Polskie preselekcje 2025 Eurowizja: Justyna Steczkowska wygrała finał narodowy z utworem „Gaja” • Realizacja konkursu, której nie musieliśmy się wstydzić [RECENZJA]

dziennik-eurowizyjny.pl 2 miesięcy temu

Justyna Steczkowska zdominowała głosowanie widzów

Mimo, iż wciąż jeszcze mamy w sobie wiele emocji po wczorajszym finale, można śmiało stwierdzić, iż to były niezwykle udane Walentynki dla fanów Eurowizji i nie tylko. Polski finał narodowy wygrała Justyna Steczkowska, która dzięki głosom telewidzów powraca na Eurowizję po 30 latach od swojego pierwszego udziału i jednocześnie jest nową rekordzistką w historii konkursu. O ile dziś w Norwegii nie zwycięży duet Bobbysocks, to właśnie Polka będzie osobą, która ponownie wystąpi na Eurowizji po najdłuższej przerwie. Wcześniej ten rekord od 2006 roku dzierżyła Greczynka Anna Vissi. Utwór „Gaja” uzyskał wczoraj aż 39,32% głosów, zdecydowanie pokonując konkurencję. Na pozycji drugiej znalazł się duet Sw@da x Niczos z „Lusterka” i 23,69%, a na trzecim (podobnie jak dwa lata temu) Dominik Dudek (13,94%). Formacja Chrust, która wyrosła na czarnego konia na parę dni przed selekcjami zakończyła rywalizację na wysokim 4. miejscu (5,92%), a piąty był Kuba Szmajkowski (3,98%), który jednak nie zdołał przebić swojego najlepszego wyniku, czyli czwartego miejsca z 2022 roku.

Kreowany na „czarnego konia” Teo zakończył konkurs na 6. miejscu (3,91%), a Janusz Radek o dwa oczka niżej niż w 2004 (7. pozycja i 3,84%. Ósma była Sonia Maselik, która zdobyła 1,7% głosów i serca fanów Eurowizji stając się częścią tej społeczności. Trzeci od końca był Tynsky (1,46%), przy którym TVP popełniła błąd, mylnie informując na social mediach, iż „Miracle” to numer trzy, a nie cztery w głosowaniu. Nie wiemy jednak na ile mogło mieć to wpływ na wynik końcowy, gdyż adekwatny numer pojawiał się na ekranie w trakcie transmisji. Przedostatnie miejsce zajęła Marien (1,39%), a jedynie 0,8% uzyskała Daria Marx, której występ zdecydowanie nie spełnił oczekiwań. Wokalistka jeszcze trzy lata temu omal nie pojechała na Eurowizję, a teraz jej wynik to z pewnością dobry powód do autorefleksji.

Wisiała jak na drążku i bez zabezpieczeń

Justyna Steczkowska zaprezentowała występ oparty na wcześniej znanych już elementach choreografii z koncertów czy choćby sylwestrowego pokazu „Witch Tarohoro”, jednak i tak zdołała nas zaskoczyć! Pojawienie się muzyka grającego na altówce, chociaż wywoływało pełno obaw w kwestii realizacji, ciekawie dopełniło prezentację, a gdy sama Justyna chwyciła za instrument, publika wpadła w szał i wspierała jeszcze mocniej. Prawdziwym wyczynem był jednak zapowiadany popis kaskaderski, w którym Justyna podwiesiła się na liniach bez zabezpieczeń. Na konferencji prasowej mówiła, iż jest to chwyt podobny do korzystania z drążka i nie jest to łatwe, zwłaszcza, iż w takiej pozycji i przy napiętych mięśniach musiała też śpiewać. Zaznaczyła, iż był to jej pomysł i uparcie dążyła do jego realizacji pomimo obaw TVP. Realizatorzy pierwotnie nie chcieli się zgodzić na wiszącą nad sceną wokalistkę, która miała nie korzystać z żadnych uprzęży zabezpieczających. Wokalistka nie chciała się na nie zgodzić, gdyż nie zdążyłaby ich nałożyć, poza tym wizualnie nie pasowałyby do całej koncepcji stroju. Popis zrobił ogromne wrażenie zarówno na widzach w studiu jak i przed telewizorami.

Pojawiły się pewne problemy z wokalem, na co na pewno złożyły się stres, zmęczenie czy (wg nieoficjalnych informacji) problemy z odsłuchem. Wiemy też, iż tancerze nie posiadali żadnych odsłuchów i odpowiednie ruchy wykonywali zgodnie ze zmieniającym się światłem co pokazuje, jak dobrze byli do tego przygotowani. Co przed Bazyleą zmienić? Obawy o przesyt były, są i będą, tak samo jak krytyczne czy pozytywne komentarze związane z występem. Justyna, która była współtwórczynią występu, z pewnością przyjmie każdy feedback, ale czy z niego skorzysta? To już zależy od własnych przemyśleń i pomysłu na ulepszenia. Z pewnością teraz będzie miała wokół siebie więcej osób, które mogą jej w tym pomóc, ale też znacznie większe oczekiwania. Chociaż niespodziewanie wraz ze statuetką wygrała też … voucher na wakacje za 20 tysięcy złotych, na wakacje się nie wybiera, bo jest świadoma, ile pracy ją teraz czeka. Podczas afterparty OGAE Polska powiedziała, iż marzy jej się pozycja w top5 finału Eurowizji.

Dobry nastrój, świetna atmosfera

Zwycięstwo Justyny Steczkowskiej może być uznane za przewidywalne, bo wokalistka wygrała niemal wszystkie możliwe plebiscyty organizowane w mediach eurowizyjnych i nie tylko. Szereg afer, spekulacji i podejrzeń oraz świadomość, iż w Telewizji Polskiej mogą być osoby, którym wysłanie wokalistki na Eurowizję jest nie w smak sprawiły jednak, iż na wyniki oczekiwaliśmy w napięciu. Po ogłoszeniu rezultatów zapanowała euforia, zarówno na widowni, jak i w Centrum Prasowym, w Kinotece czy w internecie. Chociaż nie każdy miał „Gaję” w gronie ścisłych faworytów, euforia z możliwości decydowania o reprezentancie bez ustawek, transparentnie przedstawione wyniki (w skali większej niż zakładał to regulamin) i zadowolenie z realizacji show prawdopodobnie wprawiło każdego fana w dobry nastrój.

Obserwować to mogliśmy podczas after party OGAE Polska, licznie odwiedzonego przez finalistów selekcji. Część z nich wystąpiła choćby na scenie, tańcząc z fanami do swojego utworu czy dziękując za wsparcie. Zgodnie z obietnicą i pomimo ogromnego zmęczenia, pojawiła się tam Justyna Steczkowska, która ze wzruszeniem przyjmowała gratulacje miłośników Eurowizji. Pełno wzruszeń było też podczas spotkania z Marien (która zdaniem wielu zyskała dzięki występowi scenicznemu i wyjściu do fanów) czy Soni Maselik, która z fanami stworzyła choćby pociąg do „Rumours”. Doskonale przyjęci zostali też Sw@da x Niczos, którzy utworem „Lusterka” niemal rozsadzili miejsce organizacji afterparty, a później też długo rozmawiali z uczestnikami imprezy.

Realizacja najlepsza w historii?

Telewizja Polska może sama uznać się za zwycięzcę, gdyż prawdopodobnie pierwszy raz w swojej historii przeprowadziła preselekcje narodowe bez szczególnej krytyki w stronę realizacji występów. Fani już w Opening Act zwracali uwagę, iż występy wyglądają w kamerach zupełnie inaczej niż wcześniej, a niektórzy musieli sprawdzić, czy na pewno oglądają TVP. Każdej prezentacji scenicznej należy się dobrze przyjrzeć, a z pewnością zauważymy efekty korzystania z oprogramowań do planowania ujęć, co pozwala artyście na większy komfort i pokazanie dokładnie tego, co chce. Świetnym przykładem jest występ do utworu „Lusterka”, który został uznany za jeden z najlepiej zrealizowanych. Oczywiście wiele pracy jeszcze przed nadawcą – przede wszystkim dostęp do systemu na stałe i większa odwaga w prezentowaniu tego, co artysta chce pokazać.

Należy też zdecydowanie zrezygnować z obecnego od lat w TVP przekonania, iż widz chce oglądać scenę z oddalenia. Nic bardziej mylnego. Scenę możemy pochwalić na paru dalekich ujęciach lub gdy zależy nam na pokazaniu pełnych wizualizacji. W trakcie występów chcemy skupić się na artyście. Ważne, by TVP słuchała finalistów, narzucała im konkretne terminy na przygotowanie szkicu prezentacji scenicznej i później respektowała to, co otrzyma, chyba, iż realizacyjnie jakiś pomysł nie będzie możliwy do stworzenia. Wtedy trzeba usiąść do rozmów i zaproponować inne rozwiązanie. Po raz kolejny można powiedzieć, że poczyniony został duży krok naprzód, ale teraz trzeba działać, by nie cofnąć się dwa kroki wstecz przy pierwszej lepszej wpadce.

Prowadzenie, goście specjalni, pocztówki

Świetnym pomysłem był dobór prowadzących – Artur Orzech i Michał Szpak w duecie stworzyli ikoniczną parę totalnych sprzeczności, która jednak zadziałała na widza w odpowiedni sposób. Michał pomógł Arturowi się trochę wyluzować, a Artur mógł Szpaka utrzymać w ryzach. Koniec końców, było to świetne i dynamiczne zestawienie, uzupełnione też o gospodarzy Green Roomu – Grzegorza Dobka i Aleksanrdę Budkę. Rozmawiali oni z artystami zaraz po występach czy w oczekiwaniu na wynik – zdawało się, iż wszystko wyszło dość naturalnie i nie powodowało znacznego wydłużenia show. Warto się jedynie zastanowić, czy jest sens tracić czas na podawanie numerów SMS, gdy głosowanie nie pozostało dostępne. Tak samo nie ma potrzeby pokazywania numerów do głosowania na ekranie po każdym występie, bo linie i tak nie są jeszcze otwarte.

W opinii wielu zawiódł nieco Baby Lasagna, który zaśpiewał wczoraj z playbacku, ale wrażenia wynagrodził Michał Szpak, śpiewając m.in. oczekiwane „Color of your life”. Mówi się, iż pojawienie się Szpaka w tegorocznych selekcjach to jego autorski zwiastun planów powrotu do konkursu w przyszłym roku. Należy też pochwalić pocztówki, które zrealizował (już po raz kolejny) Kamil Staszczyszyn. Tym razem oparcie się o lasery, dymy i różne efekty świetlne w połączeniu z wypowiedziami finalistów stworzyło bardzo miły dla oka obrazek, który nie tylko był dopełnieniem występu, ale sam wnosił wiele wartości.

Nowa hala nadała szyku

Za kulisami także atmosfera była bardzo dobra i zupełnie inna od tego, co TVP serwowała fanom wcześniej, gdy konkurs organizowano w tzw. „holu”. Spuszczono nieco z tonu, wpuszczano fanów do budynku bez zbędnych formalności i problemów, dano dostęp do szatni (bez tłoku), opaski, możliwość skorzystania z bufetu czy choćby możliwość wchodzenia i wychodzenia ze studia, gdyż pod samą sceną było gorąco. To dla widza nieistotne, ale dla uczestnika nagrania w studiu niezwykle ważne. Sama aura nowej hali TVP wzmocniła atmosferę podniosłości, a fani chętnie fotografowali się na ściance, mając choćby okazję spotkać tam niektórych wykonawców czy popularnych dziennikarzy i redaktorów.

Dla korzystających z Centrum Prasowego przygotowano wyśmienity katering, a po wynikach możliwość wejścia do studia i udział w konferencji prasowej zwycięzcy. Dziennik Eurowizyjny relacjonował wszystkie ostatnie przygotowania z TVP aż w czterech wejściach na żywo na grupie Facebook, a po finale transmitował zarówno występ Justyny Steczkowskiej na bis wprost ze studia, jak i konferencję prasową. Rozmawiał też z przedstawicielami mediów czy członkami komisji selekcyjnej, którzy na gorąco przekazywali swoje wrażenia.

Idziemy w dobrą stronę

Czy ta recenzja była pozytywna? Z pewnością tak. Czy faktycznie nie było aż tak wielu wad? Nie było, chociaż możliwe, iż one pojawią się dopiero później, gdy emocje opadną i spojrzymy na wszystko chłodniejszym okiem. Oceniamy jednak te doznania, które TVP nam wczoraj zaserwowała i bazujemy na pierwszym wrażeniu. Mając w pamięci poprzednie selekcje (Dziennik Eurowizyjny obserwuje na żywo wszystkie polskie finały narodowe od 2006 roku) te wrażenia naprawdę były zgoła inne od pozostałych. Co dalej? Przede wszystkim nadawca powinien w pełni wspierać Justynę Steczkowską i jej ekipę, skupiając się na doradzaniu ale nie tłamszeniu pomysłów nowej reprezentantki. Nowym szefem delegacji (chociaż formalnie jeszcze „pełniącym obowiązki”) jest Tomasz Sołowiński, który Eurowizję zna jak własną kieszeń, pracując przy konkursie od 2004 rok. To odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu – powinien teraz stworzyć odpowiednią ekipę, która pomoże mu w organizacji wszystkich działań związanych z Eurowizją 2025, ale też już z planami na przyszłoroczną strategię. To, iż w tym roku się udało, nie znaczy, iż można osiąść na laurach bo wiele pozostało do poprawy. Celem powinno być opracowanie stałego formatu wyboru i wyciągnięcie wniosków z tegorocznych luk regulaminowych czy błędów, które wywoływały kontrowersje. Ani wynik końcowy na Eurowizji 2025, ani żadna zmiana władzy czy naciski z góry nie powinny wpływać na działania związane z wyborem reprezentanta Polski w przyszłości.

Recenzja własna, fot.: M. Błażewicz 2025

Idź do oryginalnego materiału