"Pierścienie władzy" w 2. sezonie toczą nierówną walkę ze słabostkami debiutanckiej serii – recenzja

serialowa.pl 3 miesięcy temu

„Pierścienie władzy” w 2. sezonie zapraszają na kolejną podróż przez Śródziemie. W programie m.in. więcej akcji, więcej mroku i więcej Saurona. A czy udało się naprawić wady 1. serii? Recenzujemy całość bez spoilerów.

Serialowy „Władca Pierścieni” miał pod górkę od samego początku. Nie tylko przez hejt na zróżnicowaną obsadę, ale i widoczne już od pierwszego zwiastuna odejścia od tolkienowskich pierwowzorów. 1. sezon serialu Prime Video był jednak frustrujący – i to choćby dla najbardziej zagorzałych orędowników. Epos odmalowany na szkielecie z postscriptum książkowej trylogii mógł oczarować rozmachem, ale często grzebał się w dłużyznach i słabiutkich dramach. Jak wygląda to w okresie 2?

Pierścienie władzy sezon 2 – mroczny klimat w nowej serii

Ośmioodcinkowy 2. sezon serialu „Władca Pierścieni: Pierścieni władzy„, który debiutuje jutro na Prime Video (widziałem przedpremierowo całość), zaczyna się od mocnej podróży w czasie: trafiamy do początków Drugiej Ery Śródziemia, widzimy krwawą walkę o władzę i zamach na życie Saurona. Już po tym prologu widać – wręcz aż za bardzo – iż twórcy nie przesadzali, zapowiadając mroczny zwrot serialu.

Dosadny początek wprowadza w akcję, dając nam pamiętną sekwencję rodem z rasowego dreszczowca. Następnie, krótkie streszczenie zdarzeń z 1. sezonu przenosi akcję o tysiąc lat naprzód – tam, gdzie pozostawiono widzów w finale. Z ręki Celebrimbora (Charles Edwards) doszło właśnie do wykucia trzech tytułowych artefaktów, które mają trafić w ręce elfów. Z wyjątkiem Galadrieli (Morfydd Clark) tylko Elrond (Robert Aramayo) wie o powrocie Saurona – kryzys między tą dwójką pogłębia odmienne podejście do wykorzystania pierścieni. Przyszły pan Rivendell sądzi, iż te zostały nieodwołalnie skażone przez dawnego sługę Morgotha. Z kolei Galadriela opowiada się za wykorzystaniem ich do odrodzenia podupadającego królestwa elfów.

„Władca Pierścieni: Pierścienie władzy” (Fot. Amazon)

Rysy na dotychczasowych sojuszach i więziach widać też w historii krasnoludów z Khazad-dûm – po odkryciu złóż mithrilu król krasnoludów (Peter Mullan) i jego syn opowiadają się po przeciwnych stronach w podejściu do eksploatacji naturalnego bogactwa góry. Tylko Durin (Owain Arthur) i Disa (Sophia Nomvete) przeczuwają, iż chciwość i hubris sprowadzą na krasnoludy zagładę.

Wątków zatem nie brakuje – a nie wspomniałem choćby o Isildurze (Maxim Baldry) Arondirze (Ismael Cruz Córdova), Adarze (Sam Hazeldine, znany z serialu „Kulawe konie„, zastąpił w tej roli Josepha Mawle’a), Númenorejczykach czy wreszcie o Nieznajomym (Daniel Weyman) i Nori Brandyfoot (Markella Kavenagh), którzy trafiają w nowym sezonie do nieopisanej przez Tolkiena pustynnej krainy Rhûn. W istocie 2. sezon potrzebuje aż trzech odcinków (wszystkie trzy zobaczycie na premierę, potem emisja po jednym), by pokazać co zmieniło się u wszystkich bohaterów.

Pierścienie władzy sezon 2 – czy jest lepiej niż poprzednio?

Showrunnerzy serialu, J.D. Payne i Patrick McKay, wzięli sobie do serca krytykę 1. sezonu i do następnych odcinków zatrudnili sporo nowych scenarzystów. Mało tego – z jednym wyjątkiem wymieniono też cały skład reżyserski (do powracającej Charlotte Brändström dołączyły Sanaa Hamri, „Koło czasu”, i Louise Hooper, „Sandman”). Czy kreatywne przetasowanie wyeliminowało problemy debiutanckiej serii? I tak, i nie. Bo choć odcinki stały się bardziej dynamiczne i mniej skłonne do narracyjnych zastojów, „Pierścienie władzy” w głównej mierze są przez cały czas zakładnikami własnej ambicji – serial ponownie przytłoczył mnie liczbą wątków, z których tylko część potrafiła naprawdę porwać.

„Władca Pierścieni: Pierścienie władzy” (Fot. Amazon)

Bez zaskoczeń – wciąga przede wszystkim historia tytułowych pierścieni. W 2. sezonie „Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy” mrok narasta wszędzie w Śródziemiu, ale najmocniej – i najciekawiej – odbija się na wspominanych krasnoludach (którzy gwałtownie stają się częścią intrygi Saurona) i Celebrimborze, którego niezwykła acz nieposkromiona twórcza ambicja staje się przyczynkiem dla złowieszczej wizji Śródziemia. Powiecie, iż to historia stara jak świat – o ambicji, potędze i dobrych intencjach w służbie próżności – ale mi podobało się podążanie za tragicznym elfickim kowalem arcymistrzem i zastanawianie się, ile pierścieni będzie musiał wykuć, nim zda sobie sprawę, iż stał się marionetką Saurona. A to ten wątek dostaje tu najwięcej czasu.

Skoro mowa o Panu Darów, Annatarze – jak tytułuje się Sauron pod zmienioną postacią – twórcy obiecywali, iż w 2. sezonie „Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy” dostaniemy antagonistę w duchu Waltera White’a i Tony’ego Soprano. Do tak skomplikowanych wzorów w żadnej mierze bohater Charliego Vickersa nie aspiruje, ale i nie musi – w zupełności wystarczy przedstawienie naczelnego czarnego charakteru „Władcy Pierścieni” jako bezwzględnego manipulanta i z tego zadania australijski aktor wywiązuje się znakomicie. choćby o ile jego knowania w 2. sezonie „Pierścieni władzy” nieco zbyt często zamykają się na krążeniu po kuźni w Eregionie i rzucaniu ukradkowych grymasów.

Pierścienie władzy sezon 2 – mniej Galadrieli na ekranie

Zaskakująco nieobecna wydaje się za to Galadriela, którą trudno było polubić w debiutanckich odcinkach, a którą 2. sezon całkowicie już releguje do drugiego planu. Scenarzyści próbują opowiedzieć nam jej wątkiem coś o uprzedzeniu wobec humanizowanych parę razy orków (tutaj: uruków, pod wodzą całkiem ciekawie prowadzonego Adara), ale nigdy nie wychodzi im z tego żaden czytelny przekaz. Fakt, iż w nowych odcinkach Galadriela staje się powierniczką pierścienia, też pełni tu w zasadzie dość nieznaczną rolę – odbija się zwłaszcza na Elrondzie, który tę nową, acz stałą już energię w Śródziemiu musi dopiero zaakceptować.

„Władca Pierścieni: Pierścienie władzy” (Fot. Amazon)

Zwróciliście uwagę, iż nie wspomniałem jeszcze o Nieznajomym i Nori? To dlatego, iż w 2. sezonie mojego ulubionego duetu z debiutanckich odcinków zbyt wiele nie ma. I to pomimo, iż w samych bohaterach zachodzą zmiany równie istotne, co w 1. serii (jeśli nie większe). Przemierzając Rhûn poznają też stoorów, kolejnych przodków hobbitów, i zachodzą za skórę złowrogiemu Mrocznemu Czarodziejowi (Ciarán Hinds, „Gra o tron„). Szkoda tylko, iż ich podróż ma charakter cokolwiek miniaturowy w skali całego sezonu, a ważna historia genezy Istari zamyka się w kilku scenach. Podobnie jest z długo zapowiadanym ekranowym debiutem Toma Bombadila (Rory Kinnear, „Penny Dreadful”). Rozśpiewany bohater z „Drużyny Pierścienia” Tolkiena rzeczywiście ma kluczową rolę w wydarzeniach, ale zjawia się w serialu tylko na na parę momentów i pozostawia po sobie przede wszystkim ogromny niedosyt (no i czarującą balladę).

Co zatem wypełnia przestrzeń między opowieściami, które rzeczywiście wciągają w 2. sezonie „Pierścieni władzy”? Serial nie oswobodził się (jeszcze) z wątków, które kompletnie nie wypaliły w 1. serii. W efekcie, mamy tu np. przeciętny (z wyjątkiem jednej znakomitej sceny z „dobrymi znajomymi” z filmowego „Władcy Pierścieni”) dramat o przepracowaniu straty, w którym wracają elf Arondir i Theo (Tyroe Muhafidin), czyli syn Bronwyn. W przypadku tego pierwszego otrzymujemy również w połowie ukształtowaną historię zemsty. Po lasach graniczących z Mordorem tuła się też Isildur, który wpada na swojej drodze na tajemniczą Estrid (Nia Towle, „Perswazje”). Między tą dwójką rodzi się uczucie, ale jest koniec końców kompletnie pozbawione rumieńców.

„Władca Pierścieni: Pierścienie władzy” (Fot. Amazon)

Mówiąc o bladości, trzeba wspomnieć o powrocie do wyspiarskiego królestwa Númenoru. Tolkienowski odpowiednik mitu o Atlantydzie raz jeszcze sprowadza się w produkcji Prime Video do słabo i powierzchownie uszytych dworskich intryg, które w kontekście dramaturgii sporo mogą pozazdrościć „Rodowi smoka” (nawet w tegorocznym, przyznajmy – dość anemicznym, wydaniu).

Pierścienie władzy sezon 2 – czy warto oglądać?

„Władca Pierścieni: Pierścienie władzy” częściej jednak niż w 1. serii dostrzega swoje atuty, układając na ekranie posępną historię, w której zło triumfuje niemal na każdym kroku, niczym tolkienowski odpowiednik „Imperium kontratakuje” (od strony treści – niekoniecznie jakości). Gdy ma to największe znacznie, serial nie traci sprzed oczu kluczowych wątków i kiedy tylko może podrasowuje odcinki przygodowymi atrakcjami.

Stępiają one wprawdzie znów poetycki język świata Tolkiena, zbliżając go do fantazyjnej pulpy rodem z „Dungeons & Dragons”, ale na tej transakcji widzowie zyskują sporo efektownych scen. Wiecie już z zapowiedzi, iż w serialu pojawiają się Upiory Kurhanów, ale monstrów zamieszkujących różne zakątki Śródziemia jest w 2. sezonie znacznie więcej. Większość z nich sprowadza się do krótkiej, epizodycznej przeszkody na drodze bohaterów, ale fani dzieł inspirowanych Tolkienem – czy to w obrębie filmów, czy choćby gier – powinni być zadowoleni. Ogromne sceny bitewne też wypadają na spory plus, znajdując ładny złoty środek między brudnym realizmem starć z „Władcy Pierścieni” a cyfrowym obłędem „Hobbita”.

„Władca Pierścieni: Pierścienie władzy” (Fot. Amazon)

Produkcja po raz kolejny stoi na najwyższym poziomie realizacji – od kostiumów, przez scenografie i charakteryzację, po wyborną ścieżkę dźwiękową Beara McCreary’ego. Czy to usprawiedliwi w waszych oczach (i uszach) fakt, iż część „Pierścieni władzy” była i jest po prostu nieciekawa? Mnie w takich warunkach trudno okazyjnie nie rozpłynąć się nad powrotem do Śródziemia – choćby gdy sama historia to znów, pożyczając to wyrażenie od Bilba Bagginsa, masło rozsmarowane na zbyt wielu kromkach.

Pierścienie władzy – sezon 2 od 29 sierpnia na Prime Video

Idź do oryginalnego materiału