Północne wezwanie, które przerwało ciszę.
Nagle telefon zadzwonił o wpół do dwunastej w nocy. Justyna ledwo zdążyła się zdrzemnąć przy równym oddechu męża, gdy nagły dzwonek poderwał ją z łóżka. Serce waliło jej jak młotem o tej porze nie wróżyło to nic dobrego.
„Kaziu” szepnęła, delikatnie potrząsając mężem. „Kaziu, obudź się! Telefon.” Zerwał się gwałtownie, chwytając słuchawkę. Justyna obserwowała, jak jego twarz blednie z każdą sekundą.
„Jak to kiedy?” zapytał ochrypłym głosem. „Tak tak rozumiem. Jadę natychmiast.”
Powoli odłożył słuchawkę. Jego palce drżały.
„Co się stało?” wyszeptała Justyna, czując, iż stało się coś nieodwracalnego.
„Tomek i Ania” przełknął ślinę. „Wypadek. Oboje. Na miejscu.”
Ciężka cisza zawisła w pokoju, przerywana tylko tykaniem zegara. Justyna patrzyła na męża, nie mogąc uwierzyć.
Dwa dni temu siedzieli wszyscy w kuchni, pijąc herbatę, Ania dzieliła się nowym przepisem na sernik, a Tomek, najlepszy przyjaciel Kazimierza od studiów, opowiadał historie o wędkowaniu nad Wisłą.
„A co z Małgosią?” przypomniała sobie nagle Justyna. „Boże, co się stało z Małgosią?”
„Była w domu” Kazimierz gwałtownie naciągał spodnie. „Muszę jechać, Justyna. Trzeba wszystko załatwić. I jeszcze”
„Jadę z tobą.”
„Nie!” odwrócił się gwałtownie. „Zosia zostałaby sama. Nie straszmy jej w środku nocy.”
Justyna skinęła głową. Mąż miał rację nie było sensu wtajemniczać dwunastoletniej córki w tę tragedię. Przynajmniej nie teraz.
Całą noc nie zmrużyła oka. Wędrowała po mieszkaniu, zerkała na zegar. Weszła do pokoju Zosi spała, z policzkiem wtulonym w dłoń, rude włosy rozsypane na poduszce. Tak spokojna, tak bezbronna.
Kazimierz wrócił o świcie, wyczerpany, z zaczerwienionymi oczami.
„Potwierdziło się” powiedział zmęczonym głosem, osuwając się w fotel. „Czołowe zderzenie z tirem. Nie mieli szans.”
„Co teraz będzie z Małgosią?” cicho spytała Justyna, stawiając przed mężem kubek mocnej kawy.
„Nie wiem. Została tylko babcia na wsi. Bardzo stara, ledwo chodzi.”
Zamilkli. Justyna spojrzała przez okno, gdzie świt był szary i smutny. Małgosia, chrzestna córka Kazimierza, miała tyle samo lat co ich Zosia. Nieśmiała blondynka, zawsze trochę w cieniu.
„Wiesz” powiedział wolno Kazimierz „Myślę Może weźmiemy ją do nas?”
Justyna spojrzała na niego zdumiona.
„Mówisz poważnie?”
„Czemu nie? Mamy miejsce, wolny pokój. Jestem jej ojcem chrzestnym. Nie mogę pozwolić, żeby trafiła do domu dziecka!”
„Kaziu, to to ogromna decyzja. Trzeba przemyśleć. Porozmawiać z Zosią.”
„O czym tu myśleć?” uderzył pięścią w stół. „To dziecko zostało sierotą! Moja chrzestna! Nie mógłbym spojrzeć sobie w lustro, gdybym ją zostawił!”
Justyna przygryzła wargę. Mąż miał rację. Ale wszystko działo się tak szybko, tak niespodziewanie.
„Mamo, tato, co się dzieje?” senny głos Zosii poderwał ich. „Dlaczego wstaliście tak wcześnie?”
Wymienili spojrzenia. Chwila prawdy nadeszła szybciej, niż się spodziewali.
„Kochanie” zaczęła Justyna „usiądź. Mamy bardzo złe wieści.”
Zosia słuchała w milczeniu, jej oczy rozszerzały się z każdym słowem. A gdy ojciec wspomniał, iż Małgosia zamieszka z nimi, zerwała się gwałtownie.
„Nie!” krzyknęła. „Nie chcę! Niech jedzie do babci!”
„Zosia!” zgromił ją Kazimierz. „Jak możesz być tak bez serca! Po tym, co ona przeżyła”
„A co to ma do mnie?” oczy dziewczynki błyskały. „To nie moje problemy! Nie chcę dzielić z nią domu! Ani was!”
Wybiegła z kuchni, zatrzaskując drzwi. Justyna spojrzała na męża z przerażeniem.
„Może nie powinniśmy się spieszyć?”
„Nie” odpowiedział stanowczo. „Decyzja zapadła. Małgosia zostaje z nami. Zosia się przyzwyczai.”
Tydzień później Małgosia wprowadziła się. Cicha, blada, z gasnącym wzrokiem. Ledwo mówiła, odpowiadając tylko skinieniem głowy.
Justyna starała się otoczyć ją troską. Gotowała jej ulubione dania, kupiła nową pościel w motylki.
Zosia uparcie ignorowała Małgosię. Zamykała się w pokoju, a jeżeli spotkały się na korytarzu, odwracała wzrok.
„Przestań się tak zachowywać!” strofował ją ojciec. „Miej trochę serca!”
„Co ja robię złego?” odpowiadała Zosia. „Po prostu udaję, iż jej nie ma. Mam do tego prawo! To mój dom!”
Napięcie w domu rosło z dnia na dzień. Justyna biegała między dziewczynkami, próbując łagodzić sytuację. Ale im bardziej się starała, tym gorzej było.
Aż zniknęły kolczyki. Jej ulubione, złote, z małymi diamentami prezent od Kazimierza na dziesiąPóźniej, gdy wszystkie tajemnice zostały wyjawione, a łzy oschły, w domu rodzinnym znów zapanowała cisza, ale teraz była ona pełna nadziei, bo dwie małe dłonie, które kiedyś się odpychały, teraz splotły się w przyjaznym uścisku.