weekend do Przasnysza. W niedzielę po południu, z jeszcze cięższym plecakiem, wracałam do Warszawy. Już od drugiego roku studiów czasu było mniej, bo pracowałam jako korepetytorka i lektorka języka angielskiego. Początki były trudne, ale bardzo lubiłam moje studia i życie w wielkim mieście, a z czasem w naturalny sposób to Warszawa stała się moim domem.
Wracając do kwestii języka, „Oida” to powieść mówiąca o próbie porozumienia pomiędzy trzema pokoleniami kobiet, z których każda pochodzi z nieco innego świata, ma inną historię życia i opowiada o niej innym językiem. W przytoczonych rozmowach, prawdziwych lub wyobrażonych, wybrzmiewają kobiece doświadczenia zebrane z przestrzeni wielu dekad, a jednocześnie niekiedy bardzo do siebie podobne. W powieści starałam się dość blisko odzwierciedlić rzeczywistość językową naszej części Mazowsza. Moje bohaterki mówią odmianami języka, które pochodzą właśnie stąd.
Kiedy pojawił się pomysł na napisanie książki?
Od zawsze lubiłam tworzyć teksty. Gdy pochłaniałam serie o Ani z Zielonego Wzgórza, czy rodzinie Borejków, marzyłam, iż kiedyś napiszę coś własnego. W liceum redagowałam szkolną gazetkę i napisałam scenariusz parodystycznego przedstawienia, które narobiło w szkole trochę szumu!
Życie zawodowe w ostatnich latach związałam z pisaniem scenariuszy – m.in. pracowałam w zespole scenariuszowym serialu „M jak Miłość” – ale w pewnym momencie stwierdziłam, iż właśnie teraz mam przestrzeń, żeby pisać także prozę. Na studiach podyplomowych wygrałam konkurs na najlepszą książkę, w którym nagrodę stanowiło jej wydanie. „Oida” ukazała się w grudniu zeszłego roku.
Czy w powieści znajdziemy wątki z Twojego życia?
„Oida” nie jest autofikcją w sensie ścisłym, narratorka i bohaterka tej powieści nie opowiada mojej osobniczej historii, ale raczej wspólne doświadczenia pewnej grupy kobiet z mojego pokolenia, do której ja także należę. Losy narratorki są wypadkową wydarzeń, które znam z własnego życia, opowieści innych osób, a w ogromnej mierze także fikcji literackiej.
Jakie masz plany na przyszłość?
Chciałabym zmierzyć się z kolejnymi gatunkami literackimi. Tym razem sięgam po dramat i rozwijam pomysł na sztukę teatralną w ramach warsztatów dramatopisarskich w Narodowym Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Z pewnością dalej będę zajmować się pisaniem scenariuszy i tworzeniem prozy.
Dziękujemy za rozmowę.
j.b.