On zastąpił mi ojca… Historia o tym, jak mój teść stał się najbliższą osobą
Czasami los daje ci szansę na to, czego zawsze ci brakowało. Mnie brakowało ojca. Straciłem go za wcześnie, jeszcze jako nastolatek. Jego odejście zmieniło wszystko: dzieciństwo się skończyło, a życie stało się walką. Walką o przetrwanie, o pomoc dla mamy, o jakąś przyszłość. Dojrzałem szybko. Zbyt szybko. I wtedy nie wiedziałem, iż po latach spotkam kogoś, kto przywróci mi to poczucie oparcia, które straciłem wraz ze śmiercią ojca.
Poznałem Krystynę — moją przyszłą żonę — jeszcze na kursach prawa jazdy. Skromna, dobra, zdeterminowana. gwałtownie się zbliżyliśmy, a po roku stałem na progu ich mieszkania, by poznać jej rodziców. Denerwowałem się jak uczeń — serce waliło, dłonie były spocone. Szczególnie, gdy pojawił się on — jej ojciec, Józef Wiśniewski.
Spojrzał na mnie surowo, oceniająco, jak powinien ojciec, który powierza córkę obcemu mężczyźnie. Pierwszy wieczór był jak egzamin: pytania jedno za drugim. Kim są moi rodzice, gdzie pracuję, jakie mam plany na przyszłość, jak zamierzam zapewnić przyszłość jego córce. Odpowiadałem na wszystko szczerze, a na końcu on nagle się roześmiał:
— Żartowałem, chłopcze. Ale wiesz… teraz wszystko jest dla mnie jasne.
Potem spoważniał, westchnął i dodał:
— Sam straciłem ojca w dzieciństwie. Wcześnie. Więc rozumiem cię lepiej, niż się wydaje. jeżeli nie zawiedziesz mojej córki — będę dla ciebie jak ojciec. Prawdziwy. Tylko zapamiętaj: Krystyna jest dla mnie wszystkim.
Od tego dnia rzeczywiście stał się dla mnie kimś więcej niż tylko teściem. Był moim mentorem, podporą, osobą, do której zawsze mogłem przyjść po radę. Kiedy wziąłem ślub z Krystyną, Józef Wiśniewski pomagał nam we wszystkim: w remoncie, przy przeprowadzkach, w drobnostkach. Nasza relacja przerodziła się w mocną, prawdziwą, męską przyjaźń. Jeździliśmy razem na ryby, graliśmy w piłkę na podwórku, robiliśmy grilla na działce. Opowiadał mi o swojej młodości, jak sam wychowywał Krystynę po śmierci żony, jak pracował na dwóch etatach, by zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała. Jego historia była mi bliska — jakbym słuchał opowieści o sobie, tylko dwadzieścia lat wcześniej.
Minęło kilka lat. Z Krystyną stanęliśmy na nogi, awansowałem, ona otworzyła mały biznes. Ale nigdy nie zapominałem, ile Józef Wiśniewski dla nas zrobił. I kiedy miał skończyć 60 lat, postanowiłem zrobić mu prezent, o którym nigdy nie zapomni.
Miał stary samochód Polonez, który miał już trzydzieści lat. Wciąż jeździł nim po różnych sprawach, mimo iż auto dawno prosiło się na emeryturę. Wiedziałem, iż nigdy by sobie nowego nie kupił — wszystko oddawał dzieciom i wnukom, o sobie zapominając. Skonsultowałem się z Krystyną i postanowiliśmy — damy mu samochód. Nie drogi, nie luksusowy, ale nowy i solidny. Taki, na jaki zasługuje.
Prawie rok odkładaliśmy pieniądze. Oszczędzaliśmy, ile się dało. Podejmowałem się dodatkowych prac, Krystyna cięła koszty. I w końcu nadszedł dzień. Przyjechaliśmy na jego urodziny nowiutkim autem — czystym, z pełnym bakiem, ozdobionym dużą czerwoną kokardą.
Kiedy Józef Wiśniewski wyszedł na podwórko i zobaczył go — po prostu zamarł. Potem spojrzał na nas i… zapłakał. Pierwszy raz widziałem, jak ten silny, powściągliwy człowiek nie potrafił ukryć emocji.
— To co… to dla mnie? — szeptał. — Dla mnie?.. Dlaczego, dzieci?.. Przecież nic szczególnego…
A mi chciało się krzyczeć: „Dałeś mi to, czego tak mi brakowało. Byłeś ojcem, kiedy go już nie było przy mnie. Nauczyłeś mnie być mężem, przyjacielem, prawdziwym mężczyzną”.
Objął mnie mocno, jak się obejmuje własnego syna. Wtedy zrozumiałem: nie jestem już sierotą. Bo mam Józefa Wiśniewskiego. I gdyby mój ojciec żył — na pewno byłby dumny, iż jego syn spotkał takiego człowieka na swojej drodze.
I wiecie, za każdym razem, gdy siadam z nim do tej maszyny na kolejną wyprawę na ryby, czuję, iż nie jestem tylko zięciem. Jestem synem. Prawdziwym. Z wdzięcznością w sercu.