Myślałam, iż myję stopnie w starych blokach, aby zbudować przyszłość synowi, którego wychowywałam sama, ale to, co się stało, zostanie w mej pamięci na zawsze, rozpalając łzy w oczach.
Każdego ranka, gdy jeszcze noc mieszała się z dniem, Jadwiga Kowalska zaciągała włosy do tyłu, zakładała zielony fartuch i ruszała po schody. Miała trzydzieści pięć lat i uśmiech, który rozświetlał klatkę schodową jaśniej niż migające lampy neonowe w podziemnym metra. Od sześciu lat, odkąd przyszedł na świat Tomasz, jej życie kręciło się wokół jednego hasła: było dobrze dla niego. Ojciec odszedł, zanim zdążył dokończyć pierwsze zdanie w życiu, a ona w jednej długiej nocy nauczyła się, co to znaczy być jednocześnie matką, ojcem i człowiekiem, który nie pozwala sobie na zmęczenie.
Mop ślizgał się po kafelkach, wiadro podążało spokojnie, a Jadwiga liczyła w myślach kroki nie jako ciężką pracę, ale jako drogę. Każde piętro oznaczało kolejny dzień wypłacony, kolejny posiłek na stole, kolejny zeszyt dla Tomasza. I choć rękawy mokrały się przy mankietach, nie traciła uśmiechu. Zachowywała go na popołudnie, gdy chłopiec wychodził ze szkolnych drzwi i biegł w jej stronę z plecakiem podskakującym w tyle.
Mamo, dziś przeczytałem głośno! witał ją z dumą.
A nasze schody czekają, żebyś im też przeczytał, odpowiadała żartobliwie Jadwiga, a Tomasz wybuchał śmiechem.
Po szkole brała go za rękę i razem ruszali ku blokom, które strzegła. W jednej dłoni trzymała końcówkę mopa, w drugiej ciepłe palce syna. Chłopiec już znał rytm: ona wycierała poręcze, on otwierał i zamykał skrzynki pocztowe, układając je jak książki czekające na czytelnika. Gdy przychodziło zmęczenie, siadał na stopniu i czytał na głos swoją ulubioną książkę. Jego słowa wypełniały klatkę prostą, czystą melodią.
Niektórzy sąsiedzi przechodzili pobieżnie, wzruszając ramionami; inni spuszczali wzrok, zawstydzeni widokiem dziecka przy wiadrze z wodą. Byli jednak też tacy, co zostawiali przy drzwiach torbę z jabłkami albo napiszeli: Brawo, mały mistrzu!, co dodawało Tomaszowi odwagi.
Mamo, lubię to miejsce, mawiał czasem. Ciepło, gdy czytasz brawo z twarzy.
Jadwiga westchnęła w duchu. Cieszyło ją, iż chłopiec jest szczęśliwy przy niej, ale pragnęła dla niego szczęścia bez zapachu detergentu. Marzyła o dzieciństwie z trawą pod kolanami i zeszytami pełnymi rysunków, nie o schodach, które nieustannie zamykają się i otwierają w kółko.
Pewnego listopadowego popołudnia, gdy światło przygasło, a powietrze było ostre, Tomasz czytał na trzecim stopniu. Jadwiga energicznie szorowała plamę, gdy w holu pojawiła się starsza pani w granatowym płaszczu. Zatrzymała się, nie zakłócając ciszy, wsłuchując się w powolne sylaby chłopca, które stawały się coraz płynniejsze i piękniejsze.
Czytasz pięknie, kochany, odezwała się pani Ania. Jak masz na imię?
Tomasz odparł, podnosząc błyszczące oczy.
A twoja mama?
Jadwiga.
Pani Ania uśmiechnęła się, spojrzała na mop, wiadro i zmęczone, ale czyste dłonie Jadwigi.
Nazywam się pani Ania, uczyłam czterdziestu lat języka polskiego. jeżeli chcecie, mogę trochę przetestować Tomasza tutaj, na schodach. Obiecuję, iż nie rozpryskam noty.
Śmiali się wszyscy troje. Test zamienił się w rozmowę. Tomasz opowiadał o swoich bohaterach, o tym, iż czasem źli ludzie są po prostu zmęczeni i iż bohaterowie nie podnoszą głosu, tylko działają. Pani Ania słuchała, zadawała pytania, a na koniec wyciągnęła z torby mały notesik.
Tomaszu, tak będziesz pisał. Dziennie po dziesięć linijek. O czymkolwiek: o schodach, o deszczu, o mamie. A ja, jeżeli pozwolicie, będę was odwiedzać od czasu do czasu. Tęsknię za dziećmi, które się uczą.
Jadwiga poczuła, jak w sercu rozbłyska małe światło. Szepnęła dziękuję tak cicho, jakby było modlitwą.
Wieczorem, po powrocie do domu, zjedli zupę i kolejno czytali po jednej frazie z notesika. Każdego kolejnego dnia Tomasz pisał. Czasem pomyłki, czasem pytania, zawsze jednak jeszcze jedną linijkę. Jadwiga, pomiędzy dwoma blokami, pomiędzy piętrami, szukała oddechu w jego słowach.
Kilka tygodni po spotkaniu z panią Anią, administrator jednego z bloków zszedł do holu z młodym mężczyzną w firmowej marynarce. Zapytał krótko, kim jest pani, co tak dobrze sprząta. Jadwiga wstała, emocjonując się pięknem niespodziewanej szansy.
Reprezentujemy firmę zarządzającą kilkoma nowymi budynkami w okolicy, wyjaśnił młodzieniec. Sąsiedzi polecili waszą solidność. Potrzebujemy kogoś rzetelnego. Stały grafik, wynagrodzenie w złotych, ubezpieczenie zdrowotne. I spojrzał na Tomasza możemy ustalić wolne popołudnia, byś mogła być z synem.
Jadwiga poczuła, jak rozluźniają się kolana. Nie dla pieniędzy choćby i one były mile widziane ale dla godzin, które otworzyły się jak jasne okna: zadania w biurze, nie na schodach; książki na kanapie, nie między drugim a trzecim piętrem.
Przyjmuję powiedziała, dziękując. Nie sprzątam, ja dbam, by ludzie nie wchodzili w życie z kurzem w sercu.
Młody mężczyzna uśmiechnął się nietypowo, jakby zdawał sobie sprawę, iż ma przed sobą kogoś wyjątkowego.
Dokładnie takich ludzi jak pani potrzebujemy.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Rano Tomasz szedł do szkoły, a Jadwiga do nowoczesnych biur. w południe czekała przy bramie, z tym samym mopem w plecaku i tym samym uśmiechem, choć ręce były mniej zmęczone. Popołudnia należały do nich.
Pani Ania pojawiała się od czasu do czasu, niczym dobry sezon. Pomagała Tomaszowi w czytaniu i pisaniu, a chłopiec nabierał odwagi. Na zimowej szkolnej uroczystości wybrano go, by przeczytał całą stronę przed rodzicami. Jadwiga stała w trzecim rzędzie, ręce splecione niczym w kościele bez wizerunków, a głos dziecka wypełniał całą salę. Gdy skończył, oklaski brzmiały naturalnie. Chłopiec spojrzał w jej stronę, odnalazł ją, uśmiechnął się i na moment podniósł notesik.
Po uroczystości wychowawczyni wzięła Tomasza na ramiona i powiedziała:
Mamy koło czytelnicze i projekt z miejską biblioteką. Chcemy go zapisać. Ma uszy na słowa i serce na ludzi.
Jadwiga skinęła głową, łzy trzymając w zakamarku oczu.
Czas płynął. Pewnego wieczoru, wracając z biblioteki, Tomasz zatrzymał mamę na środku ulicy.
Mamo, wiesz, co zrozumiałem?
Co, kochanie?
Że nie dorastałem w schodach bloków. Dorastałem na stopniach. A stopnie zawsze prowadzą gdzieś dalej.
Jadwiga roześmiała się, dźwięk rozbrzmiewał od podeszew po czubek głowy. Przytuliła go mocno i odpowiedziała:
Tak. A miejsce, do którego prowadzą, nie jest adresem. To człowiek. To ty.
Wiosną stary administrator zadzwonił, by pogratulować. Sąsiedzi zebrali pieniądze i kupili Tomaszowi duży zestaw książek. Dla chłopca, który czyta nasze schody brzmiało na kartce. Jadwiga trzymała podarunek jakby był małym płomieniem.
Latem firma, w której pracowała, podniosła jej wynagrodzenie i zaproponowała kierowanie małym zespołem. Nie była już sama z mopem; uczyła inne kobiety, jak dzielić wysiłek, żądać praw, szanować się nawzajem. Między dwoma instrukcjami zawsze wspominała początki: neonowe lampy, pomarańczowy wiadro, chłopca czytającego na trzecim stopniu. Dziękowała w myślach za każdy kolejny wschód po schodach.
Pewnej niedzieli, w południe, Tomasz przyniósł jej zmięty plakat.
Mamo, w bibliotece jest konkurs opowiadań. Temat Mój bohater. Czy mogę napisać o tobie?
jeżeli to cię porusza, napisz, odpowiedziała Jadwiga, starając się opanować wzruszenie.
Napiszę tak: Mój bohater nie uratował świata. Umył go. I każdego wieczoru pokazał mi, iż z najprostszej klatki można zrobić salę lekcyjną, jeżeli masz książkę i miłość.
Jadwiga odwróciła głowę, by dyskretnie otarć łzy. Nie chciała psuć doskonałego zdania dziecka.
Opowiadanie Tomasza zdobyło wyróżnienie. Nie za skomplikowane słowa, ale za ich prawdziwość. Na uroczystości pani Ania objęła ją w ramiona.
Widzicie? szepnęła. Nie tylko wypolerowałaście schody, ale i jego przyszłość.
Wieczorem wrócili pieszo do domu. Wspięli się po własnych stopniach. Bez wiadra. Tylko z torbą książek i sercem pełnym.
Czasem droga do dobra nie wygląda jak autostrada. Przypomina klatkę schodową, po której wchodzimy codziennie, trzymając mop w jednej ręce i małą dłoń w drugiej. Ale gdy wspinamy się razem, na końcu nie czeka drzwi czeka człowiek spełniony.







