No jakoś tak wyszło niezręcznie
– W sensie ty jesteś jego żoną?
– W sensie najbardziej dosłownym. Przynajmniej w świetle prawa – mogę choćby pieczątkę w dowodzie pokazać. Ślubnego świadectwa akurat nie wzięłam, wybacz – powiedziała kobieta, podtrzymując jedną ręką duży brzuch.
***
– Córeczko, wyjeżdżam na tydzień na budowę, tam słaby zasięg, więc nie zawiedziesz się na mnie – rzucił Leszek Kowalski.
– O kota się nie martw, przyjdę, nakarmię, żwirek ogarnę – mruknęła Weronika, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Właśnie o kota… – zawahał się Leszek – Słuchaj, nie ma co się przemęczać. Po co ci łazić po całej Warszawie po pracy, żeby jednego futrzaka dokarmiać? Sąsiadka z klatki obok, znam ją dobrze, będzie zaglądać do Mruczka.
– Trochę dziwny jesteś, tato – zaśmiała się Weronika – Twoja sąsiadka to chyba jakaś anioł bez skrzydeł. I kota nakarmi, i po mleko do sklepu skoczy, i leki z apteki przyniesie. Szczęściarz z ciebie.
– No właśnie, szczęściarz…
Leszkowi nagle zrobiło się wstyd, iż znowu okłamuje córkę. Zmarszczył brwi, próbując myśleć o czymś innym, żeby nie zdradzić niepokoju. *„Nic nie podejrzewa, tylko tak sobie żartuje”*, pomyślał.
…Leszek z mamą Weroniki byli w separacji od siedmiu lat. Rozstali się spokojnie, bez awantur. Po prostu uznali, iż miłość wygasła. Po rozmowie z córką od razu poszli do urzędu – bez wyrzutów sumienia. Weronika zaakceptowała decyzję rodziców, ale pod warunkiem, iż święta przez cały czas będą spędzać razem. Wszystkim to pasowało.
– Więc jestem twoją sąsiadką? – uśmiechnęła się figlarnie Kinga.
– No… jakoś mi nic lepszego nie przyszło do głowy – spuścił wzrok Leszek.
– Tak, nazwać mnie swoją żoną to już za dużo, rozumiem.
– Kinga, nie bądź taka.
– Jestem dorosła, Leszku. Ale nie rozumiem, jak długo jeszcze będziemy udawać, iż to tajemnica stanu!
– Nie wiem, naprawdę nie wiem! A co jeżeli nie zrozumie? Pamiętam, jak była mała – ciągle się bała, iż któryś z nas odejdzie. Pytała, czy jej nie zostawimy. Czuję, jakbym ją zdradzał.
– Słuchaj, nie mieszam się w wasze relacje, ale za dwa miesiące będziesz miał już drugą córkę i trzeba będzie podjąć męską decyzję. Rozumiesz? Nie każę ci wybierać, broń Boże, ale jak zamierzasz ukrywać nowe dziecko?
– Jakoś to będzie! – westchnął Leszek, choć sam nie miał pojęcia *jak*.
Z Kingą poznał się niedługo po rozwodzie. Spotkali się i od razu wiedział – to ta. Ale nie potrafił przyznać się rodzinie. Bał się, iż Weronika się od niego odwróci, a była żona będzie rzucać kłody pod nogi przy spotkaniach.
Najpierw martwił się, iż Kinga jest od niego młodsza o prawie dziesięć lat. Potem, iż wzięli ślub w tajemnicy. A teraz – iż Kinga zaszła w ciążę. Termin porodu zbliżał się nieubłaganie, a z nim moment, gdy prawda wyjdzie jak szydło z worka. *„Jakoś to będzie, w końcu znajdę dobry moment”*, powtarzał sobie.
Leszek ukrywał przed Weroniką, iż zamieszkał z nową żoną. Unikał odwiedzin, widując się z córką w mieście. A Weronika, jak to młodzież, ciągle podkpiwała z „tajemniczej sąsiadki”.
Tego ranka, gdy ojciec wrócił z budowy, Weronika postanowiła wpaść bez zapowiedzi. Ale nikt nie otworzył. Telefon też milczał. Zaniepokojona wyszła przed klatkę. *„Nie mogłam się pomylić – pisał, iż jest już na lotnisku. Lot miał trwać kilka godzin. Po lądowaniu też dał znać, iż »wylądowałem, jadę do domu i wieczorem zadzwonię«.”* A domu nie było. *„Dorosły człowiek, może gdzieś poszedł”*, pomyślała.
– Leszka zabrali do szpitala – nieznajomy głos wyrwał ją z zamyślenia.
– Co? Kiedy? Gdzie? – Weronika zaniemówiła.
Głos dochodził z okna na parterze. Sąsiadka, uchylając lufcik, opowiedziała, jak widziała, jak Leszek wracał z torbą, pewnie z delegacji. A pół godziny później przyjechała karetka.
– Z tego, co podłapałam, zabrali go na kardiologię. Nie wyglądał najgorzej, sam wszedł do karetki. Dzięki Bogu nie jest w stanie krytycznym – mówiła sąsiadka. – Od razu cię poznałam, często czekasz pod blokiem na taksówkę.
– Dawno go zabrali?
– Z godzinę temu.
Weronika już tego nie słyszała. Trzęsła się, nie wiedząc, gdzie szukać ojca i co się stało. *„Kardiologia to serce? Ale przecież on nigdy nie narzekał!”*
– Zadzwoń na pogotowie, może powiedzą, gdzie go zawieźli – doradziła sąsiadka, jakby czytając w myślach.
Dziewczyna natychmiast wykręciła numer i drżącym głosem poprosiła o informacje. Po chwili dyspozytor podał nazwę szpitala. Weronika wsiadła w taksówkę, odpędzając czarne myśli. Telefon ojca wciąż był niedostępny.
– Proszę pani, w pogotowiu powiedzieli, iż tata jest u was! – ledwo powstrzymała łzy.
– jeżeli jest zarejestrowany, to sprawdzę. Kiedy go przywieźli? – spokojnie zapytała pielęgniarka w recepcji.
– Nie wiem… Może pół godziny, może godzinę temu… Sąsiadka mówiła… Proszę, pomóżcie!
– Moment, poda pani imię i nazwisko?
– Kowalski Leszek, rocznik 1970. 15 marca…
– Niech pani poczeka w holu, zaraz sprawdzę.
Weronika usłyszała, jak pielęgniarka dzwoni i podaje dane. Po chwili wróciła.
– Leży na kardiologii. Oddział zamknięty, kwarantanna. jeżeli jest taka potrzeba, może wyjść do holu, jeżeli pozwolą. Inaczej – proszę zostawić rzeczy. Godziny odwiedzin są na tablicy.
– Dziękuję!
Weronika wybiegła, szukając głównego wejścia. *„Skoro może wyjść, to chyba nie jest źle?”*
W recepcji inna pielęgniarka, krzywiąc się, przypomniała, iż nie ma godzin odwiedzin.
– Tata dopiero co tu trafił! Nie odbiera telefonu! Nie wiem, czy ma co jeść, leki, ubWeronika odwróciła się i zobaczyła Kingę stojącą za nią z dwiema kawami w rękach, uśmiechającą się niepewnie, jakby mówiła: *”No cóż, życie potrafi zaskakiwać, ale może z tego wyjdzie coś dobrego?”* i w tej chwili dziewczyna zrozumiała, iż najważniejsze to, iż tata jest w dobrych rękach.