Och, Daddy! – „Młody papież” i „Konklawe”

filmawka.pl 5 dni temu

O zmierzchu rozbrzmiewają dzwony, a ich echo niesie się nad miastem, przypominając o wierze, tradycji i tajemnicach, które skrywa Kościół katolicki. Instytucja ta, od wieków niezmiennie obecna w kulturze, fascynuje, dzieli i prowokuje do dyskusji. Czy jednak jej obecność w kinie i telewizji to jedynie poszukiwanie duchowych odpowiedzi, czy może pretekst do burzenia skostniałych dogmatów? Jakie kontrowersje wzbudza? Godzina 21:37 dla jednych jest porą uśmiechu i śpiewania Barki. Dla innych drwienie ze śmierci polskiego papieża budzi niechęć. Ta nierówna postawa sprawia, iż o Kościele katolickim pojawia się coraz więcej produkcji. Zajrzyjmy, co kryje się podczas obrad Konklawe oraz co by się stało, gdyby głową Kościoła został Młody papież.

Serial autorstwa Paolo Sorrentino, Młody papież, opowiada o pontyfikacie Lenny’ego Belardo – pierwszego amerykańskiego papieża, który przyjmuje imię Piusa XIII. Już sam tytuł zdaje się zapowiadać nadejście nowej ery. Bo przecież młody papież, pełen świeżych idei, prawdopodobnie odważnie poprowadzi Kościół ku przyszłości. Można by przypuszczać, iż oto pojawia się ten, który przełamie stare dogmaty, otworzy drzwi dla postępu – zatwierdzi aborcję, błogosławi małżeństwom homoseksualnym, wprowadzi zmiany, na jakie czekają zwolennicy wolności.

Pierwsze słowa papieża rzeczywiście zdają się potwierdzać te oczekiwania – są odważne, wręcz kontrowersyjne, pełne nowatorskich dążeń. Jednak Paolo Sorrentino nie podąża utartą ścieżką. W jego świecie rzeczywistość i iluzja splecione są ze sobą w zaskakujący sposób. Homilia okazuje się być tylko jedynie snem – złudzeniem papieża, które rozwiewa się, gdy świt staje się rzeczywistością. Pius XIII, choć wprowadzi rewolucję, nie uczyni tego w sposób, jakiego się spodziewaliśmy. Będzie to rewolucja, jakiej nie wyobrażali sobie ci, którzy liczyli na zburzenie starych fundamentów.

fot. „Młody papież” / mat. promocyjne HBO Max

Pius XIII: „Nieobecność jest obecnością. To są podstawy tajemnicy”

Rzeczywiście, Młody papież to dzieło, które stawia wyzwanie idei zmian w Kościele katolickim, ale nie czyni tego w sposób jednoznaczny ani brutalnie dosłowny. Sorrentino, twórca o subtelnej wrażliwości i przenikliwej mądrości, unika łatwej pokusy moralizatorstwa. Zamiast tego wybiera ścieżkę subtelnej równowagi, balansując pomiędzy skrajnymi wizjami, nigdy nie opowiadając się w pełni po jednej stronie. Dla tych, którzy nie zagłębiali się w jego twórczość, fabuła może wydawać się przewidywalna, a momentami wręcz kiczowata – oto wielki rewolucjonista stawia szatana na tronie papieskim. Lenny’emu jednak daleko do obrażonego, nieprzejednanego diabła – jest raczej zagubionym dzieckiem, pełnym gniewu wobec świata, który go nie zrozumiał.

W tej właśnie atmosferze niepokoju i tęsknoty za utraconą prostotą, serial przenika nostalgia – za dzieciństwem, za niewinnością, ale także za pewną naiwnością, która towarzyszyła niegdyś każdemu z nas. Dzieci nie czują potrzeby kwestionowania świata. jeżeli wierzą, to ta wiara jest dla nich czymś naturalnym, nie wymaga refleksji. Dopiero z biegiem lat pojawiają się wątpliwości, sprzeczności, gniew – gdy w świadomości zaczyna kruszyć się uporządkowany obraz rzeczywistości. W dorosłym życiu Lenny’emu nie towarzyszy jedynie tęsknota za dziecięcą niewiedzą i harmonią z Bogiem. On pragnie także powrotu Kościoła do swoich źródeł – do niezachwianych, niepodważalnych fundamentów, które niegdyś stanowiły o sile chrześcijaństwa.

Można przewidzieć, choćby w zarysie, jakie będą konsekwencje połączenia niedojrzałości i absolutnej władzy. Sorrentino z wyjątkową wnikliwością ukazuje istotę tej władzy w rękach człowieka, który z natury jest niedoskonały, obarczony traumami i uprzedzeniami. Papież Pius XIII, choć nosi w sobie pragnienie przemiany, nie ucieka od własnych słabości. Jego metody, choć radykalne, są przepełnione tęsknotą za głębszym, prawdziwym połączeniem z wiernymi. Jego cel jest szczytny – chce obudzić w ludziach pragnienie oddania się Bogu, ale nie przez łatwe, powierzchowne gesty. Pius pragnie wzbudzić w sercach wiernych prawdziwą tęsknotę za duchowością, szukając tych, którzy będą gotowi w ciszy i pokorze podążyć za Bogiem, zamiast karmić się tanimi emocjami tłumów.

W tym świecie, gdzie każdy gest ma swoje ciężar, postanawia wykorzystać starotestamentowe metody – przemowy pełne grozy i powagi, które mają zastraszyć, zmusić do refleksji. Chce, by modlitwy nie były jedynie rytualnymi słowami, ale autentycznym oddaniem, świadomym krokiem ku transcendencji. Serial w ten sposób staje się nie tylko historią o Kościele, ale także opowieścią o wierze i samotności – o tym, jak w końcu każdy z nas stoi sam przed Bogiem, niezależnie od tłumów i zewnętrznych wpływów. Jak mówi papież w swojej pierwszej homilii, ta samotność jest nieunikniona, a jednak w niej kryje się prawda, której nie da się uciec.

fot. „Młody papież” / mat. promocyjne HBO Max

Pius XIII: „Tak, wiem. Jestem niesamowicie przystojny. Możemy o tym na chwilę zapomnieć?”

Postać nowego papieża to złożona mozaika, której elementy zdają się nieustannie wymykać z rąk – zarówno dla innych bohaterów, jak i dla widza, śledzącego z zapartym tchem ją na ekranie. Z każdym kolejnym odcinkiem odkrywamy nową warstwę tej tajemniczej postaci, często stojącą w rażącej sprzeczności z poprzednim obrazem – nic nie pasuje, a każda cecha zdaje się prowadzić donikąd. Pius XIII jest egocentrykiem, pragnie władzy absolutnej i nieograniczonego uwielbienia, a zarazem, dziwnym zrządzeniem losu, odrzuca pomysł umieszczania swojego wizerunku na pamiątkowych gadżetach, bo uważa się za nikogo. Jednocześnie nie waha się podkreślać, iż jego pontyfikat ma przyciągnąć tłumy niczym ikona popkultury, co ujawnia w nim mroczną, niemal megalomańską naturę. Jego niedostępność nie jest jednak przypadkowa – stanowi przypomnienie dla wiernych, iż w centrum ich wiary leży tajemnica, cud niepokalanego poczęcia i zmartwychwstania, które nigdy nie da się całkowicie objąć umysłem.

Przenikliwy Belardo wywołuje konsternację wśród duchowieństwa, stając się papieżem, którego nie sposób kontrolować, a jego kolejnych działań nie da się przewidzieć. Z precyzją rozwija w Watykanie sieć informatorów, co pozwala mu niejednokrotnie wzbudzać niepokój wśród kleru. Zawsze zdaje się wiedzieć, co kryje się w umysłach innych, jednocześnie pozostając zupełnie nieprzenikniony dla innych. Z biegiem czasu przyjmuje postać tajemniczego, niemal mściwego narzędzia Bożej woli – jego rola staje się przypomnieniem, iż w świecie pełnym grzechów i słabości, to on ma prawo do wydawania osądów i nałożenia pokuty na tych, którzy błądzą.

Lecz to nie Kościół, a sam młody papież kryje najbardziej wstydliwą tajemnicę Watykanu. Już w pierwszym odcinku ukazuje się nam jako człowiek, którym targa ogromna niepewność i wątpliwości. Zaczyna kwestionować istnienie Boga, nie wstydzi się otwarcie wyznać, iż oskarża Stwórcę o niemoc w ratowaniu go przed samym sobą. Przed jednym z duchownych wyjawia swój bluźnierczy ciężar, by zaraz potem, próbując pocieszyć przerażonego spowiednika, obrócić to wszystko w żart. Jego poszukiwania Boga stają się jednym z najczystszych dowodów na to, iż nie jest to kwestia niedojrzałości – bo pragnienie wiary samo w sobie jest przecież znakiem dojrzałości – ale nieodpartej dziecięcości. Jak w listach do papieża, gdy chłopiec z Teksasu pyta: „Drogi papieżu, co muszę zrobić, aby wierzyć w Boga?”. Takie pytanie mógłby przecież zadać sam Belardo. W swojej odpowiedzi papież radzi: „Drogi Tommy, pomyśl o wszystkich rzeczach, które lubisz – to tam znajdziesz Boga.”

Postać papieża nie daje się pochłonąć politycznym gierkom ani dyplomatycznym przemowom, ale odważa się na absolutną szczerość, jest ideą wyniosłą, niemal epicką. Belardo, poprzez cierpienie i poświęcenie, chce nawrócić wiernych, pragnie ich serc. Jednak po prawie roku swojego pontyfikatu, gdy tłumy nie wracają do Kościoła, a Watykan staje się obiektem krytyki z każdej strony, papież zmuszony jest przyjąć porażkę. Ku uciesze Kardynała Spencera, wyraża chęć abdykacji. „Jestem taki zmęczony” – mówi papież swojemu asystentowi, siedząc w blasku słońca swojej letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Tu, w tym kontrastującym obrazie spokoju, wyraźnie dostrzegamy rozdźwięk pomiędzy słowami bohatera a aktualnym stanem rzeczy – papież wypoczywa, nie zajmując się niczym przez cały rok, nie podróżuje, nie spotyka się z wiernymi. To pozwala nam dostrzec, iż Belardo mówi o swojej wewnętrznej kondycji. Zmęczony nie tyle władzą, co rozpamiętywaniem przeszłości i walką z otoczeniem, czuje ciężar swoich ambicji. Jego plan zbudowania silniejszego Kościoła, okazuje się porażką, która go przytłacza.

fot. „Młody papież” / mat. promocyjne HBO Max

Pius XIII: „Świat jest zawsze gotowy na miłość”

Młody papież jest jednym z nielicznych seriali, łączącym tajemnicę z odkrywaniem – postać Belardo pozostaje dla widza zagadką, której rozwiązanie nie przychodzi łatwo. To reżyserski dar: zaufanie do odbiorcy, mającego możliwość samodzielnego zgłębiania i interpretowania postaci, podjęcia decyzji o jej naturze i jej świętości. Zamiast podsuwać gotowe odpowiedzi, Sorrentino stawia nas przed nieodgadnionym, pozostawiając wolność w ocenie bohatera, który jest niejednoznaczny – zarówno w swoich czynach, jak i intencjach.

W tym samym czasie to sam papież staje się swoim własnym wrogiem. Wierzący w wielkie idee, ale posługujący się metodami, prowadzącymi do chaosu, Belardo niemal doprowadza Kościół na skraj upadku. To nieustanna walka z samym sobą i swoim planem – poczucie porażki, które przychodzi, gdy pomimo szczerych intencji, wizja naprawienia świata okazuje się niedoskonała. Zrzeczenie się władzy absolutnej staje się kolejnym etapem jego duchowej podróży. To nie tylko decyzja papieża, ale także wewnętrzna potrzeba zakończenia rozgrywki z samym sobą, z chaosem, który sam stworzył.

Wydawałoby się, iż wizyta rodziców Lenny’ego, starannie zaaranżowana przez siostrę Mary, tylko pogłębi jego gniew i jeszcze bardziej sprowokuje do radykalnych kroków. Lecz, ku zaskoczeniu wszystkich, papież odkrywa, kto stoi za tą intrygą, i jego reakcja jest czymś, czego nikt by się nie spodziewał. Zamiast wybuchu, Belardo czuje wdzięczność – za tę chwilę wiary, którą ta sytuacja nieświadomie mu podarowała. Zaczyna rozumieć, iż nie wszystko jest w rękach władzy, iż zaufanie i miłość, choć trudne, są najczystsze z duchowych darów.

W tym procesie przemiany, pierwsza prawdziwa spowiedź papieża odbywa się w konfesjonale w Afryce. Choć pełna szczerości, nie obywa się bez drobnej ironii – spowiednik, którego Belardo napotyka, nie mówi po angielsku. Tak jak we wcześniejszych momentach, Sorrentino używa humoru jako przeciwwagi dla wzniosłości, pozwalając widzowi odetchnąć, nie tracąc przy tym z oczu głębokiej refleksji.

Relacja Lenny’ego z Bogiem, podobnie jak jego stosunek do ludzi, jest trudna, pełna wewnętrznych sprzeczności. Wiara nie kończy się na jednym akcie – jest to niekończąca się droga, niepozbawiona niepewności. Kościół, mimo swoich rys, przez cały czas istnieje. Jego światłość może przytłaczać, ale pod wpływem miłości Belardo zaczyna rozumieć, iż nie chodzi o udowodnienie czegokolwiek, ale o bycie dla innych. Pośród straty, jaką przynosi odejście osób, które były mu bliskie, papież dostrzega najważniejsze – że, miłość może ocalić pomimo wszystko.

I tak ostatecznie osiąga swój cel – nie dzięki groźnych przemów, ale poprzez ukazanie swojej „słabości”. Jego ludzkie, niedoskonałe oblicze, wyłaniające się z ukrycia, zostaje przyjęte przez wiernych z otwartymi ramionami. Ta przemiana, choć nieco nagła, ma swoje źródło w tych niewypowiedzianych listach, które Lenny pisał przez wiele lat – w tych głębokich emocjach, jakie zawsze nosił w sobie, choć przez długi czas nie miał odwagi, by je ujawnić.

Ostateczna przemiana Belardo podkreślona zostaje w kontrastowych homiliach – w pierwszej papież stawia się na piedestale, znikając z balkonu z lekceważeniem dla wiernych, w drugiej, pełnej światła, papież zbliża się do ludzi, schodzi z wyżyn boskości, zniżając się do ich poziomu. Swoimi słowami nawołuje do uśmiechu, do nadziei, do miłości, takiej, która nie wymaga niczego w zamian.

Młody papież to więc nie tylko opowieść o Kościele, ale także o drodze do wewnętrznego przebaczenia, o odkrywaniu swojej ludzkiej strony i uznawaniu swojej kruchości. To psychologiczna refleksja nad wiarą i ludzkimi słabościami. Sorrentino, unikając banału, pozwala nam na swobodne wyciąganie wniosków z niejednoznacznej postaci, której rozdarcie między wiarą a zwątpieniem jest tak prawdziwe, jak sama ludzka natura.

fot. „Konklawe” / mat. promocyjne Monolith Films

Kardynał Bellini: Ambicja ćmą świętości”

Z kolei Konklawe Edwarda Bergera maluje Kościół nie jako duchową arkę ludzkości, ale jako labirynt intryg, w którym błądzą ludzie bardziej głodni władzy niż świętości. Watykan. Kaplica Sykstyńska tonie w półmroku, gdzie blade światło przesącza się przez freski Michała Anioła, jakby samo niebo chciało podglądać ten spektakl ludzkich ambicji. Wśród marmurowych posadzek i złoconych ornamentów zgromadzeni kardynałowi nie są aniołami, ale drapieżnikami w drogocennych szatach.

W tym dusznym, niemal teatralnym zamknięciu – niczym w klatce utkanej z dogmatów i prastarych rytuałów – hierarchowie udają, iż czekają na głos Boga. W rzeczywistości to szachownica, na której każdy ruch jest wyreżyserowany przez ambicję, lęk i grzechy z przeszłości. Tu papieża nie wybiera pobożność, ale ciche szepty korytarzy, tajne układy i misternie splecione nici politycznych gierek. jeżeli Młody papież ukazywał Kościół jako surrealistyczny sen – pełen ironii, ekstrawagancji i nieoczywistej świętości – to Konklawe jest jego mrocznym odbiciem. Bez boskiego blasku, bez tajemnicy, bez złudzeń. To opowieść o instytucji, która zamiast strzec prawdy, gubi się w kłamstwach. O ludziach, noszących krzyż na piersiach, ale w sercach dźwigają ciężar własnych sekretów.

Oczywiście, obrońcy Kościoła oburzą się. Powiedzą, iż to przesada, iż to tylko film, iż duchowni są ludźmi wiary, a nie intrygantami. Ale czy naprawdę? Czy to nie zbyt naiwna narracja w świecie, gdzie kardynałowie pławią się w luksusach, podczas gdy ich owce głodują? Wystarczy przywołać nazwiska tych, którzy zginęli w tajemniczych okolicznościach, gdy zaczęli pytać o zbyt wiele. Wystarczy spojrzeć na bank watykański, na skandale tuszowane przez dziesięciolecia.

fot. „Konklawe” / mat. promocyjne Monolith Films

Siostra Agnes: Choć my, siostry, mamy być niewidzialne, Bóg dał nam oczy i uszy”

Wybrany przez zmarłego papieża na przewodniczącego konklawe, kardynał Lawrence z pokorą, ale i z ciężarem w sercu, przyjmuje to zadanie. Nie prosił o ten obowiązek, nie zabiegał o władzę, a jednak oto stoi pośród purpuratów, otoczony spojrzeniami, które mierzą go nie jak brata w wierze, ale jak pionka w grze. Wie, iż nie będzie to modlitewne czuwanie, ale starcie ukrytych interesów.

Po jednej stronie kardynał Bellini – człowiek postępowy, populista, który pragnie otworzyć Kościół na świat, zburzyć jego mury i uczynić go bardziej przystępnym dla zwykłych ludzi. Jego słowa brzmią jak obietnica nowej ery, ale czy to wiara go prowadzi, czy polityczna kalkulacja? Po drugiej stronie konserwatywni jak Tedesco – strażnicy przeszłości, którzy w każdej zmianie widzą zagrożenie, w każdej nowej idei podstęp szatana. Dla nich Kościół musi pozostać monolitem, nieugiętym wobec świata, bastionem tradycji, choćby za cenę alienacji.

A pomiędzy nimi – cisi krętacze, ludzie, których nie interesuje ani reforma, ani ortodoksja. Nie spoglądają ku niebu, nie wsłuchują się w głos Boga. Patrzą na bilanse, zabezpieczają wpływy, knują, by nie stracić tego, co dla nich najcenniejsze – stabilność, bogactwo, władzę, choćby jeżeli nieformalną. To oni są prawdziwymi rozgrywającymi, tkaczami niewidzialnych nici, które oplatają konklawe, nim jeszcze zacznie się głosowanie.

Jeszcze wśród nich jest zakonnica – siostra Agnes. Milcząca strażniczka konklawe, cień sunący korytarzami, duch przechadzający się między purpuratami. Nie ma władzy, nie ma pozycji, a jednak jej obecność jest niepokojąca. Bo czyż nie jest ona jedyną osobą w tym zgromadzeniu naprawdę wierzącą? W świecie mężczyzn, którzy dawno już zapomnieli, czym jest czysta wiara, jej spojrzenie staje się lustrem – obnaża hipokryzję, ujawnia strach, przypomina, iż poza murami Watykanu istnieje jeszcze inny Kościół. Nie ten złocony i dostojny, ale ten biedny, cierpiący, zapomniany.

To właśnie w słynnej scenie z siostrą Agnes na moment pęka fasada tego wielkiego teatru władzy. Jeden gest, jedno zdanie, jedno spojrzenie – i nagle instytucja zdaje się chwiać pod własnym ciężarem. Czy to akt buntu? Czy głos sumienia na moment zakłóca dobrze naoliwiony mechanizm politycznych intryg? A może jedynie przypomnienie, iż choć Kościół stał się machiną, gdzie wiara jest tylko kostiumem, to wciąż istnieją w nim jednostki, które wierzą inaczej – prościej, głębiej, bez kalkulacji?

Kaplica Sykstyńska, monumentalna i onieśmielająca, staje się nie tylko areną walki o władzę, ale także miejscem, w którym odwieczne pytanie powraca z całą siłą: czy Bóg pozostało obecny w tym, co się tu dzieje? Czy może dawno już odwrócił wzrok, zostawiając ludzi ich własnym ambicjom? Na sklepieniu postaci Michała Anioła wydają się milczące – a może tylko zmęczone wiecznym patrzeniem na to samo widowisko, powtarzające się od wieków w niezmiennej formie.

fot. „Konklawe” / mat. promocyjne Monolith Films

Kardynał Benitez: „Kościół nie jest przeszłością. Jest tym, co zrobimy dalej”

Jeśli Młody papież Paolo Sorrentino igrał z konwencją, pozwalając sobie na ironiczny dystans i poetycką grę ze świętością, to Konklawe Bergera uderza chłodnym realizmem. Tam, gdzie Sorrentino zostawiał miejsce na tajemnicę – na choćby cień boskiej interwencji, na zagadkowość wiary – Berger pokazuje świat, w którym cuda nie mają prawa się wydarzyć. W Młodym papieżu Kościół był dziwny, paradoksalny, ale wciąż niósł w sobie pewien magnetyzm. W Konklawe zostaje już tylko polityczna maszyna, cynizm i gra pozorów. A jednak – czy to wszystko jest tylko rozrywką? Gdy dzwon konklawe wybrzmiewa po raz ostatni, gdy wybór zostaje dokonany, pozostaje wrażenie, iż za tą fasadą kłamstw i układów, wciąż kryje się coś więcej. Może tylko echo dawnych ideałów, może ledwie tląca się iskra, a może – mimo wszystko – jakaś odległa, zapomniana obecność.

Kościół katolicki w kinematografii przybiera różne oblicza – od symbolu tajemnicy i duchowej przemiany po arenę politycznych intryg i walki o władzę. Młody papież Paolo Sorrentino i Konklawe Edwarda Bergera ukazują dwie skrajne wizje tej instytucji. Pierwszy serial, choć stylizowany i surrealistyczny, skupia się na duchowej introspekcji i paradoksach władzy – papież Pius XIII jest jednocześnie rewolucjonistą i strażnikiem konserwatywnych wartości, kimś, kto pragnie autentycznej wiary, ale sam walczy z własnym zwątpieniem. Natomiast Konklawe obnaża Kościół jako przestrzeń zimnych kalkulacji, gdzie kardynałowie bardziej przypominają polityków niż duchowych przewodników.

Oba dzieła łączy atmosfera tajemnicy i zamkniętego świata Watykanu, ale ich ton i przesłanie różnią się diametralnie. Sorrentino bawi się kontrastami, tworząc postać papieża, który jest jednocześnie potężny i kruchy, surowy, ale i pełen ukrytej czułości. Z kolei Berger, rezygnując z metafizycznych rozważań, stawia na naturalizm. Jego film nie daje przestrzeni na boskie interwencje, pozostawiając widza w poczuciu, iż Kościół to instytucja, w której świętość dawno ustąpiła miejsca ambicji.

W efekcie kino nie tylko eksploruje Kościół jako temat, ale i prowokuje pytania o to, czy jego obraz w kulturze to odbicie rzeczywistości, czy jedynie fascynująca fikcja. Gdzieś pomiędzy surową prawdą Konklawe a mistycznym snem Młodego papieża rodzi się refleksja nad istotą wiary, potęgą władzy i cienką granicą, która oddziela sacrum od profanum.

Korekta: Daniel Łojko

Idź do oryginalnego materiału