Urodziła się w 1931 r. w Rakówce pod Biłgorajem. Opowiadała: „Rodzice byli piekielnie zajęci, nieustannie pracowali, żeby nas utrzymać. Udzielali korepetycji, mieli mnóstwo zainteresowań, uczyli i uczyli cały dzień w maleńkim mieszkanku, gdzie nie było się gdzie podziać. Starsze rodzeństwo zajmowało się młodszym, nie było miejsca dla siebie. I dlatego ja się nauczyłam pisać na kolanie odwrócona do ściany i aż do dziś nie jestem w stanie usiąść przy biurku. To było naturalne w takich dużych skupiskach rodzinnych, gdzie sobie siadano na głowie. Każdy uważał się za solistę, ja cicho mówię i nie było mnie słychać, więc zaczęłam pisać”.
Wspominała rodzinne czytanie i śpiewanie: „Rodzice łapali inne zajęcia poza szkołą, matka zaczęła robić swetry, siadaliśmy przy stole, jedna osoba cerowała, inna czytała. Ojciec pięknie śpiewał. Prowadził chóry. Ale z biegiem czasu przestało być tak sielankowo, choćby na to nie było nas stać, dom przestał być domem, a stał się szkolną klasą. Miałam choćby uczucie, iż pachnie w domu rozlanym atramentem jak w szkole. Było coś takiego zimnego w tych bezosobowych klasach, może dlatego u siebie w mieszkaniu upycham każdy kącik drobiazgami, bo mi tego brakowało”. Tak było do wysiedlenia.
Poetycka podróż Urszuli Kozioł
W poemacie „Ucieczki”, który był częścią książki wydanej w 2016 r., opisała uchodźców, „Dzieci Zamojszczyzny”, również swoją rodzinę uciekającą przed wysiedleniem w 1942. Wstrząsająca jest opowieść o tej drodze, w czasie której nikomu nie wolno było im pomagać.
Była dzieckiem, uciekali, dzieci z matką w ciąży, bez tobołków, bez niczego, w bydlęcych wagonach. Mały chłopiec na jednej ze stacji odwrócił uwagę żandarmów. Zginął i ocalił wielu ludzi: „Kto zesłał na ten upiorny dworzec / bezimienne dziecię / żeby ocaliło tylu ludzi”.
Kozioł pisze w imieniu wielu innych wypędzonych, uciekinierów w różnych czasach. Jej poetycka podróż odbywała się w czasie i przestrzeni, we wszystkich kierunkach. Docierała w niej do matecznika polszczyzny. W słynnym, najbardziej znanym wierszu „Inwokacja” napisała:
Biłgoraju
pajdo kraju
leśna ziemio stokorodna
wąska Tanwio
w śniętym Sanie
sanno
płozo
kośna łąko
iły muły
piachy
lessy
miedzo
łubin
złota groblo
sito sosny rozstrzelanej
bezimiennych imion pełne
stójcie przy mnie
bądźcie we mnie
nie odprawcie w świat mnie samej
Czytaj też: Królowa Krystyna Miłobędzka. Jej słowo miało zdolność „rozbierania” czytelnika
Smutek ogromnieje we mnie
W ostatnich jej książkach poetyckich: w „Znikopisie” czy „Momentach”, istotny był motyw pożegnania i odchodzenia – najpierw bliskiej osoby. Wraca postać jej męża, Feliksa Przybylaka, poety i tłumacza m.in. Paula Celana, który zmarł w 2010 r. „Smutek ogromnieje w mnie” – pisała Kozioł, żałoba nie mijała. Pustka była nie do zasypania. Ale Kozioł znowu pisała to również w imieniu wszystkich borykających się z utratą, patrzących w oczy śmierci. „Raptularz” był książką apokaliptyczną, a adekwatnie wręcz postapokaliptyczną, skora największa wyrwa w świecie już się dokonała, najważniejsza osoba odeszła. Został „nikt” i „nic”, które jest też bohaterem wielu wierszy.
„Raptularz” zgodnie z nazwą był zbiorem zapisków nie do końca uporządkowanych, które układały się w „list do imaginacyjnego kochanka” – to wytłumaczenie poetki rzucało światło na samą naturę wierszy, które bywają listami w butelce skierowanymi do jakiegoś wyobrażonego odbiorcy. Pisała też o przychodzeniu wierszy, które objawiały się jako „dziwne zdania”, siadały w nogach łóżka. Poetka podsłuchiwała i starała się nie spłoszyć słów.
Czytaj też: Tomasz Różycki dla „Polityki”: Z prozą jest taki kłopot, iż ja nie potrafię pisać fikcji
Tu i teraz, daleko i dawno
Na czym polega swoistość tej poezji? W jej wierszach płynął rytm życia, historii, na którą rzucała cień śmierć. „Poezja jest odwiecznym rytuałem, który pozwala wyrazić poczucie rozchwiania, ale i złapać kruchą równowagę” – pisał o jej wierszach prof. Jacek Łukasiewicz. Wiersz okazywał się ucieczką, ukryciem, ratunkiem, znakiem danym od życia, z którym ta poetka była w bliskim kontakcie. Mówiła: „Wiersze robimy z tych samych słów, które są w obiegu, ale zestawienie tych słów, dźwięku i znaczenia powoduje, iż jest on czymś tajemniczym, jakbyśmy dzięki niemu mogli przejść na drugą stronę lustra, wprowadza nas w całkiem inną przestrzeń”.
Kozioł zawsze wierzyła w działanie sztuki: „Sztuka daje to, co w innych warunkach trzeba byłoby osiągać po długich medytacjach, po długim odosobnieniu i skupieniu, a tu czasem wystarczy pierwszy rzut oka na obraz w muzeum, kiedy człowiek staje jak wryty i nie może zrobić kroku. Obraz emanuje czymś niezwykłym, możemy go chłonąć i on też nas chłonie. Ja to nazywam stanem skupienia malarza, pisarza, kompozytora, który nim nas obdarza, bo ten stan udziela się odbiorcy. To są rzeczy niemal ekstatyczne, które pamięta się tak, jak poruszenie widokiem pierwszego śniegu czy fiołka. Nagle coś nas zaskakuje, coś nam się przypomina i jesteśmy tu i teraz, ale jednocześnie gdzieś daleko czy dawno”.
Czytaj też: Czesław Miłosz: ekstatyczny pesymista. przez cały czas czytany, odkrywany, aktualny
Nie mijaj ranku, zatrzymaj swe ptaki
Został mi w pamięci obraz, który pokazywał, jak bardzo blisko żyła z polską poezją. Ileś lat temu w Paryżu, podczas międzynarodowych targów książki, przy stoisku miast Krakowa i Wrocławia, które właśnie odwiedzała francuska minister kultury, w tłumie gości i fotografów nagle Urszula Kozioł razem z Ludwikiem Flaszenem (współpracownikiem Grotowskiego) zaczęli recytować sobie dla przyjemności „Lilie” Mickiewicza. Chcieli się przekonać, czy pamiętają je w całości. I pamiętali.
Żegnanie się z życiem było jednym z najważniejszych tematów ostatnich jej książek poetyckich. Pojawiały się w nich też próby zatrzymania czasu: „Nie mijaj ranku / zatrzymaj swe ptaki”. I w tym samym wierszu pojawiał się żal, iż się nie da tego zrobić – „Przemija życie jak noc: w okamgnieniu”. Wiersze już przymierzały się do stanu nieistnienia, do przejścia na drugą stronę: „wkrótce będzie, jakby mnie nie było”. Zamiast żalu – zgoda. Wiersz wiedział więcej.
animulko
babulko
bidulko
już rozchodzą się nasze drogi
ty na niebie
zakwitniesz chmurką
ja stanę się pluskiem do wody („Plusk”)